wtorek, 19 listopada 2013

Tańczący z kołdrami

Ostatnio nie mogłem zasnąć. Myślałem, bo czasem potrafię to robić, a najlepiej wychodzi mi to właśnie nocą, gdy mam niemal pewność, że nikt mi w tym nie przeszkodzi - a przede wszystkim, że sam sobie nie przeszkodzę. Próbuję wtedy stawiać sobie odpowiednie pytania i szukam na nie odpowiedzi. Nie chodzi tylko o pytania codzienne, ale też bardziej złożone - a że filozof ze mnie amator, to łatwo o błędy. Tak w koło Macieju...

Ale nie o tym. Pewnie już zdążyliście nieraz zauważyć, że zmęczenie potrafi człowieka sponiewierać. Łatwo wtedy o różne zwierzenia, samoistną ekstazę itp. Tamtej nocy, wymęczony po całodziennym wysiłku fizycznym (znacie mnie, w miejscu nie usiedzę), psychicznym i umysłowym - oraz bezsennością, postanowiłem... zatańczyć. W cichutko grającym radio zaczął "lecieć" jeden z hitów disco polo, idealny do tańca (wiem, że disco polo nie jest ambitne, ale nie ma być; do tańca jest dobre). Z resztą - jak widać po mnie - ruch to zdrowie.

Udało mi się do tańca zaprosić jedyną partnerkę, jaka była pod ręką - kołdrę. Niestety, ona dziwna była: niby wiotka, a sztywna; niby lekka, a ciężka; z jednej strony gorąca, a z drugiej chłodna. No ale, kobiety już takie są - niejednoznaczne i pełne sprzeczności. 

Ze mnie z resztą tancerz kiepściutki, stosunkowo statyczny. Podczas tego show udział brało kilkadziesiąt moich mięśni (z czego dużą część stanowiły palce); pozostałych kilkaset nie ma tego co ja, problemu ze snem. Śpią od dwudziestu lat, a co jakiś czas zasypiają nowe...

No i w zasadzie tańczyłem tak sobie tylko jeden kawałek, bo do następnego nie znałem kroków. Niemniej, po tej "gorączce środowej nocy" spało się nieźle...


A tak poza tym, to we czwartek jadę na dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny do Jadownik Mokrych. Gdy wrócę, to pewnie coś napiszę o tym pobycie.

Dzisiaj  wieczorem gramy z Irlandią. Na razie jest źle. Jak śpiewa w pewnej, bardzo dobrej piosence coverowej (nie sportowej) Luxtorpeda - Światło w tunelu; Nadzieja ostatnia umiera. Dziś jeszcze raz zaczniemy budować od zera.

Na koniec wrzucę jeszcze piosenkę, która teraz ciągle za mną jeździ - zwłaszcza refren. Trzymajcie się zdrowo!



czwartek, 7 listopada 2013

Tekst po polsku

    • Publikuję krótki tekst, który wysłałem do portalu jagiellonski24.pl i który być może tam się ukaże. W końcu za cztery dni ważne Święto...



„Nie pytaj o Polskę...”





Patriotyzm - najkrócej i najogólniej rzecz biorąc, znaczy tyle, co miłość do własnej ojczyzny; gotowość do oddania - w razie potrzeby - własnego dla niej życia. Pomińmy już fakt, że słowo "miłość" posiada bodaj więcej jeszcze definicji niż "patriotyzm", a także, iż niezwykle często jest ono nadużywane - tak jak alkohol, narkotyki czy zaufanie.

Dzisiaj (mówię zwłaszcza o osobach w wieku 40-) - i jest to "tajemnica Politionela" - chyba najtrudniej być patriotą od wielu wieków, paradoksalnie z resztą. Patriotą, nie fanatykiem. Trudno, bo Polska jest. Bo jest wolna i to za darmo. Bo jest wolna i niezagrożona. Jednocześnie, jakby tego było mało, wszystko, co dobre - pochodzi z zagranicy! Wszystkie i-dobra (iPody, iPhony, iPady), technologia HD, Android i wszystko, co do życia koniecznie niezbędne.

Kompleksy nas rozpierają, kompleksy zabijają polskość; reszty polskości. Istnieje w nas tendencja do faworyzowania tego, co niepolskie - najlepiej zachodnie - i niestety, nie chodzi tylko o przedmioty materialne. Przeciwnie, coraz częściej faworyzujemy kulturę, zwyczaje, także duża część społeczeństwa chętnie przekopiowałaby łatwiejsze, prostsze nowoczesne prawo - w czym dużą pomocą byłaby (z resztą: chyba stara się być) "kserokopiarka" firmy Unia Europejska.

Częstą, acz skrajną odmianą tego typu postawy, postawy apatriotycznej jest kosmopolityzm - półotwarte, lub w pełni otwarte wyrzeczenie się polskości. Człowiekowi ojczysty kraj jest na tyle niepotrzebny, na tyle obcy - iż woli być tzw. "obywatelem świata" - czyli po prostu bezdomnym społecznie, etnicznie, kulturowo. Bo Polska jest zacofana...

Ciekawym przejawem ogromnego zakompleksienia (choć już nieco innego rodzaju) jest na przykład stosunkowo częsty wśród polskich imigrantów, nazwijmy to "styl", nazywania siebie nawzajem "polaczkami". Słowo to rozpowszechnił (o ile nie "stworzył") Fiodor Dostejewski - który, choć podobno Polaków lubił - był jednak Rosjaninem, żyjącym w XIX. wieku. Tymczasem takie pogardliwe nazewnictwo - wysuwane przez współrodaków, czyli "polaczków" właśnie, musi nam dać do namysłu.

Faktem jest, że Polska w wielu dziedzinach znajduje się. w "ogonie" Europy. Nie ma sensu rozwijać kwestii, przecież wiemy, na co codziennie narzekamy. Faktem jest, że Polacy mają swoje charakterystyczne wady - nie uogólniając, naturalnie. Czy jednak wypada - czy można nie kochać, być obojętnym wobec własnej Matki tylko dlatego, że jest słabsza i bardziej niedołężna - w dużej mierze przez czynniki historyczne? Bezkonstruktywne narzekanie tylko pogłębia obojętność, gorycz i marazm; tymczasem jednym z głównych znaków miłości jest przecież troska o rozwój! A poza tym: czy nasz kraj naprawdę wart jest tylko narzekania? Czy naprawdę nie widzimy, w czym się może pochwalić? Czy naprawdę jesteśmy ludźmi, narodem nic nie potrafiącym?

Oczywiście, wiele jest osób, które wiedzą, co znaczy patriotyzm (który nie jest, bo i nie może być wyłączną domeną "moherowych beretów", "nawiedzonych księży") - i to w nowoczesnym wydaniu - oraz co należy czynić w tych trudnych dla Polski czasach, by ta się mogła rozwijać, zachowując swą tożsamość. Ci ludzie muszą stanowić "lokomotywę" społeczeństwa, a "pociągu" nie może zatrzymywać ani władza, ani złe prawo, ani szeroko pojęta współczesna cywilizacja - ani przede wszystkim my sami. Potrzebna jest zdrowa pewność siebie, iż stopniowo uda się przerwać "zamknięte koło" apatii. Stopniowo. Wtedy nie będzie już "trzeba" udawać, że nie mamy Matki...

Tak, to wszystko frazesy. Jednak w pewnych przypadkach wręcz nie można ich nie powtarzać.