piątek, 30 grudnia 2011

Na linii, na białej sali...

Tutaj rok temu pisałem, w jakim lokalu spędzam Sylwestre, więc nie powtarzam. Plusy i minusy ciągle te same. Cena prawie też (vat tylko podrósł o 1%). 


Nie tylko ja spędzam Sylwka na linii (online). Nie wiem, czy przez kryzys, czy przez co... 

Linia, biała sala... Mimo, że żółta, to i tak biała. Jakby była czarna - to i tak byłaby biała. Logiczne? Nie. A my jeszcze mamy wiedzieć, co to jest beż, seledyn...


Nieważne. Chciałem tylko oznajmić wszem, wobec i w poprzek, że za rok zrobię wszystko, żeby zorganizować "linie" (białą salę) online. Inaczej: zorganizować darmową "zabawę" przez np. radio internetowe, np. dla samotnych imprezowiczów. Dwóch chętnych już mam, zgodzili się litościwie. Jak mnie ci z ZAiKS-u capną, to we trzech zawsze raźniej... Spłacać...


A teraz już kończę, idę testować ten... "projekt" :) Na jutro chyba nie zdążę, ale... spróbuję. Jak coś - to dam znać.


Bądźcie pewni - wstęp będzie wolny. A na grzywnę, to się przecież od serca dołożycie, prawda? Tak coś czuję po kościach...

środa, 21 grudnia 2011

"Niespodzianka"

Nie chcę Wam bliżej Świąt gitary zawracać, bo jak karp Wam ucieknie, to będzie na mnie. Zamiast tradycyjnych życzeń... tak... wiersz ułożyłem. Dwa słowa o "genezie utworu" :)


To właściwie wiersz-poradnik, odnośnie Świąt. Ale nie myślcie, że specjalnie go ułożyłem, żeby Was załatwić. Po prostu, obudziłem się w nocy, nie mogłem zasnąć; przyszła wena, wyjęła scyzoryk, zagroziła i kazała słuchać. No i doszedłem do wniosku, że czy on się do czego nadaje czy nie, to go opublikuję, skoro nie spałem przez niego.


Jego większa część jest na tyle głupia, że mógłby być posyłany sms-ami tak jak niektóre inne, podobnie ambitne, ale na szczęście - jest chyba za długi na to :)


No, to tyle. Wesołych Świąt!

Niech mamusia usiądzie, bo ręce odpadną.
No i czym zje kolację, gdy nie rączką żadną?
Niech tatunio nie chodzi już taki nadęty,
Jak zje ładnie rybunię - to bedą prezenty.
I dostanie kolejną golarkę z tej serii,
Co widnieje na strychu, w świątecznej galerii.
Niech córunia wyciągnie słuchawki już z uszu,
Bo przez nie już zdziczała, jakby zwiała z buszu.
Niech syneczek odejdzie od swojej konsoli,
Bo na pewno go pupa już niezmiernie boli.
Niech karp też coś pomoże od siebie w te Święta
I niech schowa swą głowę, że niby obcięta.
Niech wódka w śpiewaniu kolęd nie wyręczy -
Niech się człowiek sam trochę na trzeźwo pomęczy.
I na koniec nareszcie ostry gwóźdź programu,
Dedykowany świeżo Narodzonemu Panu: 
Niech podeśle w te Święta potrzebniejsze łaski;
Niech nam oczy otworzy, żeby widzieć blaski.
I niech dłużej nie każe nam sumień zagłuszać!
Nie wiem, jak ja skończę, że Boga pouczam...
 

sobota, 17 grudnia 2011

Z dołu, z góry o Górze

Mamy końcówkę adwentu, więc ja dziś tak… filozoficznie. Pozdrawiam wszystkich, którzy w tym momencie zmieniają stronę… Tym, co zostali, gratuluję cierpliwości.  

Wiecie, ostatnio doszedłem do wniosku, dlaczego większość ludzi umiera z zamkniętymi oczami: otóż dlatego, żeby nie oślepił ich (nas) blask Pana Boga! Logiczne? Logiczne. I już wszystko JASNE.  

A propo’s. Podobno brama do Nieba jest ciasna. Wszystkie znaki na Ziemi i Niebie (te drugie zwłaszcza) wskazują, że to tylko metafora, ale czy rzeczywiście metafora – diabli wiedzą…  Choć nie, diabli chyba nie.  

Tak czy inaczej, ja się już martwię. Jeśli w Niebie nie będą mnie chcieli, to „problemu” nie będzie, ale jeśli byłoby inaczej, to… jak ja tam wjadę na swoim składaku? Nie dość, że wysoko, to jeszcze ciasno… Mam nadzieję, że dostali dotację z UE na remont…  

Chyba, że wtedy wstanę... Ale z tymi koślawymi nogami i tą hiperskoliozą też będzie bida… E, zobaczymy. Najpierw trzeba pozwolenie dostać…  

Zostanę jeszcze na chwilę przy swojej anatomii. Ostatnio dostałem oświecenia, jak po śmierci można będzie wykorzystać mój ciekawy szkielet. Będzie go można na przykład postawić w sali lekcyjnej i wmawiać dzieciom, że jeśli nadal będą tyle siedzieć przed komputerem – to będą mieć taki kręgosłup, jak ten w rogu. Sukces murowany.  

Tylko, co z tymi nogami… Gdybym potrafił chodzić – a stopy miał nadal takie, jakie mam – byłbym świetnym… baletnikiem! Naprawdę! Bo stopy mam do tego stworzone. Nie musiałbym ich sobie specjalnie wykręcać, żeby zatańczyć np. „Jezioro łabędzie”. Ach… byłaby kariera…  

Piękna jest ta piosnka:  

„Krzywe nogi mom! 
Komu je dom? 
Nikomu ich nie dom, 
Wyrwę i sprzedom!”

czwartek, 15 grudnia 2011

Awans

Ostatnio pisałem o mojej taniej studniówce. Zapomniałem jednak, że muszę jeszcze kamerzystę zamówić, a wtedy nie będzie ona już taka tania...


Ja dzisiaj tak króciutko. Wczoraj... wpadłem na pewną sentencję! Brzmi ona tak: Niektóre drogi do spełnienia marzeń są jak część tych naszych dróg: kręte, dziurawe, ale co najważniejsze - przejezdne.
Po łacinie jakoś tak: Sunt viae sunt somnia sua adimplere flexibus viae nostrae, ut foveas sed magna - Mobile.

Kilka godzin później sprawdziło się: Wisła jakimś dosłownie cudem, dzięki swojej wygranej i korzystnemu wynikowi USTALONEMU W OSTATNICH MINUTACH w innym meczu,  awansowała dalej w LE! Widzicie? Wystarczyło tylko sentencję ułożyć...

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Studniówka

Jakiś czas temu, dzięki rozmowie z koleżanką, uświadomiłem sobie, że... w styczniu mam studniówkę!
Już wiem, jak ją spędzę. Otóż:


1. Założę garnitur.
2. Uroczyście zasiądę przed komputerem.
3. Załączę go.
4. Postawię na biurku zakupione wcześniej świeczki (co by było nastrojowo), chipsy, paluszki i Colę.
5. Włączę Poloneza
6. Będziemy "siedzieć obok, obojętni wobec siebie jak turyści, wystukując rytm". Z tym, że komp chyba nie będzie wystukiwał.
7. Gdy już się zmęczę, wyłączę dziada i pójdę spać.


Wspomnienia może i będą ciut mniej efektywne, ale o rozrzutność mnie nie posądzicie!


Parafrazując słynną reklamę:
- paluszki, chipsy itd. - 10zł.
- świeczki - 20 zł.
- Obudzić się ze świadomością, że nie zabuliłem ostro za Studniówkę - BEZCENNE!

środa, 7 grudnia 2011

Maska

Święty Miko nie przyszedł do mnie. Ja rozumiem, żeby nie przyszedł do Nergala czy Palikota - ale do mnie!?
Mógł zapomnieć, bo już nie młody... Ale jedenasty rok z rzędu!?


Jeszcze trochę pamiętam ten czas, gdy mi uświadomiono jego nieistnienie. Runęła nie tylko nadzieja i wiara, ale też pewna część wyobrażenia o świecie, która była oparta na tym sympatycznym delikwencie. Dlaczego mi to zrobiono? Ja bardzo chętnie wierzyłbym do dzisiaj...


Na przykładzie Ś.M. chyba najlepiej widać, w jak świetną wiarę i zaufanie wyposażone są dzieci. Gdybyśmy my też mieli taki zestaw w pakiecie, spełniło by się pewnie więcej naszych marzeń, które się nie spełniają ponieważ niedostatecznie wierzymy w ich realizację. Dziecko jak chce samolot, to konsekwentnie dąży do jego posiadania, dopóki sfrustrowany rodzic dobitnie mu nie wytłumaczy, że go nie dostanie. A my, jak coś chcemy osiągnąć (mówię o sprawach stosunkowo przyziemnych), to niby dążymy do celu, ale jakbyśmy go osiągnęli - to zawał. Dzieci w pewnych rzeczach są po prostu "bardziej logiczne" od dorosłych.

Ja też oczywiście o wielu rzeczach marzyłem. Moje największe pożądanie wzbudzała jednak maska z bajki o tym tytule. Poniekąd wierzyłem, że ona istnieje naprawdę. Strasznie chciałem ją zdobyć i zamieniać się w kogo chcę...



Podobną maskę nabyłem z wiekiem. Ale nie jestem z niej zadowolony, bo zbyt często kusi mnie, żeby zakładać ją w złym celu. Chciałem - to mam...


Na koniec posta zawieszę listę rzeczy, o których marzyłem jak byłem mały. Pomarzymy jeszcze?


- duuuuży statek Lego
- szpada
- moc Power Rangers
- magiczny napój
- Chawira jak u Jetsonów
- półobrót jak u Walker'a
- maska

niedziela, 4 grudnia 2011

Plan

Ostatnio, na jednym z portali, zauważyłem reklamę testu pt. "Sprawdź, czy ktoś będzie wchodzić na Twojego bloga", czy jakoś tak. Generalnie średnio wierzę w skuteczność tego typu testów, no ale przecież spróbować można było.


Podczas odpowiedzi na pytania, zadawałem sobie inne, "za 100 pkt": co niektóre z nich mogą mieć wspólnego z blogiem? Przy niektórych z nich, żadna opcja mi nie pasowała, ale coś musiałem zaznaczyć. Jak już wszystko wypełniłem, na monitorze pojawiła się "diagnoza":


"Ludzie lubią z Tobą spędzać czas, lubią Ciebie i Twoje towarzystwo, kreatywność, szaleństwo, ale żeby pisać, trzeba się zatrzymać, zastanowić, pobyć samemu. Za dużo w Twoim blogu będzie Ciebie, Twojej perspektywy, opinii, uczuć itd. Otwórz się na innych - nie tylko spędzaj z nimi czas, oddawaj wspólnym szaleństwom, ale też myśl ich problemami, sprawami. Delikatność, empatia, myślenie o innych pomaga w pisaniu - ludzie to czują i chcą to czytać."


No chamstwo. Czyste chamstwo. Jakby ten gagatek, co mi to napisał, podpisał się z imienia i nazwiska, to bym mu tak pojechał po ambicji na łamach mojego czasopisma, że szok... Na oczy mnie nie widział, a mówi że ja egocentryk... Dziad jeden...


A teraz na poważnie. Powiem Wam, że gdy zobaczyłem ten komunikat, to troszkę mnie zamurowało. A to dlatego, że parę dni wcześniej pomyślałem sobie praktycznie to samo. Co prawda, piszę czasem o takich tematach bardziej ogólnych, a poza tym to jest blog w rodzaju a' la pamiętnika, więc o sobie też chyba chcąc-nie chcąc trochę powinienem. Ale może trochę mniej, bo jeszcze sobie pomyślę, że interesującą osobą jestem i powstanie niesmaczna pycha...

Z trzeciej strony, zastanawiałem się, czy jak będę pisał to co ludzie chcą czytać, to czy mój blog nie będzie... komercyjny :) Ale doszedłem do wniosku, że sława mi nie grozi, więc komercja - chyba też nie :)


Przynudzam jak zwykle, ale już przechodzę do merituum (podkreśliło mi na czerwono, a chciałem zaszpanować) sprawy. Otóż, mam pewien pomysł, jak to to urozmaicić, tylko nie wiem czy ani kiedy on wypali. Z resztą, ja też bym na nim skorzystał, bo mógłbym się trochę jakby rozwinąć. Nie chcę pisać na razie szczegółów, bo byście się śmiali!!


Czekajcie więc cierpliwie i... znoście póki co, tematykę tę nudnawą...







wtorek, 29 listopada 2011

Święta must go on!

To nic, że dopiero zaczął się Adwent. W telewizji - a ściślej mówiąc, w reklamach - mamy już niemal Święta!


Ktoś ma zwichrowany kalendarz. Albo oni - albo my. Być może to my żyjemy jednak w opóźnieniu? Jeśli rzeczywiście tak jest i mamy Święta w tej chwili, to...


Już teraz, chciałbym się połamać z Wami opłatkiem. Życzę Wam więc zdrowia, szczęścia, pomyślności w Nowym Roku, no i lepszych kalendarzy! (trach!) (chrup! chrup!)


Przepraszam za krzywą choinkę (bo to choinka jest), ale ja ją rysowałem, więc to chyba wiele wyjaśnia...

sobota, 26 listopada 2011

Zielona karta

Ostatnio pisałem m.in. o emeryturze, ale nie przyznałem się Wam do jednej rzeczy...


Po powrocie z sanatorium, w skrzynce pocztowej czekała na mnie "niespodzianka" - zielona karta. Nie chodzi jednak o tą, która daje przepustkę do USA, a o kartę emeryta-rencisty! ZUS mi ją podarował!


Tak więc, ja nie będę musiał czekać do 67. roku życia. Już teraz mam przywileje. Na przykład pewne zniżki komunikacyjne. Poza tym, jak już wsiądę do tego pociągu czy autobusu, to - gdy pokażę kartę - mam nadzieję, że ktoś mi odstąpi siedzącą miejscówę. Nie będę musiał już stać i trzymać się tych rurek...
Do toalety, z taką kartą, też mnie chyba przepuszczą najpierw. Ja przynajmniej przepuściłbym rencistę, gdybym sam bym nim nie był. 

Problem może być ewentualnie w tym wspomnianym ZUS-ie, bo tam to pewnie wszyscy będą mieć takie karty. I co wtedy? Potrzebomierza chyba jeszcze nie wymyślili, więc kto pierwszy - ten lepszy. A że mój wózek nie jest zbyt szybki, to będę musiał wcześniej zająć miejsce do "raju" w tym że urzędzie...


Jest jednak więcej plusów niż minusów takiej karty. W razie czego będę ją nosił wszędzie. Nawet wózek i mój wygląd mogą bowiem nie zrobić na kimś takiego wrażenia, jak ta karta i ten imponujący tytuł mój - rencista...

środa, 23 listopada 2011

Starsza druga połówka

Emerytury będziemy mieli, jak pewnie już wiecie, później. Nie tak prędko...


Przy tej okazji, mówili wczoraj w telewizji o średniej długości życia Polaków. Okazuje się, że kobiety życia o osiem lat dłużej niż mężczyźni.


W związku z tym, doszedłem do pewnego wniosku: gdy będę szukał żony, to tylko takiej, która byłaby ode mnie właśnie o mniej więcej osiem lat starsza.


Powód jest bardzo prosty: chodzi o to, żebyśmy umarli razem. Bo skoro ja nie będę mógł już żyć, to czemu moja stara ma móc? 

Gdybym wziął sobie żonę w moim wieku, to gdybym umarł, ona miałaby 72 lata i jeszcze osiem przed sobą. Mogłaby więc z powodzeniem wyjść za mąż, tak jak 85 - letnia księżna z Hiszpanii ostatnio. Ba! Może i ze dwa razy, jakby się streściła. Nawet nad mój grób by nie przyszła, no, chyba że z mężem; drugim, trzecim...


Takiej żony to ja nie chcę. Osiem lat różnicy to sporo, ale już wolę to. Niech stracę. 


O! No i przynajmniej emeryturę wcześniej weźmie...

piątek, 18 listopada 2011

Veni, Vidi, Vróciłem.

Na początek mała ciekawostka socjologiczna. Lubię się nimi z Wami dzielić, czy je lubicie czy nie. Acha, wpis będzie przydługawy, więc weźcie sobie paluszki czy coś...


Otóż, podobno, pocałunek zajmuje przeciętnemu człowiekowi 2 tygodnie w skali całego życie. Gdybym więc przez cały okres turnusu rehabilitacyjnego nie robił nic, oprócz tej czynności - to miałbym ją już z głowy do śmierci. Jednak, jak sama nazwa wskazuje, na turnus rehabilitacyjny jedzie się głównie po to, by ćwiczyć. Głównie, ale nie tylko...

Pan rehabilitant rzeczywiście przywracał mnie do "zdrowia:. Przypalał mnie lampką Sollux, masował (kończyny dolne, górne i GRZBIET) oraz zakładał "dźwignie" na kolana, łokcie i inne. Tutaj muszę się pochwalić, że rzadko odklepywałem - przeważnie wytrzymywałem do końca rundy...


Ze spraw poza rehabilitacyjnych, jest trochę więcej do napisania. Już w drugi dzień turnusu zostałem niemile zaskoczony. Chodziło o to, że na pierwszych zajęciach grupowych, panie terapeutki zaproponowały zabawę przy piosence, która zaczynała się od słów "Dwóm tańczyć się zachciało...". Już na pierwszy rzut oka widać propagowanie homoseksualizmu. 


Wniosłem więc protest nieformalny, ponieważ ta piosenka nie tylko mnie gorszyła, ale - co gorsza - mogła zgorszyć biedne dzieci! Nie dość, że Żwirek i Muchomorek, Bolek i Lolek, Twinky-Winky - to jeszcze to! Na szczęście, panie przyjęły protest konserwatywnego pacjenta, zrozumiały swój śmiertelny i niewybaczalny błąd. Piosenka wyleciała z kanonu... Jak to dobrze, że ja tam byłem!


W jedną z sobót, zostały zorganizowane Andrzejki. Oczywiście to był falstart, chodziło o to żeby nasz turnus, który nie załałapałby się na właściwą imprezę, też sobie powróżył. No i powróżył...


W jednej z przepowiedni, okazało się, że będę... listonoszem! Powiem Wam, że wcześniej nie myślałem o tej profesji, ale to jest genialny pomysł! Pojazd już mam, poza tym jako listonosz, nie będę miał takiej wady kręgosłupa, jaką miałbym np. jako dziennikarz. Od tego pisania na komputerze to jeszcze skoliozy bym dostał; a tak to będę prościutki jak teraz, jak ten drut po prostu...


Najgorszy moment na turnusie, nastąpił niedługo po tej wróżbie. Mianowicie, Cyganki odlewały wróżby z wosku. Była kolejka, chciałem więc zaczekać i podjechać na końcu. Gdy podjeżdżałem do stołu i byłem trzy metry przed nim, wróżbitki zabrały wosk, zgasiły lampkę i zamknęły interes. Popadłem w rozpacz! Jak mogły!?


Tłumaczyły się później, że wosku brakło, że nie było skąd wziąć itd... Ale to było tak upokarzające! Potraktowały mnie jak śmiecia! Nawet mnie chyba nie zauważyły! Wszyscy coś odlali, a ja nic! Z tej czarnej, bezdennej rozpaczy to nawet Piccolo nie potrafiłem przełknąć. Próbowałem jeszcze w ramach protestu zablokować windę, kolega przywiązał mnie do windy szarym papierem toaletowym, ale panie zeszły schodami...


Na szczęście później mi trochę przeszło. I dobrze, bo już miałem plan, żeby umieścić na blogu zdjęcia tych Cyganek, przepasać oczy takim czarnym itd. oraz napisać skargę do Strasburga. Wybaczyłem, ale nie zapomnę!


W "zieloną noc", to tak ktoś klamki pastą wysmarował, że Wam mówię. Panie sprzątaczki biedne, miały  tyle roboty... Co za chamstwo!


Poza w/w wydarzeniami było oczywiście wiele innych, ale nie o to przecież chodzi, żeby wymienić wszystkie. Podsumowując, było świetnie. Wszystko za sprawą naprawdę fajnych ludzi - personelu, turnusowiczów... Szkoda, że następny wyjazd tam dopiero za rok...


Na koniec, mam do Was pytanko: gdzie jest Orzeł?

środa, 2 listopada 2011

Pa pa...

Jutro wyjeżdżam do sanatorium na dwa tygodnie, więc przez ten czas nie będę pisał. Napiszę jak wrócę i o ile wrócę żywy, bo w końcu bywa różnie.


Zostawię zapalonego znicza dla tych, którzy sami sobie go nie zapalą. No może i za darmo go skołowałem, ale za to poświeci dłużej, niż te Wasze na baterie, o!



piątek, 28 października 2011

Do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego

Manifest ogłaszam! Studencki! Ja nie jestem studentem, ale być może kiedyś będę. A nie jestem taki głupi, żeby manifestować po fakcie, tylko teraz już zacznę, żeby w moich czasach było już lepiej... Manifest poetyczny będzie...

I jeszcze jedno: ten manifest już wysłałem do MNiSW-u, dzisiaj po południu przez formularz internetowy. Jeśli mi odpiszą - to dam Wam znać. Radziłbym im posłuchać tego apelu, bo do Strasburga na nich doniosę!

Ciężkie studenta jest życie doczesne.
Połowę kasy trza dać na czesne,
Drugą połowę trza na Red Bulle,
A później z głodu żołądka bóle.

Życie studenta jest bardzo trudne,
Lecz za to nigdy, przenigdy nudne.
Albo wykłady, albo praktyka,
Albo coroczny, słynny "Bal Piórnika".

Aby więc student miał świetne życie,
piszę z nadzieją, że nam ulżycie.
Że napiszecie rozporządzenia,
Bo Ministerstwo jest od rządzenia.

A zatem prosimy Was tak czule,
Zmniejszcie podatki za Red Bulle,
Obniżcie także niedobre czesne,
Ułatwcie przez to życie doczesne!

Wszystkie problemy na studiach liczne,
Są przez problemy ekonomiczne.
Wszystkie ściągania, różne wybryki
Mają podłoże ludzkiej psychiki.

Więc gdy będziemy ciut bardziej dziani,
Staniemy się tak grzeczni, kochani.
Już nie będziemy tacy wariaci,
Rozporządzenie Wam się opłaci.

Lepsze już w nauce będą wyniki,
Z chemii, polskiego, matematyki
I w każdym kącie globalnej wioski
Będą słyszeli o studentach z Polski!





poniedziałek, 24 października 2011

Moje pierwsze urodzinki!

Dzisiaj tak tu kolorowo, bo wczoraj obchodziłem swoje pierwsze urodzinki! Ja, czyli ten blog. Rok temu zamieściłem na sobie pierwszy wpis...


To znaczy, nie ja, tylko ten cymbał po prawej na mnie zamieścił. Bo ja, to "nie mogę zrobić nic, sterowany jestem wciąż"...


Tak, i to było rok temu... Dokładnie, 99 wpisów temu, bo ten jest setny...


Bywałem różny... Ciekawy, zabawny, często żenujący, żałosny... Wiecie, blogi też nie zawsze są idealne... Ale w sumie, to chyba mnie lubicie? Tak troszkę, prawdaaaaa?


Z okazji urodzin, życzą więc sobie i temu czubkowi w czapeczce: tematów do pisania, wytrzymałości oraz przede wszystkim - wiotkiego języka! Sto lat niech żyję Wam!




A teraz na poważnie. Zawiodłem się na Was, ćwoki jedne! Nawet krówki-mordoklejki na urodziny nie dostałem! Ani fistaszka! W tym miejscu, mógłbym/powinienem co prawda napisać, że "mi sama Wasza obecność wystarcza", ale nie. No, miło, ze wpadacie, ale żeby nawet fistaszka...

piątek, 21 października 2011

Sztuka tak zwana

Kiedyś lubiłem... malować. Takimi zwykłymi farbkami na A4.


Raz to nawet namalowałem taki cykl trzech czy czterech obrazów. Z tych obrazów, wszystkim najbardziej podobał się "Koń na łące". Podobał się zwłaszcza wtedy, kiedy już odbiorca dopytał się mnie, gdzie jest głowa a gdzie zad. Bo faktycznie, obie te części ciała zwierzęcia wyszły mi nad wyraz podobnie. Natomiast, kiedy już udzieliłem informacji "głowa jest po lewo", wszyscy byli zachwyceni.  Tak czy inaczej, dobrze, że żaden koń tego nie widział, bo by się uśmiał...


Drugi obraz przedstawiał kajakarzy płynących po morzu. A wyglądał mniej więcej tak: na dole warstwa niebieska - woda. Na tym niebieskim trochę brązowego - "kajak", "wiosła", "kajakarze". Wszystko to na brązowo, nie szalałem z kolorami. Powyżej było już tylko takie żółte koło z kreskami wokół, czyli słońce. Tak, słońce musi być...


Trzeci obraz to dopiero był majstersztyk. "Góralski kościół". Kilkadziesiąt pionowych, niebieskich kresek (bo góry w tamtych czasach były niebieskie), a w ich połowie brązowy kwadrat z Krzyżem u góry, czyli tytułowy kościół...

Był chyba jeszcze czwarty malunek, ale niestety już go nie pamiętam. Trochę żałuję, że już nie mam tych arcydzieł, bo choć artystycznej wartości one raczej nie miały, to czułem do niej sentyment... <płacze>

Teraz też czasem ponosi mnie fantazja. Niestety głównie w Paincie i głównie za pomocą techniki "kopiuj-wklej". Jest też niestety średnio ambitna. To jej przykład pt. "Polska w budowie".



niedziela, 16 października 2011

Ekologicznie

Parę miesięcy temu, tzw. Róg Afryki nawiedziła tragiczna susza. W jej skutek wiele milionów osób cierpi głód, pragnienie itp. Część z nich umiera.Poza tym mamy kryzys, tudzież: idzie kryzys. W związku z powyższymi, muszę Was nauczyć... oszczędzać wodę! 



A więc, Moi Drodzy! Czy macie tak czasem, że po wyjściu z wanny lub prysznica, nie słyszycie jak Was mama/tata/mąż/żona/pies/chomik/kot//gekon prosi o zaparzenie, dajmy na to, kawy? Pewnie macie. A dlaczego nie słyszycie owej prośby? Bo macie peeeełne uszy wody.



Więc, na co Wam tyle wody w tych uszach, ja się pytam! Owszem, uszy się myje a nie wietrzy - znam tą starą prawdę, no ale, są chyba jakieś granice! Tyle wody marnotrawicie, marnotrawcy jedni!


Inny przykład. W filmie "Dzień Świra", główny bohater dziwi się, że postaci w filmach nie płuczą sobie wodą ust, po paście do zębów. 
- No co oni ją, łykają, do k.n. !? - pyta retorycznie.


Pasty, po żadnym pozorem, łykać nie należy. Z moich skrupulatnych badań wynika jednak, że gdy nalewamy do kubka wody do wypłukania ust, to nalewamy jej tyle, że resztę później wylewamy. No i kto to widział, żeby takim być????!!!!


Odnośnie wody, to tyle. Ja wiem, że żarty są tu może nie na miejscu, zwłaszcza wobec tej Afryki, w której sytuacja jest naprawdę dramatyczna. Jednak jako, uwaga... OSOBA PUBLICZNA, powinienem był chyba zwrócić uwagę na aspekt ekologiczny marnotrastwa, a tak na całkiem poważnie to ja raczej nie umiem... Z resztą i tak, kto mnie tam posłucha? :====( (Cykuty!!)

Teraz pozostanę w roli ekologa, ale nie wodnego. Otóż, ostatnio słyszałem chyba w radiu, że Polacy spędzają 24 godziny miesięcznie na internecie! Cała doba! Jeden dzień z miesiąca!

I w tym przypadku mam sobie multum do zarzucenia. Zaiste, niezwykle dręczy mnie fakt, że przeze mnie... przez mojego bloga... przez te moje przemądrzałości tracicie prąd, pieniądze, ocieplacie klimat... A co gorsze, tracicie nieodwracalnie, na zawsze, bezpowrotnie swój cenny... ba! Bezcenny czas! I to wszystko przeze mnie!!! 

Przez te sumienia wyrzuty oka zmrużyć nie mogę, uczyć się nie mogę, myśleć nie mogę... choć nie, myśleć to nigdy nie mogłem... Ale nie mogę nawet kawałka chleba, z tych złocistych kłosów polskich, przełknąć! Ach, ja wredny!

 A jak już jesteśmy przy traceniu czasu, to słyszałem również, że przeciętny człowiek traci na chodzenie po mieszkaniu 10 lat! Ale ludzie nic, tylko duże mieszkanie i duże mieszkanie... No i po co? Nie lepiej mieć kawalerkę i zostawić sobie czas na ważne rzeczy, zamiast ścierać podłogę i podeszwy przez 8760 godzin?



środa, 12 października 2011

Mój pierwszy raz!

Znowu o wyborach napiszę. Ale już ostatni raz. To było tak...


Mówię Wam, taki byłem podniecony od rana tymi wyborami, że szok. Przeżywałem, jak stonka wykopki.


Odstrzeliłem się jak szczur na otwarcie kanału (no, właściwie to mama mnie odstrzeliła, bo ja to taki synuś mamusi jestem). Ale nie specjalnie na wybory, tylko... niedziela była, a poza tym kościół itd. Tak czy inaczej, byłem ubrany - ładnie.


To było moje pierwsze referendum, więc czułem się naprawdę wyjątkowo. Miałem nawet zażyć pavulon na odprężenie, ale pomyślałem, że po nim to jeszcze bym na kogoś innego zagłosował - więc zrezygnowałem z tego projektu. Z resztą, przy moim stanie zdrowie, pavulon jest chyba niewskazany, bo i bez niego jestem dosyć wiotki...


Wpadłem za to na inny pomysł: aby zadzwonić po dziennikarzy z lokalnych mediów, co by mnie sfotografowali przy urnie i dali zdjęcie do gazet  Ale i z  tego przedsięwzięcia zrezygnowałem z obawy, że jeszcze by mi kazali pieniądze za drogę zwracać; bo to nic szczególnego, bo takich jak ja są tysiące, w końcu że wygląd nie wyjściowy, że z tą skoliozą to się w kadrze nie mieszczę...


A na samych wyborach, to... no cóż, cudów nie było. Miłe panie w komisji, dwa krzyżyki, urna i wypad. Ale, jak to mówią moi znajomi - JEST RADOŚĆ! Bo, jak by nie było, ja też miałem coś w tym kraju  do gadania. I to powiedziałem...

sobota, 8 października 2011

A co ma flaszka do wyborów?

I znowu długo nie pisałem. Ale nie dlatego, że Was "olałem" (no niechże by mnie ta ręka uschła). Mam dużo nauki, a poza tym znowu chory byłem. Tym razem na coś w rodzaju grypy żołądkowej.


Żebym się nie odwodnił, p. pielęgniarka przywiozła mi pół litra! Naprawdę! I to razy cztery flaszki, czyli razem dwa litry! Skandal!


Mało tego. Wykorzystano moje osłabienie (większe niż zwykle:D), podpięto mi kaniule dożylną obwodową (w żargonie prymitywów zwaną "wenflonem"), a do kaniuli ów "magiczny " napój. 


Nie jestem zwolennikiem alkoholu - wręcz przeciwnie - ale ta technika pomogła. Pocieszam się tym, że nie rządzi nami pewien inny polityk, bo wtedy to by mnie leczyli pewnie już "marychą"...


A propos. Dzisiaj jeden z najnudniejszych dni w roku, bo cisza wyborcza. Nikt się nie kłóci, nikt nie obraża. Do duszy z taką robotą... Dobrze, że to tylko dwa dni.

A już jutro wybory. I pojadę, choćby mnie w troje trzymali (choć w sumie wystarczy, że nikt mi nie pomoże:D). No, chyba, że jakieś siły wyższe mnie zatrzymają. Na przykład, zwykłe przenikliwe zimno, które nie pozwoli mi zgiąć do podpisu - i tak już wystarczająco zgiętego - nadgarstka...



Chociaż nie! Zimno mi nie przeszkodzi! Zębami wtedy podpiszę! Zębami nakreślę ten zakichany krzyżyk, potem drugi zakichany krzyżyk, i niech mam tą zakichaną, obywatelską satysfakcję! I przynajmniej będę miał pewność, że na nagrobku NIKT mi nie napisze "Tutaj leży ten głąb chory, co nie poszedł na wybory".

sobota, 1 października 2011

Wykiwany przez włosa

Kiedyś tam, pięknego dnia, do mojej paszczy dostał się włos. Nie wiem czyj on był, ani jakiego był pochodzenia. Po smaku nie poznałem. Kłak jak kłak...


No, a że czasy były jakie były - sytuacja gospodarcza kraju była jaka była - to postanowiłem tego bezcennego daru natury nie zmarnować. Z resztą, wkurzał mnie strasznie. Plan był zatem prosty: przegryźć - połknąć.


Ułożyłem sobie więc dziada między zębami i... ugryzłem. Nic. Gryzę drugi, trzeci, czwarty raz i nic się nie stało. Włos nadal cały i zdrowy.


Bardzo mnie to zbulwersowało. Niby taki delikatny, cienki etc., ale przegryźć się nie dał...


No i w tym miejscu pasowałoby umieścić na przykład jakieś życiowe odniesienie, dla którego przytoczyłem tą mądrą i wstrząsającą anegdotę. Problem w tym, że nie mam takiej...


Chociaż, mam taką, ale średnio inteligentną. Myślę, że tego włosa można porównać do niektórych ludzi, z zewnątrz kruchych i delikatnych - ale tak na prawdę nie do złamania (choć nie wiem, czy w ogóle są tacy ludzie). Mówi się, że niektórzy są jak jajko - z zewnątrz twardzi jak skorupka, a w środku tacy no... Można chyba więc tych drugich porównywać, że są jak... włosy :)


Ale na wszelki wypadek, gdybyście mieli pod ręką jakiś kłaczek, to... spróbujcie go przegryźć. Bo może tylko ten był taki twardy. Albo może zęby mam jakieś kiepskie... Może mało tego wapnia...


Albo może... gryzłem niepoprawnie...

środa, 28 września 2011

Nauka przez sen = wiedza

Gdyby w poniedziałek udało mi się napisać tego posta, to by się nawet ciekawie złożyło, bo wtedy mieliśmy podobno Dzień Języków Obcych - czy coś takiego. Ale czas, jak żona - nie na wszystko pozwala,  zdążyłem dopiero dzisiaj. To nic.


Otóż, kilka dni (nocy) temu, śniła mi się ustna matura z angielskiego, której jeszcze nie miałem. Dziwna to była matura... Mniej więcej na jej półmetku, odczytywałem ważnego sms-a, a gdy skończyłem - PAN EGZAMINATOR poinformował mnie, że teraz to on już nie ma czasu mnie egzaminować i że to to już jest koniec. Zdałem... A morał jest taki, że na maturze trzeba odczytywać sms-y :)


Ciekawe w tym śnie moim elokwentnym było to, że z tego co pamiętam, mówienie w języku Szekspira szło mi gładko i płynnie. Gdy mówię w tym języku live - że tak z angielskiego zaszpanuję - to zacinam się i jąkam, jakby naśladując papajka mojego dziadka, tyle tylko że pary nie wypuszczam. No chyba, że na mrozie bym mówił - to wtedy papaj jak się patrzy. A we śnie - duża płynność - international level, jakby to Beennhakker powiedział. Pamiętam nawet trochę zwrotów, których używałem i będę szczery - jestem z siebie dumny, "egzamin" poszedł mi nieźle :)


Tak... Coś w tym jest, że relaks odgrywa dużą rolę w nauce języków obcych. Jeśli miałbym uczyć się ich przez relaks  właśnie, tudzież przez sen - to... chciałbym być poliglotą. Mógłbym się uczyć chińskiego, węgierskiego, fenickiego nawet. Pójdę dalej: skoro przy językach, relaks ma duży wpływ na przyswajalność wiedzy, to dlaczego przy innych przedmiotach nie? To świetny pomysł, aby na przykład na matematyce kimnąć się troszkę. A Pani Profesor niech wtedy rysuje tabele, wykresy, parabole... Po przebudzeniu się, człowiek będzie wypoczęty, oraz, co najważniejsze, będzie miał całą tą wiedzę w małym palcu. Bo tu przecież cały czas chodzi wyłącznie o wiedzę...


Ale jest mały minus, bo jak dobrze pamiętam, to ten system zakłada naukę przez odprężenie i aktywność na przemian jakoś... Trzeba go zmodyfikować, tak aby tylko pierwsze zostało...


No to kończę. Wszystkiego dobrego z okazji nadejścia jesieni Wam życzę i pamiętajcie: jak nauka - to tylko przez sen!

piątek, 23 września 2011

Data:... podpis:...

Hanka z "M jak miłość" umrze, tamta  moja sen przepowiednia była prawidłowa. Nie wiem kiedy - ale umrze. A piszę to po to, żebyście mi uwierzyli w moją kolejną wizję, tym razem prawdziwą - senną.


Widziałem wielki stadion. Boisko. dwudziestu dwóch zawodników - jedenastu naszych i jedenastu nie-naszych, konkretnie - Austriaków. Krótko mówiąc - Euro 2012! I teraz najważniejsze - wynik. Uwaga... 6:1 dla nas!


Na pierwszy rzut oka - "Beautiful Day", jakby to zaśpiewał U2. Ale, jak się obudziłem, to przestałem się tak cieszyć. Wątpliwości budzi bowiem fakt, że Austria raczej do Euro nie wejdzie... Jest jeszcze inny powód do zastanowienia: w moim śnie, nie słyszałem, żeby kibice śpiewali "hymn" o PZPN-ie. A zatem nasuwają się dwie wersje wyjaśniające: albo mój sen ma niewiele wspólnego z rzeczywistą przyszłością, albo... PZPN upadnie do tego czasu! 


A tak poza snem, to pracowity okres mam teraz. Nie tylko ze względu na naukę, ale też na moje bezcenne podpisy... Dowód: podpisy. Konto bankowe: podpisy. Renta socjalna: podpisy. No i do tego daty. Koniecznie - daty. Do wyborów przez pełnomocnika potrzebny będzie pewnie podpis, do dokumentów związanych z komisją lekarską być może też... 


Ale nie odbierzcie tego, jako narzekania. Wręcz przeciwnie. Dzięki tym podpisom, dobitnie przypomniałem sobie jak się nazywam. Naprawdę, bo przecież na codzień człowiek nie myśli sobie ciągle "Nowak (Kowalski) jestem. Nowak (Kowalski)...". Poza tym, dzięki wpisywanym datom, byłem też świetnie poinformowany, jaki mamy wtedy dzień miesiąca. Poinformowany lepiej niż kalendarz...


Powrócę jeszcze na chwilę do tej komisji lekarskiej. Otóż mój kolega, który również choruje na SMA (czyli Sieć Muskulatury Atletycznej:P) i jest w stanie "technicznym" nie lepszym, jeśli nie gorszym od mojego - dostał ostatnio orzeczenie na... rok. Absurd? Tak. Ale jaki pozytywny! Przecież te osoby, które tak postanowiły, to niezwykli optymiści, wierzący w poprawę stanu zdrowia, i to w ciągu roku. Nie to co my, zakichani ateiści nie wierzący w cuda ani w medycynę - od razu chcielibyśmy orzeczenie na stałe...Skandal...


Wiem, że ostatnio trochę zaniedbuję bloga, ale to przez sporą ilość nauki, a przede wszystkim - przez przeziębienie, z którego pomału wychodzę. Z drugiej strony jednak, może to i dobrze, że rzadziej piszę przez ostatni czas, bo rzadziej też przez to płaczą ludzie. 

Chodzi o to, że już parę osób powiedziało, iż wzrusza się, czytając mojego bloga. Sęk w tym, że z reguły staram się rozśmieszać. Czy do tego stopnia mi to nie wychodzi, że aż przynosi odwrotny skutek?

niedziela, 18 września 2011

Super

Tak mi jakoś przykro, że oni mogą - a ja nie... Korzystają z tego prawa - a ja nie mogę. Oni mają szansę - a ja nie...


Dlatego postanowiłem, że w razie, gdybym kiedyś kandydował na prezydenta, posła lub jakieś inne ciekawe stanowisko, to kampanię muszę rozpocząć już teraz. 


Nie będę obijał w bawełnę - jak mnie wybierzecie, to takie reformy przeprowadzę, że głowa mała.


Pamiętajcie - partia nr 1, lista nr 1, Superman nr 1!



środa, 14 września 2011

Boję się!

Ktoś mi ostatnio uświadomił, że teraz, jako dorosły, ponoszę większą odpowiedzialność za słowa. W związku z tym, boję się pisać cokolwiek, a więc dzisiejszy wpis będzie bardzo krótki...

czwartek, 8 września 2011

Zabiłem muchę

Ostatnio, byłem na weselu. Super było. Naprawdę. Impreza, że klękajcie narody - jak to mówią. Cały czas coś się działo i w ogóle. Nom... Stasiu Wyspiański to najlepszy DJ w mieście. A gdzie tam, w całym kraju! I to darmowy, ani grosza nie bierze! Niestety, mam złą wiadomość dla osób, które chciałyby go zamówić. Gadałem z nim i powiedział, że ma już zajęte terminy na wieki wieków...


Goście na weselu też byli świetni. Mówię Wam, takie luzaki... Poprzychodzili z kosami, jeden przyszedł w zbroi, a jeszcze jeden to nawet na takim siwym koniu przyjechał... Fajnie było.


A tak poza weselem, to wpadłem na pewien pomysł. Dla Was przykry. Otóż, ostatnio, gdy słuchałem piosenki "Teksański" zespołu Hey, uderzyły mnie słowa:


Gdyby chociaż mucha zjawiła się
Mogłabym ją zabić a później to opisać





Niestety, muchy nie było. Postanowiłem więc wyręczyć panią Kasię i osobiście opisać taką dantejską scenę. Może Hey kiedyś to zaśpiewa?




Latała mucha,
Więc ją sprzątnąłem.
Oddała ducha,
Jest już popiołem.


Taki to miałem odruch złowrogi,
Że biednej musze przeciąłem nogi.
Taki to jestem podły morderca,
Że nawet mucha nerw mi wywierca.




Już nie przeleci, już nie zabrzęczy.
Nie będzie mnie już bytem swym męczyć.
Już mi nie zrobi kupy na spodnie,
Odtąd już będę wyglądał godnie.




Nie będzie żółtej plamy na bluzie.
Mucha nie wejdzie mi już na buzię.
Nie będzie smyrać mnie już po ręce
I nie obudzi nad ranem więcej.


Nie wpadnie też już w pająka siatkę,
Z ust mu wyjąłem z muchy sałatkę.
Nie będzie sobie łap już pocierać.
Muszę ją jeszcze tylko pozbierać.


Niech na to patrzą inne owady
I niech nie myślą, że nie dam rady
Unieszkodliwić jednym odruchem.
Co do owadów, to jestem zuchem... 


I jak myślicie - zaśpiewa to Hey? A może jakieś zakłady?


poniedziałek, 5 września 2011

Czarny sen

Miałem pewien sen. Proroczy. Widziałem pewną osobę. Kobietę. Blondynkę. Krótkie włosy. I coś jej się stało. Jakiś wypadek, czy coś. W każdym razie - już po niej. Na jej miejscu, w ogóle nie ruszałbym się z fotela, choć to w ogóle nic nie pomoże. Fatum to fatum. Reżyserskie zwłaszcza, bo to Hanka Mostowiak była...


Abstrahując od tematu, byłem ostatnio w galerii. Głównie popatrzeć, bo jak sama nazwa wskazuje, galeria jest od oglądania; ale, żeby nie było - kupiłem parę rzeczy. Zeszyty, trochę prasy i Colę na ciężkie czasy. Dużo było butów... W jednym sklepie buty, w drugim buty, w trzecim buty... Tak, jakby ludzie nic nie mieli do roboty, tylko chodzić. Tam - i nazot. W kółko, aż zedrą sobie podszewki i kupią nowe. Buty...


A ja to umiem nawet grać w piłkę bez buuutóóów! Cha! Cha! Cha! Konkretnie, to na "budzie" stoję. Dziś też stałem. Przyjechali goście z dziesięcioletnim synkiem. Miałem go zabawić, więc zaproponowałem mu grę w piłkę - bo ileż można z trzecioklasistą rozmawiać o życiu? Chyba deczko się zdziwił - bo takiego piłkarza to raczej jeszcze nie widział - ale z entuzjazmem przyjął propozycję. 

Później cieszył się jeszcze bardziej, bo nawbijał mi masę goli. Ale podczas gry, nastąpił jeden groźny moment. Mianowicie, kolega zapytał mnie, czy wolę Real czy Barcę. A że te kluby "nie przepadają za sobą", to serce mi zaczęło walić jak nie wiem. Myślę sobie: "trafię źle - będzie oklep". Powiedziałem i... nic mi nie zrobił, mimo tego, że był za Realem!


To był chyba najbardziej pokojowy mecz tych drużyn, jaki w życiu widziałem. Okazało się, że sportowe antagonizmy antagonizmami, ale brak mordobicia też jest atrakcyjny...



piątek, 2 września 2011

Ostatni taki pierwszy

Wczoraj, jak to ktoś spostrzegawczo ujął, odbyła się uroczysta inauguracja "przepisywania Googli i Wikipedii do zeszytów szkolnych".


I tak sobie uświadomiłem, że to jest mój ostatni rok przepisywania, że ja już po czerwcu przepisywał nie będę (przynajmniej, na pewno nie do szkolnych).


W tym roku szkolnym, będę miał tylko przedmioty maturalne, z wyjątkiem niemieckiego który muszę mieć mimo tego, że nie będę go zdawał. A więc, z większości "dyscyplin", edukację już zakończyłem. Można podsumować.. 


Mówi się, że człowiek mądrzeje z wiekiem, niestety - zwykle z wiekiem od trumny. Mówi się też, że człowiek uczy się całe życie, a umiera głupi. Na swoim przykładzie pozostaje mi tylko potwierdzić te słowa...


Tak sobie pomyślałem, że gdybym się bardziej przyłożył do biologii, gdy jeszcze ją miałem, mógłbym kiedyś wymyślić pomysłowy lek na jakąś pomysłową chorobę. Oczywiście, nigdy niczego takiego bym nie zrobił, ale pożałować można, prawda? Zwłaszcza już po wszystkim.


Żałuję też mojego niezaangażowania w stosunku do fizyki. Mógłbym wymyślić takie mechaniczne nogi dla "wheelchair mafii" do grania w piłkę... Albo, takie specjalne narty, też dla "wózkersów", bo w zimie to na dobrą sprawę nie ma co robić. No ileż można siedzieć na komputerze (to znaczy na wózku, ale przed komputerem) albo patrzeć jak pięknie i równomiernie rośnie warstwa śniegu przed oknem? No, żeby jeszcze ktoś w poślizg wpadał efektownie co jakiś czas... Ale przed domem droga raczej prosta i musiałby ktoś tego bardzo chcieć, a dzisiaj to ci ludzie tacy niechętni do tego...


Gdybym się bardziej przykładał do geografii, to mógłbym na przykład... to mógłbym na przykład... to mógłbym na przykład... no nie ważne. Coś bym mógł, a nie mogę - i jest bardzo bolesne...


Za to, gdybym się do polskiego bardziej przyłożył, to mógłbym na przykład nie pisać bloga! Paradoks? Nie. Po prostu, z tego co widzę, wybitni poloniści czy w ogóle - poloniści, blogów raczej nie piszą. Piszą książki, wiersze, różne inne mądre zbitki słów, ale blogi - chyba rzadko. Od tego są politycy, podróżnicy, dziennikarze... Ale zaraz... Dziennikarze to to nie są jakoś tak poloniści?


O, mam! Gdybym się bardziej przyłożył, to mógłbym na przykład pisać bloga, jako podróżnik. Ja to bym pewnie zwiedzał głównie Wikipedię i później pisał, że dzisiaj odkryłem ciekawą stronę świata, pt. www...


Podsumowując, przykładajcie się do na nauki, żebyście potem nie żałowali. Co prawda, później możecie żałować, że się za bardzo przykładaliście, a na nic Wam to się nie przydaje - ale tak to już jest. Człowiek lubi sobie czasem pożałować, a że jest to przyjemność chyba zupełnie nieszkodliwa - to nie żałujmy sobie żałować.

wtorek, 30 sierpnia 2011

"Osiemnaste dorosłe życie"

Kilka dni temu, dostałem od przyjaciół dużą kartkę z napisem "DZISIAJ ZACZYNA SIĘ TWOJE DOROSŁE ŻYCIE". W rogu tej kartki, tak w połowie napisu, widnieje duża liczba "18". Moja mała sąsiadka, przeczytała więc ten napis tak jak wygląda, czyli "DZISIAJ ZACZYNA SIĘ TWOJE OSIEMNASTE DOROSŁE ŻYCIE". Cha! Mistrz jestem! Osiemnastu żyć to nawet Chuck Norris nie ma, a ja mam...


Ale, powiem szczerze (choć pewnie większość z Was już na to wpadła),  że nie ma jakichś efektownych zmian między 17. a 18. rokiem życia. Przynajmniej, od tej strony zmysłowej. Wszystko pachnie tak samo, wygląda tak samo, brzmi tak samo... Właściwie, to... SPODZIEWAŁEM SIĘ TEGO! Ale, mimo to, gdy usłyszałem w radiu dźwięk oznajmiający północ, to czekałem na jakieś fajerwerki. Odczekałem chwilę, po czym doszedłem do wniosku, że skoro nic się nie dzieje - to śpię. Ćma tylko spadła z sufitu mi na szyję, chcąc tym sposobem złożyć pewnie życzenia, ale to było przed północą, więc została zdyskwalifikowana za falstart...


Życzenia składali mi też ludzie. Śpiewali "Sto lat", po czym oczekiwali ode mnie orędzia, bo się ustawiłem jakbym chciał przemówić do tłumu. Zawstydziłem się i zamilkłem.


Dostałem też parę prezentów. Między innymi "Biblię Dziennikarstwa". Jak już ją przeczytam, to mój blog zmieni się nie do poznania. Będzie świecił własnymi sentencjami, złotymi myślami... Wzrośnie czytelność... Wprowadzę opłaty za jego czytanie, albo obkleję go reklamami od góry do dołu. Będę bogaty, popadnę w nałóg i skończę  "like a rolling stone"... Nie, przepraszam - wyobraźnia. Ale "Biblię" naprawdę mam zamiar przeczytać...


Dostałem też jedną czy dwie, książki o świętości. Będę więc świętym dziennikarzem. Zostanę nawet nowym patronem dziennikarzy. Nowym, bo "pismaki" mają już swojego opiekuna, ale patron nie szafa - przesunie się, jak to mówią.


Ale jeden z prezentów zaniepokoił mnie. Mianowicie film "Sala samobójców". Widocznie, komuś podpadłem i ten ktoś dał mi film, abym pod jego wpływem, poczynił pewien drastyczny krok... Sprytne... Dobrze, że się zorientowałem. Nawet go nie obejrzę!


Tak, jestem dorosły. Teraz mogę więcej. Tylko, że doszedłem do wniosku, że gdybym chciał korzystać ze wszystkich tych przywilejów, to nie miałbym czasu się nawet porządnie wyspać. A że pospać lubię - to nie będę...


Chciałem tego mojego pierwszego dorosłego posta zakończyć jakimś efektownym telemarkiem, ale nie umiem. Poratuję się więc skromnym, ale szczerym:


Pozdrawiam



czwartek, 25 sierpnia 2011

... a wyszło jak zwykle

Chciałbym się dzisiaj podzielić z Wami doświadczeniem, na temat jak sobie (nie) poradziłem z porażką Wisły. Osoby nie zainteresowane sportem mogą tego nie zrozumieć, natomiast gdyby ten wpis czytał jakiś psychiatra, to prosiłbym o zdiagnozowanie mojej choroby i przepisanie jakiegoś leku - najlepiej cykuty...



Trzy lata zakichanego czekania. IV runda eliminacji. 87. minuta - i "po ptokach"...



Ja sobie tak kategoryzuję problemy (pomijając te najcięższe), że niektóre są do przeżycia, inne do przespania, a jeszcze inne do prze... czyszczenia (choć tu powinno paść słowo do rymu). Nie wiem do jakiej kategorii zaliczyć taką porażkę...


Następnego dnia po meczu, postanowiłem w ogóle nie wstawać z wyra. Mój plan był krótki: "Nie wstanę! Tak będę leżał!", jakby to powiedział klasyk. Ostatecznie jednak wstałem (i dobrze, bo gość przyszedł)... Poczułem też odrazę do mediów, telewizji zwłaszcza. To prawda, telewizja kłamie...


Jak każdy człowiek, na co dzień mam do czynienia z problemami różnego kalibru; krótko i długoterminowymi. Wydawałoby się, że porażka ulubionego klubu w cholernie ważnym meczu, to mimo wszystko najmniejszy z nich. Ale ciągle mam przed oczami tą 87. minutę, straconą szansę i co najmniej roczną perspektywę czekania na kolejny taki mecz...


Oczywiście, można mówić, że Wisła była po prostu słabsza itd. Ale szczerze mówiąc, w takim momencie średnio mnie to pociesza...


I tak się zastanawiam, ile jeszcze razy tak będzie... We wtorek - 87. minuta;    2008r. Austria - Polska, doliczony czas - bramka na 1:1; 2006r. Niemcy - Polska, doliczony czas - bramka na 1:0; 2005r. Panathinaikos - Wisła, 87. minuta - gol odbierający awans do LM.


Denerwują mnie ludzie, kreślący na każdym kroku teorie spiskowe, ale ileż razy można w końcówce tracić takie ważne gole? Już w starożytności przewidzieli te przypadki i dlatego wymyślili fatum...


No, skończyłem. Dostanę tą cykutę?

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Big city life

Ostatnio dostałem w prezencie koszulkę z napisem "Najlepsze ciacho w mieście". Myślę, że to "ciacho", to aluzja w stronę mojej nadwagi... Ale, mniejsza z tym. Skupmy się na owym "mieście"...


Parę dni temu byłem na niedawno otwartym miejscowym "orliku". Żeby  takie rzeczy u nas były...


Plac zabaw, jedno boisko, drugie boisko (i to ze sztuczną murawą)... Zero kopców kreta czy jakichś nierówności. Profesjonalne bramki, jak w Champions League (tyle, że mniejsze oczywiście)... Normalne ławki dla rezerwowych, nie żadne Continental czy Pirelli. Nic - tylko grać. Trening wtedy był, więc sobie na przyszłych Messich i Robbenów popatrzyłem przy okazji...


I w ogóle, centrum miasta się zmieniło. Do Izby Pamięci gen. Leopolda Okulickiego (który pochodził z mojej miejscowości) jest profesjonalny podjazd, do wyremontowanego ośrodka zdrowia - jest podjazd, do jednego sklepu podjazd, do drugiego też. Podjazd na podjeździe, jak w szpitalu jakimś... Co prawda, część z nich była wcześniej, ale część powstała stosunkowo niedawno. 


I co, mówiłem, że tu będzie druga Barcelona? Małe boisko już jest. Jeszcze tylko stadion, lotnisko, parki jak te Gaudiego... I już. Mam nawet skromną wizję, gdzie, co i jak. Z resztą ja już teraz, gdy wjeżdżam do centrum, to boję się, że ze zobaczę gdzieś jakiś wysoki apartamentowiec i "zejdę" na zawał w tym młodym wieku. Ach, żeby jeszcze te drogi...


Póki co jednak, dla mnie nadal jest to spokojne miasto, po którym jeździ sobie Pan J. trasą dom-sklep-dom-sklep-dom, Pani W. pobożnie do kościoła i Pan P. do pracy i z powrotem...


I jeszcze jedno: ten post, to nie żadna próba agitacji wyborczej, że "Polska w budowie" czy "Sprawdź, jakie zmiany zachodzą w Twoim regionie". Ja tylko subiektywnie piszę swoją opinię, a że mamy kampanię - to nie moja wina...



piątek, 19 sierpnia 2011

Absolutny brak czasu

Wakacje... Miałem się w tym czasie przygotowywać trochę do matury, uczyć, powtarzać i oczywiście trochę odpocząć. Taki miałem plan. Ale czy jest kiedy go zrealizować?Nie ma czasu na naukę, o relaksie nie wspominając. 

Rano człowiek wstaje. Zanim wejdzie "żółteczko, to już trochę czasu upłynie. Żeby weszło szybciej, to się idzie trochę "poplątać po sieci". Następnie należy trochę odpocząć, aby nie umrzeć z wyczerpania. A później... Później to dopiero jest maraton.


Polska Liga, Liga Europejska, Liga Mistrzów... Paradoksalnie, taki mecz, to żaden odpoczynek. To nerwy przez 90 minut, plus to, co doliczy sędzia. A jak jeszcze jest dogrywka, to już koszmar. Serce może kiedyś tego nie wytrzymać...


No a, po meczu, to już trzeba iść spać. O nauce nie ma więc mowy, a o odpoczynku - nie ma co marzyć... Po wakacjach miałem być świeższy, wypoczęty, mądrzejszy... A będę tylko bardziej opalony i bardziej zielony. Nie tylko z powodu zastoju w nauce, ale też od padającego z telewizora blasku murawy...

wtorek, 16 sierpnia 2011

91

Miałem wczoraj coś napisać, ale tak mnie wsysnął ten długi weekend, że nie miałem czasu...


91 lat minęło, od tego pięknego zwycięstwa przed własną publicznością. Nie, żebym miał jakieś uprzedzenia, ale tak się cieszę, że my tym Ruskom wkopali, że nie macie pojęcia. Z resztą - cała Europa Zachodnia się cieszy, bo strach pomyśleć, co by było, gdyby "Czerwoni" nie zostali zatrzymani pod Warszawą. 

Nazwa "Cud nad Wisłą" wzięła się stąd, że Wojsko Polska zdołała wygrać, mimo bardzo ciężkiej sytuacji. Stało się tak  za sprawą świetnego manewru marszałka Józefa Piłsudskiego, ale całkiem możliwe, że pomogły tu też Sfery Wyższe. W końcu - cud to cud


No, to tyle jeśli chodzi o wykład prof. Kamila. Przepraszm, ale lubię się czasem powymądrzać :) 

A tak swoją drogą, to coś czuję, że gdyby dzisiaj doszło do podobnej bitwy, to też musielibyśmy liczyć na cud. Jest jednak jeden plus: żołnierze nie strajkują, w przeciwieństwie do kolejarzy. Wczoraj na ogłoszeniach duszpasterskich, ksiądz wspomniał, że jeśli ktoś z pielgrzymów wybiera się (we środę) do Tarnowa pociągiem, to będzie problem, ponieważ na ten dzień planowany jest strajk. Jacy Ci kolejarze są pobożni... Tak kochają Matkę Bożą, że zmuszają pontników do pieszej pielgrzymki już od własnego domu...

piątek, 12 sierpnia 2011

"Oj, się będzie działo..."

Długi weekend się zaczął. Długi, ale moich włosów nie pobije.Są coraz dłuższe i wyższe, jakby z coraz większym utęsknieniem wyglądały na wizytę fryzjera. A ten, jak na złość - nie przyjeżdża. Coś czuję, że gdyby usiadł Chopin usiadł koło mnie, to przy moim fryzie dostałby ksywkę "Łysy". A swoją drogą, ciekawe, czy słowo "szopa", określające styl fryzury, pochodzi od nazwiska naszego słynnego kompozytora...


Zostawmy włosy. Są ciekawsze tematy. Kampania wyborcza się zaczęła, pewnie będzie się sporo działo.

Rozumiem ludzi, którzy abstrachują od polityki i unikają tego tematu jak mogą, ale ja, szczerze powiedziawszy, lubię tą dziedzinę życia społecznego. Przynajmniej, cały czas jest coś widowiskowego, ciągle coś się dzieje.


Nie rozumiem tej nagonki na polityków. Tak się starają, biedaki... Niektórzy to nawet samolotami czy helikopterami latają, narażając dla nas życie. Niezwykli altruiści i bohaterowie. 


Albo, lubię na przykład, jak w jakimś studiu telewizyjnym sobie siedzą i mówią jeden przez drugiego. W ten pomysłowy sposób, dowiadujemy się dwóch-trzech-rzeczy naraz. Politycy chcą tym sposobem zaoszczędzić czas swój, a nade wszystko czas swoich drogich obywateli.


I w ogóle, sejmowe przemówienia takie efektowne niektóre. Oczywiście, fajniej byłoby, gdyby za tym widowiskiem szło wicej lepszych reform, ale trudno - dobre i to...

Nie tylko lubię politykę, ale zamierzam nawet wziąć udział w październikowych wyborach  Pojadę, poproszę o karty menu... Najwyżej, "kelnerzy" będą troszkę zdziwieni, że UFO wylądowało specjalnie na wybory i że na obcej planecie też mają dowody osobiste, ale cóż - XXI. wiek. Jakby to zaśpiewali na weselu:


A czy ufoludek durny
Może oddać głos do urny?
Ależ owszem! Czemu nie?!
Jemu też należy się!










wtorek, 9 sierpnia 2011

"Błękitna" krew

Ostatnio szwajcarscy naukowcy odkryli, że ponad 50% europejczyków płci męskiej, jest spokrewnionych z... faraonem Tutenchamonem, tzn. mamy wspólnego przodka.

Od dłuższego czasu, czułem właśnie, że mam w sobie "błękitną" krew (i aż się zdziwiłem, jak ostatnio ją zobaczyłem, że jest czerwona). Nie wiedziałem tylko po kim. Teraz już wiem, że to po tym młodym władcy Egiptu. Młodym, bo zmarł w wieku 19 lat (faraonem był od 8-9. roku życia). Ta jego wczesna śmierć i chociażby ta ostatnia śmierć naszego słynnego polityka, poniekąd potwierdzają czyjeś słowa, że "w mafii i polityce żyję się dobrze, ale krótko". Chociaż nie wiadomo do końca, na co Tutenchamon zmarł...



A więc, jako spokrewniony z "Tutkiem", po śmierci oczekuję mumifikacji zwłok, oraz - koniecznie - wystawienia piramidy. Skoro część faraonów w starożytności miała (część, bo później już im budowano skromniejsze chawiry), to ja w XXI. wieku też muszę ją mieć! I cieszę się, że te słowa zostaną na blogu!


A nawet, gdyby jacyś magisterkowie mówili, że z tym pokrewieństwem to ostrożnie, że te wyniki to być może wynik czegoś tam, to mnie i tak nie przekonają! Bo ta faraońskość, którą czuję całym swoim jestestwem (jak ja lubię to słowo:P), aż mnie... wykrzywia!



sobota, 6 sierpnia 2011

Krzyżówka

Ostatnio wyszło na jaw, że od trzech lat brytyjscy naukowcy krzyżowali zarodki ludzi i zwierząt. W celu opracowania leków na najcięższe choroby. 

Nie chcę pisać, dlaczego mimo to uważam takie coś za bardzo obrzydliwe (bo pewnie każdy sam sobie tą sprawę przemyśli), natomiast troszkę sobie pogdybam...


Niestety, albo stety, nie powiedzieli, jakie to były zwierzęta. Gdyby więc "to coś" dorosło (zarodki były niszczone maksymalnie po 14 dniach), to "ciekawy" jestem, co by to było. Minotaur, Syrenka, Batman, Spider Man, Birdman... Do tej pory, takie postaci mogliśmy podziwiać w mitach, bajkach... A tu okazuję się, że dla naukowców nie ma rzeczy niemożliwych. Myślisz-masz.


Ciekawy też jestem, jakby te stworzenia nie-Boskie, wyglądały od strony psychofizycznej. Jakby wyglądały z zewnątrz; czy miałyby duszę, rozum.. Niby ciekawy, ale nie jestem pewien, czy chciałbym wiedzieć...


Z drugiej jednak strony, taki postęp w dziedzinie "animacji" ma  też atut strony. Ja już nie mogę się doczekać, gdy "sciencowscy" zmontują mapety, muminki, gumisie, teletubisie i smerfy, oczywiście. Ale będzie smerfastycznie!

środa, 3 sierpnia 2011

Moja prywatna szkoła

Ten post przeznaczony będzie raczej dla płci męskiej, toteż Panie proszę o nie marnowanie sobie swych pięknych lic na te oto pierdoły. Zamiast tego, można wziąć jakieś badylki, i pospacerować, odpychając się nimi. To zdrowe, modne i pewnie... wyszczupla.


Otóż, drodzy koledzy, znajomi itp.! Ostatnio czytałem gdzieś nagłówek artykułu, o pewnej (nie darmowej, oczywiście) szkole uwodzenia. Podobno, cieszy się ona dużą popularnością. A jako, że póki co nie mam jakiegoś bardzo pożytecznego zajęcia, to... postanawiam otworzyć coś takiego. Pierwsza lekcja za darmo na blogu, pozostałe - nie za darmo, nie na blogu.


Otóż: jeśli widzicie dziewczynę, którą chcecie poderwać, podchodzicie do niej, odchrząkujecie ślinę jak przed recytacją Inwokacji bądź też przed śpiewem pieśni o PZPN-ie, po czym zaskakujecie ją poezją, mówiąc:


Pięknie wyglądasz w tej - phi - sukience,
Masz "na śnieżynkę" spalone ręce,
Masz takie śliczne, olbrzymie zęby,
Mogłabyś mielić nimi otręby;
Masz też przepiękne, okrągłe plecy.
Jeszcze ten uśmiech a' la kobiecy
Widzę, że masz tak ogromne wzięcie,
Lecz miałbym prośbę: chcę z Tobą zdjęcie
W ramach wdzięczności za monologa.
Wrzucę je sobie potem na bloga...


Po takich komplementach już jest Wasza. A propos: blog też działa! Mało tego: doszedłem do wniosku, że gdy dziewczyna mówi, że mężczyzna "musi mieć to coś" - to ma na myśli właśnie bloga...


Zapisy na następną lekcję pn-pt w godz 08:00-15:00. Cena do uzgodnienia...

niedziela, 31 lipca 2011

Retrospekcja

Gdy czytam szkolne lektury, lubię sobie też zajrzeć do ich genezy. A to dlatego, że jakoś tak lubię wiedzieć, w jakich okolicznościach powstała dana książkach, ale też dlatego, że niejednokrotnie "coś" się w nich dzieje. W genezie mojego bloga dzieje się niewiele, ale Wam ją przedstawie, coby był bardziej kompletny. A więc...


Nie raz słyszałem o blogach, blogerach itd. I nawet podobał mi się ten... no... jak to nazwać... nieważne z resztą, waidomo o co chodzi. Ale - tak na poważnie - w ogóle o założeniu swojego nie myślałem. Do czasu...


Ale, jak już zacząłem myśleć, to też nie tak na serio. Krążyły mi takie "desperackie" myśli po głowie, ale bardziej w sferze marzeń. Nie miałem na tyle odwagi, żeby  tak się otworzyć.


Jakiś czas później, rozmawiałem z kuzynem-dziennikarzem, coś na temat pisania. Powiedział mi, że mógłby założyć bloga. Wtedy coś mnie tknęło. Marzenie znowu ożyło, ale tylko na chwilę - wkrótce mi przeszło.


Pewnej nocy, gdy nie mogłem zasnąć, myślałem sobie o różnych rzeczach. Wtedy tak na poważnie zacząłem myśląłem myślałem też o blogu. Przemyślałem wszystkie za i przeciw i, postanowiłem. Wiedziałem, że rano wena mi przejdzie (bo wieczorem, jakoś tak, mam zwykle większe aspiracje niż w ciągu dnia), więc dosłownie postanoiłem sobie, że choćby nie wiem jak na siłe - założę. 


Napisałem pierwszego posta, ludziom się chyba spodobało. Niektórzy z nich nawet do dziś czasem tu wchodzą, co uważam za mały sukces. No i - jak to ktoś powiedział - "oto cała historyja".


Kilka dni temu minęło dziewięć miesięcy, odkąd założyłem, więc jest to dobry moment na takie "wspomnienie". Co prawda, w ciągu 36 tygodni, jest w stanie wykształcić się coś dużo cenniejszego i piękniejszego niż kilkadziesiąt wpisów, no ale - jak się nie ma co się lubi...


A tak, apstrachując od bloga, to Ameryka stoi na skraju bankructwa. Ta Ameryka, z którą kojarzy się
bogactwo, przepych, luksus... Czyżbyśmy więc mieli doczekać czasów, gdy - za ocean - będziemy latać nie po "zielone" - a na Misje?

środa, 27 lipca 2011

Puk, puk, pukam...

Coś nie na czasie te pioseki dzisiaj w radiu... "Knocking on Heavens Door" (przez takie chmury, to Nieba Bram się nie da dostać), Rysiu śpiewa, że "pod niebem jest pięknie dziś" (chociaż, to tylko tak metaforycznie), Goombay Dance Band śpiewają "Sun of Jamaica"... Ktoś tam w tym radiu, chyba za dużo tej Jamajki wypróbował :)


Nie no, żart. W  taką pogodę innych kawałków chyba nie wypada puścić... A wracając do tej pierwszej piosenki, którą wymieniłem, to mam z nią związane ciekawe wspomnienie... Otóż, gdy ostatnio byłem u dentysty, zakrztusiłem się znieczuleniem. Zdrętwiały mi płuca, było mi niezwykle ciężko oddychać. Byłem już prawie pewien, że za chwilę "zejdę". I jakby tego było mało, to w radiu - w najbardziej krytycznym dla mnie momencie - zaczęła się właśnie piosenka "Knocking on Heavens Door". To mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że już mne z tego nie wyciągną. Jednak wyszedłem... A później, już po wszystkim, uświadomiłem sobie, że... właściwie, to powiniem się cieszyć, że to była akurat ta piosenka. Bo co by było, gdyby to było na przykład "Highway to Hell", z repertuaru ACDC?


Nie jestem przesądny. Nie jestem też zwolennikiem - choć to może źle - doszukiwiania się w każdej, nawet najgłupszej sytuacyjce, Boskiej ręki. Natomiast taka piosenka, w takim momencie, naprawdę daje do myślenia. Przypadek? Może. Ale w aż takie przypadki, to z kolei też nie wierzę...


A sam utwór jest rewelacyjny, taki utwór-legenda. Miałem więc szansę stać się przeszłością, przy piosence z przeszłością. Było to też w ten sam dzień, w którym Małysz ogłosił, że po sezonie kończy karierę. Poniekąd więc, ja mogłem zakończyć swoją razem z samym Mistrzem z Wisły :).



sobota, 23 lipca 2011

Kluski po angielsku

Ostatnio, mała sąsiadka, powiedziała, że chciałaby się uczyć francuskiego. M.in. po to... żeby była bardziej wysłowiona. No cóż... Pewnie coś w tym jest, chociaż ja tego nie rozumiem. Ale nie muszę przecież wszystkiego rozumieć, tym bardziej, że tak jak Kubuś Puchatek - mam bardzo mały rozumek...


Jak już jesteśmy przy językach, to chciałem powiedzieć, że nie rozumiem też innej rzeczy: dlaczego "makaroniarzami" nazywa się Włochów. Przecież to Anglicy mówią, jakby mieli kluchy w gardle. Przez to często trudniej ich zrozumieć, a przecież nie powinno mówić się z pełną buzią. To niekulturalne i niebezpieczne...


Albo może... niektórzy z nich mają po prostu trzeci migdał! Albo i czwarty. Ale, czemu ich sobie nie powycinają... Dostaliby "stupid John'a", chras-pras i już - łatwiejsza komunikacja. Ostatnio, słyszałem, jak mówiła taka jedna Angielka. Gdyby nie te "kluchy" - to pewnie bym nie wiedział skąd jest i po jakiemu mówi, mimo tego, że coś tam angielskiego "liznąłem"...

A tak, poza kluchami, to mam pewien plan: otóż, chciałbym sobie w tym tygodniu, zrobić ze dwa takie, nazwijmy to, "dni unpugged" - bez komputera, tv, telewizji... A piszę to po to, żeby - skoro już o tym piszę na blogu - łatwiej się zmobilizować. Bo, wbrew pozorom, niestety nie jest to takie proste...


To tyle, właściwie. Nie wiem, kiedy coś napiszę, bo będziemy mieć w tym tygodniu mały remont. W związku z tym, wyniosą mi komputer. A mnie - razem z nim, co by mnie nie czasem nie zamurowali, jak Antygonę - albo nie wzięli za panela, gdy będę odpoczywał w pozycji horyzontalnej. Chociaż... to drugie to raczej nie, bo przecież panele są proste...


Pozdrawiam





wtorek, 19 lipca 2011

Pije społeczeństwo młode

Jest niedobrze... Młodzi piją... Muszę ich nawrócić kulturą... Żarty się skończyły... Dlatego... kolejny ambitny wiersz ułożyłem... Przecież oni się zapiją! Co z nich będzie?! Ale nie bójcie się... Ja ich kulturą nawrócę!


Pije społeczeństwo młode
I już długa nazwisk lista
Których zna diabelska woda
Czyli ta woda ognista

Pełno powodów się znajdzie
Do wyboru do koloru
Kiedy ich ochota najdzie
By się napić alkoholu

Kumpel znaleźć chciał raz powód
Żeby wypić sobie piwko
Znalazł bo odebrał dowód
A jak wypił to miał zdziwko
Że ma chyba słabą głowę
Że na lekkim jest już hay-u
Że zjawisko widzi nowe
Którego nie miał w zwyczaju

Inny kumpel co przezwisko
Od zdrowego wziął napoju
Od upadku jest już blisko 
Bez wódy nie zna spokoju

Że nie wspomnę już o "M-ie"
Bo na "M" imię zaczyna
Kumpel co ma doświadczenie 
W piciu jak w lalkach dziewczyna
Mimo tego że jest młody
Bo jest w moim wieku prawie
To co do ognistej wody
W całkiem niezłej jest już wprawie

Podsumuję jest tragedia
A byłoby jeszcze gorzej
Gdybym nie napisał w mediach
O tym na tym monitorze

Powodzenia proszę życzyć
A swój tekst skończę apelem
Mógłby może ktoś pożyczyć
Audiobook-książkę "Wesele"?

niedziela, 17 lipca 2011

Bocian

Kiedyś, zapytałem znajomą-koleżankę, kim chciałaby być w "następnym wcieleniu". Jako katolik, nie wierzę w reinkarnację, ale jakoś tak, trochę przypadkiem, naszło mnie takie pytanie. Odpowiedziała, że chyba sobą. Normalnie, ale mnie zagięła... Takiej odpowiedzi oczekiwałem chyba najmniej, a tu jednak... Sam nie wiem, czemu taka prosta odpowiedź tak mnie zdziwiła...


Ja, na Jej miejscu, nie byłbym chyba taki wspaniałomyślny. Jakbym miał wybór, jak w McDonaldzie, to chciałbym być bocianem. Prestiż, szacunek społeczny, umiejętność latania, wcinałbym żaby - jak przystało na trójkolorowego, miałbym pewne miejsce w sejmie... A jak zrobi się zimno, to sru... tzn. fru... do Afryki, tam gdzie często All Inclusive. Poza tym, dzieci by mnie bardzo lubiły, ja bym je roznosił... Podobno, że najwięcej dzieci w Polsce rodzi się w lutym, marcu i wrześniu. Wrzesień i marzec to jeszcze rozumiem, ale w lutym, to ja chyba jeszcze w Afryce byłbym, nie? Kapusta w lutym to też nie bardzo, a ja znam tylko te dwie wersje... Jest jakaś trzecia? Ach... Jak ja nie lubię biologii...


I jeszcze jedno: chyba zrozumiałem, czemu bociany są czarno-biało-czerwone. Czarne - bo trochę mieszkają w Afryce, a biało-czerwone - bo później mieszkają w Polsce. Ta wersja ma skrzydła i nogi...



czwartek, 14 lipca 2011

"Non omnis moriar". Chyba...

Ostatnio chodzi za mną śmierć. Mam nadzieję, że narazie tylko w przenośni...


Tak sobie myślę, że jak to pisał Horacy, "wybudowałem pomnik". Tzn. bloga założyłem:)


I tak sobie myślę, że gdy umrę, to coś po mnie zostanie... Ten blog... Te głupie - ale jednak - wpisy... Karykaturka... I może, jakiś nudzący się internauta, znajomy lub nie, wpadnie tu... Zapali "świeczkę"... Poczyta, powspomina, pomodli się... "Nie wszystek umrę"...


Mam nadzieję, że płaczecie??

poniedziałek, 11 lipca 2011

Danse Macabre

Mówi się: było minęło. Ale to nie minęło i jeszcze długo nie minie...
 Jakoś tak, dalej nie mogę do siebie dojść... Z resztą - nie tylko ja. Nikt nie może...


Tak poza tym, ostatnio wpadłem odwiedzić cmentarz... Po "tej" wiadomości jakoś pociągnęło mnie w tamto miejsce. Takie chwile zawsze zmuszają do refleksji... Ale  nawet tam, nachodzi mnie czarny humor. Na płocie, ogradzającym to miejsce trwałego spotkania ogólnospołecznego, usiadł sobie jakiś ptaszek (zawsze mnie irytowało, że nie umiem ich nazywać po imieniu). Patrzył na spoczywających, kiwając przy tym  czasem głową... Doszedłem do wniosku, że nie robi nic innego, jak po prostu liczy, czy wszyscy są obecni i czy nikt nie prysnął. 


Jako, że był wtedy upał, doszedłem też do innego wniosku: że gdy przyjdzie czas, gdy trzeba będzie się tam przeprowadzić na stałe, byłoby dobrze mieć "miejscówę" w cieniu, bo nie dość, że 30'C, to jeszcze beton, drewno... Gdy to powiedziałem koledze, to powiedział, że jestem... egoistą, bo myślał, że ja o tym cieniu, to tak z myślą o bliskich, którzy będą mnie odwiedzać... 

Nie wiem, czy w obliczu śmierci - takiej ogólnej i tej ostatniej, o której poprzednio pisałem - wypada żartować z takich rzeczy, ale to nachodzi mnie jakoś tak właściwie mimowolnie. Ostatnio takiego, a nawet bardziej, filozoficznego posta, napisałem chyba we Wszystkich Świętych... Powtórzę się, bo wtedy napisałem, że my, wierzący, mamy lepiej, dlatego, że wierzymy, że po śmierci COŚ jest... 


W życiu bym nie pomyślał, że następnego, podobnego jak wtedy posta napiszę w takim momencie. Ale cóż, jedną z głównych cech życia jest nieprzewidywalność, a jedną z głównych wizytówek nieprzewidywalności - jest śmierć... (Ale napisałem, prawda?:P)

czwartek, 7 lipca 2011

Ksiądz Czesiu

Generalnie, staram się żyby ten blog był w miarę zabawny - bo głównie o to mi w nim chodi. Ale nie dzisiaj...  

Wczoraj z kolegą, wspominaliśmy teksty zmarłego niedawno Macieja Zembatego, m.in. o tym, że ". w prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem", czy że bardzo wygodnie jest w pozycji horyzontalnej.  Krótko mówiąc - nabijaliśmy się ze śmierci. Teraz nie wiem, kto z kogo się nabijał...  

Późnym wieczorem, dotarła do nas wiadomość o śmierci księdza - naszego sąsiada - który obecnie przebywał na parafii w Borzęcinie. Miał 40 lat.  

Co prawda, chorował od kilku lat na stwardnienie rozsiane, ale ta wiadomość zaskoczyła wsystkich pewnie bardziej, niż gdyby spadło 10 cm śniegu.   

Powszechnie uważany był za niezwykłego kapłana, przynajmniej według wszystkich tych, których spotykałem, tzn. Jego parafian itd. Ciepły, serdeczny, kontaktowy, pogodny...  

Ja też, mam związane z Nim wiele naprawdę pozytywnych wspomnień (bo dość często odwiedzał swoich sąsiadów), ale o tym dużo by pisać.   Wczoraj, jeszcze popołudniu, śmiałem się najmocniej od dawna ze śmierci, prosektorium itp., (choć były to żarty dające do myślenia). A wieczorem...  

Przypadek? Może. Parę tygodni temu, śmiałem się  z Pani Sąsiadki, która "przeczuła śmierć swojego wujka, bo... wyleciał Jej dolni, tylni ząb". Ale teraz, z takich "znaków", przypadków, nie chce mi specjalnie śmiać. Niby banalne przypadki, ale jakieś takie bardzo przypadkowe...  

PANIE! śWIEĆ NAD JEGO DUSZĄ!  (*)  

(Nie wiem, kieedy coś następnym razem napiszę - może za kilka dni. Jak coś, to jak zwykle dam znać na Facebooku).