poniedziałek, 28 grudnia 2015

Moja instrukcja dot. niepełnosprytnych

Dwa wpisy temu opublikowałem na blogu znalezioną w sieci "instrukcję", wraz z moim do niej komentarzem. Dotyczyła zasad postępowania z osobami niepełnosprytnymi. Była dosyć zabawna.
Możecie sami ją zobaczyć.
Niejako w odpowiedzi na nią postanowiłem opublikować swoją, subiektywną "instrukcję". 

1. BUDUJ PODJAZDY
Najfajniejsza na świecie rzecz to podjazd (rampa). Gdy zobaczysz wózkowicza - truchcikiem skocz do budowlanego, kup trochę cementu oraz innych niezbędnych materiałów, albo deski i trochę gwoździ - i zmontuj mu podjazd; najlepiej taki, po którym będzie dało się wjechać. Rampy niech staną się impulsem do rozwoju gospodarczego Polski.

2. ZATRUDNIAJ NAS

Nie dyskryminuj, zatrudniaj niepełnospryytnych na takich stanowiskach, na jakich  chcą; bierz przykład z firm ochroniarskich. Jeśli np. będę chciał zostać strażakiem - to powinienem mieć taką możliwość!  Testy sprawnościowe to również dyskryminacja.  A strażakiem byłbym wybitnym, bo w razie potrzeby w zanadrzu mam respirator i mogę w dymie spokojnie pracować. Jest tylko jeden warunek, związany z resztą z punktem 1.: musi być tam podjazd lub winda, bo jeśli nie, to niestety nie pomogię...

3. GŁOSUJ NA PARTIE LEWICOWE

To proste - im wyższy ZUS i podatki, tym większe, być może będą renty! Moje marzenie minimum to tysiąc pińset na rękę. A ręce mam dwie...

4. GAPCIE SIĘ BEZ CZAJENIA (propozycja koleżanki)

Zdaję sobie sprawę z tego, że mogę budzić szacun i zadziwienie na dzielnicy. Jeśli więc ktoś np. na ulicy chce sobie na mnie popatrzeć - to luzik, nie czajcie się jak 007...  Autografy, selfie - jestem otwarty.

5. COŚ CIĘ CIEKAWI - ZAGADAJ

Jeśli jesteś ciekawy czegoś o mnie lub moim wózku - wal śmiało! Będę cierpliwy jak rzecznik rządu, nawet namiary na ortopedę dam. To samo się tyczy porady. Kiedyś na ulicy jakiś starszy pan na ulicy podszedł do mnie i zapytał czy powinien pójść na operację kręgosłupa, bo jest mu zalecana, a on strasznie się boi. Widać - wyglądam w tych kwestiach na guru, jakbym w kręgosłupach siedział od małego. Dr House nie jestem - ale pogadać mogę!

środa, 23 grudnia 2015

Wyjątkowe zawody

Jak przystało na Święta, wpis będzie dziś raczej poważny. Śmiertelnie poważny.

Martin Heidegger, jeden z najważniejszych filozofów XX. wieku pisał m.in. o byciu-ku-śmierci. Abstrahując od całego sensu i znaczenia tej jego myśli, warto zauważyć, że nasze życie istotnie jest niuchronnym dążeniem ku końcowi - a przynajmniej końcowi w znaczeniu potocznym. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że od chwili poczęcia - umieramy.

Po co to piszę przed radosnymi, w gruncie rzeczy, Świętami? Żeby przynajmniej spróbować w ten czas pomyśleć o życiu jakby z drugiej strony, przez pryzmat tego "końca", któremu życie osób wierzących powinno być podporządkowane.

W języku starogreckim słówko agon oznaczało zawody, zmagania. Nie wiem czy słowo "agonia" ma z tym jakiś związek czy nie, ale można powiedzieć, że śmierć to pewnego rodzaju zakończenie ziemskich zmagań, których celem jest Wieczność. Warto o tym w Boże Narodzenie pamiętać. Po też.

Dobrych Świąt Wam życzę! 
A, i pamiętajcie jutro o wolnym miejscu przy stole dla Petru! ;)

czwartek, 17 grudnia 2015

Instrukcja obsługi mojej osoby

Ostatnie w internecie znalazłem następującą instrukcję postępowania z takimi jak ja. Gdy ją przeczytałem, w pierwszej chwili poczułem się lekko skołowany, więc odniosę się do niej w całości. 




Kiedy jednak przemyślałem te tezy, doszedłem do wniosku, że coś w nich jest... Postanowiłem ze swojej strony pokusić się o krótki do nich komentarz (na białym tle cytaty z poradnika).

Pkt 1. "TRAKTUJ NORMALNIE

Osoby niepełnosprawne żyją normalnie i są przyzwyczajone do swoich ograniczeń.

Nie musisz więc cały czas okazywać współczucia. Nie 

zachowuj się sztucznie."

 Dokładnie. Zachowujcie się normalnie, niesztucznie. Nie chodźcie na rękach, nie zalewajcie sobie herbaty wrzątkiem w ustach, nie mówcie od tyłu, nie celujcie we mnie witaminą C - bo jeszcze wyczuję, że coś jest nie halo. Zachowujcie spokój. Kontrolujcie puls. Oddychajcie głęboko. Pomyślcie o czymś przyjemnym - a wszystko dobrze się skończy. Ja tylko tak wyglądam... I nie płaczcie sobie w rękaw, bo i tak się nie wzruszę.

Pkt 2. "PYTAJ, CZY I JAK POMÓC

Gdy widzisz osobę niepełnosprawną, zaoferuj jej pomoc, 
Stosuj się do wskazówek, Narzucanie się z pomocą może 
być niemiłe,a nieumiejętną pomocą możesz zaszkodzić."

Właśnie - pytajcie mnie czy mi pomóc. Tylko grzecznie, bo się zrażę i sam se poradzę. Dajcie do zrozumienia, że pomóc mi to dla Was  zaszczyt - to przemyślę sprawę. No i nic na siłę. W szczególności, nie prostujcie mi na siłę nóg, ani rąk, ok?


Pkt 3. "NIE IGNORUJ, ZAPRASZAJ

Niepełnosprawni , tak samo jak inni, uczestniczą w 
rozmowach i zabawach. Czasem jednak, nie wiedząc czy są 
akceptowani, bywają niemili. Spraw by poczuli się pewnie."


Bingo! Ja też biorę udział w rozmowach i zabawach, tylko... jestem nieśmiały. Tutaj wskazówka szczególnie dla młodych, ładnych dziewcząt: aby mnie ośmielić - weźcie mnie za rękę, głaskajcie, posmyrajcie za uchem, zagadajcie...W przeciwnym razie nic z tego nie będzie - nie będę brał udziału w rozmowach i zabawach. Nawet w Chińczyka nie zagram. Zamknę się w sobie, wycofam i zapłaczę. Tego chcecie?

Pkt 4. "NIE OBRAŻAJ

Nie wolno używać określeń obraźliwych, jak "kaleka" "ślepy" 

itd. Gdy mówisz o osobie niepełnosprawnej, opisuj ją jak 

innych ludzi - "blondyn" "brunet" "w białej koszulce" itd."

 Zgadza się. Nie kalekować mi tu, jasne? Sam Pan z resztą jesteś kaleka! Ja jestem, jak mówią uczeni... sprawny inaczej (albo niesprawny nieinaczej, któreś z tych). Nie obrażać, buraki i nicponie! Powiedzcie lepiej: szatyn tam taki nietypowy, na tym takim, co wygląda jak wózek

Pkt 5. "NIE WPRAWIAJ W ZAKŁOPOTANIE


Nie pytaj osoby niepełnosprawnej,którą słabo znasz, o 
przyczyny niepełnosprawności. Gdy porusza się ona z 


opiekunem,zwracaj się do tej osoby, a nie opiekuna."

Otóż to. Nie kłopotać mnie! Nie pytajcie też o moją niepełnosprawność, bo się wtedy nie mogę odnaleźć. Tajemnica państwowa. Ni cholery się ode mnie nie dowiecie. Takiego wała jak Polska cała!

Pkt 6. "WCZUJ SIĘ W POŁOŻENIE DRUGIEJ OSOBY.



Gdy rozmawiasz z osobą poruszającą się na wózku, 

przykucnij lub odejdź dwa kroki, by nie musiała zadzierać 

głowy. Nie dotykaj wózka bez pozwolenia, nie wieszaj na nim

rzeczy. Wózek to prywatna strefa jego właściciela."

W tym rzecz. Najlepiej i usiądźcie i przykucnijcie i odejdźcie dwa kroki jednocześnie. Nie chce mi się zadzierać głowy, więc nie zadzierajcie nosa. Aha, i zapomnijcie o wieszaniu sobie kurtek itp. na moim wózku, bo to nie jest publiczna szatnia damsko-męska. To własność prywatna, także ostrożnie proszę, bo jak nie, siatkę z prądem założę. No chyba, że za pińś złoty...



piątek, 11 grudnia 2015

Władza chce mnie wypatroszyć!

Ostatnio  na jednym z wykładów dowiedziałem się, iż nie jest  wymagana zgoda danej osoby na to, by po śmierci pobrano jej narządy. Jest odwrotnie  niż sądziłem do tej pory. to znaczy jeżeli człowiek za życia nie wyrazi odpowiedniego sprzeciwu - jego organy przejmuje na własność państwo i może je wykorzystać w celach: diagnostycznych, dydaktycznych,  naukowych i - co  chyba najważniejsze i najbardziej oczywiste - leczniczych.

Chętnie zostałbym dla kogoś  dawcą - nawet za życia. Obawiam się natomiast tutaj jednego haczyka. Skoro po śmierci moje ciało będzie państwowe - czyli zostanie znacjonalizowane - to pieron wie co  oni z tym zrobią! Wszak to nie są tanie rzeczy! Przykładowo za zdrową nerkę można  dostać - na wolnym,  czyli  czarnym  rynku - pareset  tysięcy zł,,  za  rogówkę  -  ponad  80 tysięcy itd...

Jakby tak zsumować, to może  i  do miliona by doszedł! Polska  tymczasem  ma taki dług publiczny, że za trzysta lat go nie  spłacimy i w dodatku stale rośnie! Nie wiadomo więc, do  czego politycy się za jakiś  czas posuną...

Mam obawy, że mnie posegregują i wyślą w  częściach  za granicę. Wypatroszą mnie  jak  kaczkę!  Tylko  kręgosłup mi  zostawią -  bo  i  tak się  do d...  nie  nadaje,  a resztą będą łatać budżet!! Wyjmą, wrzucą do formaliny i polecą moje części - może nawet do Texasu, albo i do Sieradza... 

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Je suis inwalidą

W poprzednim wpisie wspomniałem o miejscach parkingowych dla niepełnosprytnych. No właśnie, trzeba tu wspomnieć o jednej kwestii i stanowczo ją wyjaśnić. Niektórzy bowiem mówią - a nawet myślą - że jak ktoś sprawny stanie na miejscu z "kopertą", to zaraz jest gbur,  burak, egoista itd. A właśnie nie! Wręcz przeciwnie! Altruista i człowiek o gołębim sercu!

Bo to jest taka akcja "WSZYSCY JESTEŚMY NIEPEŁNOSPRAWNI". Pamiętacie jak po zamachu na redakcję "satyrycznej" gazety w Paryżu styczniu tego roku ludzie na całym świecie pisali "Je suis Charlie"? A po ostatnich zamachach zmieniali - świadomie lub nie - swoje zdjęcia w internetach na flagę francuską? Z modą nie wygrasz - czy jest sensowna czy głupkowata.

Podobnie jest i w tym przypadku. Ludzie koniecznie chcą okazywać solidarność z niepełnosprytnymi. I to jest akurat wzruszające!

Kiedyś np. zbulwersowany znajomy opowiadał mi, że widział, jak na specjalnym miejscu zaparkowała - jak się okazało - młoda, zgrabna kobieta chodząca na szpileczkach. No i widzicie - i to jest z jej strony piękny gest! Sprawna, zgrabna - a jednak zaparkowała na miejscu dla inwalidów... W ramach solidarności. W końcu nie sztuka stanąć tam osobie na wózku na przykład, prawda? Chyba logiczne.

Takich osób jest więcej. Każdą z nich należy docenić za udział w tej szlachetnej jakże akcji!


Jeszcze jedna sprawa. Jakiś czas temu opublikowałem na blogu wpis pt. "Mój list do prezydenta Krakowa - czyli jak rozprawiam się z "inwalidami". Postulowałem w nim zmianę nazwy krakowskiego Placu Inwalidów na jakąś bardziej postępową. Kilka dni temu otrzymałem od Urzędu Miasta odpowiedź:



Nie rozumiem. Toż w imię postępu, oświecania upada europejska Cywilizacja, a tutaj memorandum i dowody osobiste są przeszkodą? Szok.


czwartek, 3 grudnia 2015

Rzeczpospolita Inwalidzka

Dziś przypada Międzynarodowy Dzień Osób Niepełnosprawnych. W samej Unii Europejskiej to ponad 50 milionów osób - z różnymi dysfunkcjami. W Polsce ponad 5 milionów.

Jakby tak z tych pięciu milionów (trochę mniej, nie licząc dzieci) utworzyć partię... Ale taką masową... I namówić jeszcze trochę pełnosprytnych, żeby na nas zagłosowali (obiecując jakieś fajne rzeczy) - wtedy byłaby szansa, żeby nasza partia przejęła w Polsce władzę z większością konstytucyjną, oczywiście zmieniając dzięki temu Konstytucję!

Dopiero byśmy zrobili raban! Kamień na kamieniu by nie został. A właściwie schód na schodzie. Zrównalibyśmy z ziemią wszystkie schody, stopnie i krawężniki, a tych architektów przywiązali do wózków inwalidzkich i taszczyli po polu golfowym. Na każdym kroku byłyby za to podjazdy, rampy i windy - nawet tam, gdzie nie byłoby takiej potrzeby. W ramach zadośćuczynienia.

Miejsca parkingowe dla inwalidów? Wręcz przeciwnie! Wszystkie, z wyjątkiem zaznaczanych, byłyby dla inwalidów. Tylko, że z racji tego, iż pełnosprawnym dojść łatwiej, zaznaczone byłyby daleeeko...

Trybunał Konstytucyjny zamienilibyśmy na Trybunał Rehabilitacyjny i zasiadaliby w nim pacjenci z największym doświadczeniem w rehabilitacji. Przejęlibyśmy ZUS, jego dorobek i sami se wypłacali renty. W fabrykach zaczęto by produkować ekskluzywne wózki Wheelchair Cabrio Invalid X2ZG 3.1 TDI,, który otrzymałby każdy nasz wyborca -  także sprawny.

A potem ruszylibyśmy na Brukselę.  Doszłoby do przejęcia przez nas kontroli nad Światem; po drodze wykosilibyśmy konkurencję - Merkel, Żydów i masonów. I wszyscy jechalibyśmy na tym samym wózku...


Niestety na chwilę obecną wszystko to mało realne. Ale jak już naprawdę nie będzie wyjścia...




piątek, 27 listopada 2015

Impreza będzie bezpieczna

Za kilka miesięcy  w Polsce Światowe Dni Młodzieży. Niektórzy się boją nie tylko ścisku, ale przede wszystkim zamachów. I tu się zaczyna moja rola...

Pomyślałem, iż fajnie byłoby zostać wolontariuszem na ŚDM - tak, jak dawno temu byłem wolontariuszem na EURO 2012 (było wesoło, pisałem o tym na blogu). Jeszcze nie wiem, w jakiej roli tym razem, ale preferowałbym jako ochroniarz osób i mienia. Mam ku temu wszelkie predyspozycje, jakie są wymieniane w wielu ogłoszeniach na to stanowisko - przede wszystkim orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności. Poza tym byłbym nierozpoznawalny w tej roli dla potencjalnych zagranicznych bandytów; nawet zaś - gdyby się zorientowali, to pierwsze co, od razu by się zastrzelili widząc, jak europejska cywilizacja sama się wykańcza. Tym samym unicestwiłbym zamach. 

Ogólnie - mimo, iż studiuję to i tamto, swoją przyszłość wiążę nie z mózgiem, ale mięśniami właśnie. W przyszłości zamierzam otworzyć firmę ochroniarską Invalid Security. Naszym głównym klientem będzie PFRON, ale ttakze być może osoby takie jak pani Szczuka czy pan prof. Hartman. W końcu ochrona na wózku to takie lewicowe...

 Na Dniach Młodzieży na pewno więc nie zawalę, bo to by mi popsuło plany. Będziecie bezpieczni.

piątek, 20 listopada 2015

Skazany na ZUS-a

Wczoraj przyszła z ZUS-u decyzja o przedłużeniu i przyznaniu mi prawa do renty na stałe. Z jednej strony to dobrze, bo będzie spokój, z drugiej - oznacza to, że jestem już spisany na straty i nawet ZUS we mnie nie pokłada nadziei, mimo, iż potrafi wierzyć w swoich podopiecznych.

Tak więc, teraz już nic mnie nie oderwie od "koryta". Jesteśmy sobie pisani. Co ZUS złączył - człowiek niech nie rozdziela. Co zaś do wielkości świadczenia, to tu pewna ciekawostka. Otóż w piśmie - bardzo szczegółowym, dokładnym, rozpisanym na okres przed przyznaniem prawa i po (od grudnia) - wyszczególniono m.in.:

"Wysokość renty od 01.10.2015 r. - 643.02 zł
Wysokość renty od 01.12.2015 r. - 643.02 zł"

Patrzyłem i patrzyłem jak baran na obie linijki. Usiłowałem znaleźć różnicę, która - jak przynajmniej myślałem - na chłopski rozum powinna gdzieś być, skoro jest rozróżnienie okresowe. "A może ja nie widzę np. jakiejś cyferki na początku tej drugiej kwoty?" - łudziłem się. 
Nic z tego. Takiego wała jak Unia cała! Kwota jest taka sama, a cyferkę to se mogę domalować. To był pewnie w zamyśle autorów po prostu taki żart jesienno-antydepresyjny i zarazem zabawa z serii "Rozerwij rencistę".

Tak więc, jak widzicie, już w grudniu czeka mnie finansowa rewolucja, o jakiej filozofom się nie śniło. Tyle wygrać! Jeszcze tylko miesiąc i nic już nie będzie takie samo...

Na koniec, odnośnie jeszcze tej "jesiennej depresji" - nie przejmujcie się pogodą, bo już za cztery-pięć miesięcy znowu wyjdzie słońce!







wtorek, 10 listopada 2015

Mieć WC z babami...

Nie wiem czy ktoś z Was to zauważył, ale - kiedy w jakimś budynku jest publiczna toaleta z oznaczonym, tradycyjnym łysym hipkiem na wózku (czyli WC dla niepełnosprytnych), to często - obok tego hipka, oznaczona jest laska w spódniczce. W skrócie: WC dla niepełnosprawnych często przeznaczona jest również dla kobiet.

Nie wiem czy tak jest istotnie z reguły czy tylko mi się dotąd tak często trafiało. To, że niepełnosprytni w wielu miejsach nie mają osobnych toalet, wynika zapewne najczęściej z braku funduszy oraz miejsca. Trzeba więc takich jak ja z którąś płcią połączyć. Dlaczego akurat częściej z kobietami niż mężczyznami? Nie wiem (może gender), ale mnie to stresuje! 

Wczoraj na przykład miałem sytuację następującą... Jestem na uczelni w WC damskim/i dla niepełn. Akurat kompletnie nic intymnego nie porabiałem, nie mniej na chwilkę musiałem tam sobie wjechać. Po chwilce, na luziku, drzwi otworzyła jakaś studentka i gdy mnie zobaczyła, tak się zestresowała, że aż ja się zestresowałem. Owszem, wyglądałem szczególnie niewyjściowo - przykryty czarną kurtką niemal do nosa, było mi więc widać tylko twarz i kudłate włosy. Też bym się przejął.

Teraz to jeszcze i tak jednak, można by rzec,  pół biedy, ale co będzie za kilka lat, gdy sedesy będę współdzielił z kobietami w burkach? Wczoraj na przykład, gdyby do tej toalety zajrzała nie ładna Europejka, a ktoś w kominiarkochuście na twarzy, to ja bym tam chyba dostał zawału, że to napad i jestem ululany. Nie mówiąc już o tym, że gdyby mnie kiedyś jakaś potrzeba na dłużej w WC zatrzymała w czasie, gdy w kolejce czeka muzułmanka, to pewnie do końca życia bym się nie wypłacił za dyskryminację...

Ale skoro teraz dyskryminacja jest na topie, to ja też czuję się dyskryminowany. Każdy może, to ja też chcę. 
Żądam od Unii natychmiast kibelków na wyłączność! Nie życzę sobie dłuższego dzielenia toalet z babami! A jak nie - to niech mi Unia kupuje pampersy, ale za to takie najlepsze, mięciutkie i delikatne! I dużo! Ha!!

A tymczasem, Drogie Panie, bądźcie czujne wchodząc do toalet, bo w środku mogę być... ja.

sobota, 7 listopada 2015

Traktat o nogach i (nie)korzyściach z nich płynących

Wczoraj media mówiły o przypadku gdzieś z Polski, gdzie mężczyźnie po amputacji nogi przyznano orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu... lekkim.

Ja nie rozumiem, o co tyle szumu. Telewizja itd... Nie po to ma człowiek cztery kończyny, żeby ubytek jednej był tak dotkliwy! Gdyby temu człowiekowi amputowano głowę - to wtedy, a i owszem, można by pomyśleć o stopniu średnim. No ale nie przez głupią nogę!

Przykładowo, ja ma komplet nóg i wcale z tego powodu nie czuję się lepszy od osób, które mają jedną albo wcale. Mało tego: wiem, że za to, co napiszę, niektórzy mnie może pokrzyczą, ale sam czasami chętnie bym je sobie obciął. Nie dość, że na cholerę mi potrzebne, to jeszcze czasem bolą. Dalsze przetrzymywanie ich w moim przypadku jest wręcz nielogiczne (wynika to jasno z prawa De Morgana). Tylko termin zabiegu miałbym pewnie na 2149 r. i z pewnością wcześniej rozmyśliłbym się.

Trzeba zauważyć tu jeszcze jeszcze jedną rzecz. Ja mam dwie nogi i orzeczenie o stopniu niepełnosprawności znacznym. Tamten pan ma jedną nogę i stopień niepełnosprawności lekki. Wynika z tego, że osoba bez obu nóg jest zdrowa jak ryba!
Jakie wnioski płyną z tego, jak i z całej tej lekcji?

1. Im mniej nóg, tym lepiej.
2. Choćbyś nie wiem ile nóg miał, to i tak masz przes..., jak nie umiesz ruszać ani jedną.
3. Jak nie ruszasz nogami, to ruszaj przynajmniej głową. Inaczej ją też ci amputują.


piątek, 30 października 2015

Oszukać komunistkę

W ostatnim wpisie zapomniałem dodać, iż w lokalu wyborczym, w którym oddawałem głos, demokracji dobrowolnie pilnowała -- jako osoba spoza komisji - pewna starsza pani, lat 76. Siedziała sobie na krześle tamże od pierwszego do ostatniego wyborczy, a nawet dłużej. Gdybym wiedział o tym wcześniej, też bym się zgłosił na ochotnika i posiedział tak koło niej, ponarzekał na władzę, Wyborczą (i to szczerze!)... W ciągu parunastu godzin to już się można nieźle zapoznać, a ja, jak  wiecie, lubię takie  roczniki, no bo co dwie renty - to nie jedna. Jeśli więc przed kolejnymi wyborami ktoś z Was dowie się, że mężem zaufania ma być jakaś starsza starsza pani, dajcie cynk. To by się nazywało "miłość aż po urnę"!

A teraz koniec heheszków, bo idą dni, przy których fajnie byłoby napisać coś takiego inteligentnego... Choć ten raz w roku. Byłoby, ale będzie co najwyżej półinteligentnie. 
Fajnie, że dzień Wszystkich Świętych występuje w kalendarzu. Chcąc - nie chcąc, niemal każdy pomyśli wtedy mniej lub więcej o śmierci, a raczej o tym, co niej (bo śmierć sama w sobie to żadna sztuka i nic szczególnego; w końcu jest komunistką, traktującą równo nie tylko wszystkich ludzi, ale nawet i zwierzęta). Na co dzień wielu tego nie czyni, z przeróżnych powodów - najczęściej chyba ze strachu - a to nie dobrze. Pragnienie nieśmiertelności jest czymś  u ludzi naturalnym; czymś, co odróżnia nas - jak się wydaje - od zwierząt (które boją się śmierci jedynie instynktownie), choć empirycznie tego nie zweryfikuję. Czy  jest się wierzącym czy ateistą, człowiek ma  w sobie poczucie czegoś  głębszego, niż tylko przeżycia i pozostania kimś anonimowym,  o którym za sto lat  nikt już pewnie nie będzie pamiętał (taka idea życia byłaby z resztą nielogiczna, bez Sensu pisanego i wielką i małą literą).

Z tej perspektywy osoby wierzące oczywiście mają jakby lepiej. Dla nich (nas) śmierć jest tylko pewnego rodzaju zmianą statusu z "dostępny" na "niewidoczny", a nawet "zaraz wracam", mówiąc żargonem internetowym; strach jest zatem, przynajmniej w teorii, mniejszy. Fajnie jest też nie być buddystą i nie wierzyć w reinkarnację; trudno  by mi było znieść myśl o tym, że zostanę ośmiorniczką i zjedzą mnie politycy na koszt podatnika albo wężem, bo one mają skoliozę. 

Niemniej, polecam pomyśleć o tym co będzie najpóźniej za sto czterdzieści lat. Każdemu. Wierzącemu, niewierzącemu... Buddyście... To część nas. Dobrze byłoby przeżyć śmierć po ludzku. 





poniedziałek, 26 października 2015

Kamil w ruinie

Staram się ma tym blogu abstrahować od zagadnień politycznych, ale wczoraj wybory były, więc jako politolog coś napomknę...

Cieszę się, że już po. Przez całą kampanię wyborczą bałem się rano otworzyć oczy, że zobaczę przed sobą, jak któraś z partii robi sobie konferencję prasową i przemówienie na moim tle. I tak, gdyby tą konferencję zorganizowała PO, premier Kopacz zapewne mówiłaby, że to, iż w ogóle żyję, to jest ich ogromny sukces; że w zasadzie to ja już dawno powinienem teoretycznie był kopnąć w kalendarz i nie stało tak dzięki ich ciężkiej pracy i kompetencjom.

Pani Szydło z kolei argumentowałaby, iż to, że jestem taki chudy, krzywy i w ogóle - to wynik zaniedbań rządu, jego bezsilności itp., że kiedy oni rządzili to w tak kiepskiej formie jeszcze nie byłem, a ponadto, że oni mają już gotowy projekt ustawy, który wyprowadzi mnie na prostą i "napakuje".

Kukiz obiecywałby, że zmieni system...  Mój system mięśniowy - i wyzdrowieję.

Lewica i Swetru zapewnialiby, że mój stan zdrowia to wina Kościoła, bo gdybym zamiast na lekcje Religii chodził do higienistki albo coś sobie przegryzł, to byłoby to dla mnie lepsze.

Piechociński podkreślałby, że osoby takie, jak ja są dobrą okazją do czynienia dobra, do uczenia się odpowiedzialności i cierpliwości, a Polska potrzebuje dobroci, pracowitości, jedności, cierpliwości, serdeczności i innych ości...

Politycy partii Razem natomiast na takiej konferencji nie powiedzieliby nic. Ze wzruszenia. Beczeliby tylko jak bobry, bo to prawdziwe, wrażliwwe lewaki są - nie jacyś przebierańcy.

A Korwin? Sam jestem ciekawy...



Teraz na poważnie. Wiązałem z tymi wyborami drobną nadzieję na zmiany, ale takie na serio, dość radykalne. Oby tak było, choć mam pewne obawy czy tak się istotnie wydarzy. Mimo wszystko jednak liczę na to, że refren poniższej piosenki nie okaże się proroczy...




piątek, 23 października 2015

Jubileusz

Pięć lat temu opublikowalem pierwszy wpis na blogu. Z okazji tego hucznego jubileuszu przypomnę post sprzed roku, który jest w pelni aktualny, a który wywowal nawet pewne poruszenie.


"Kilka dni temu - konkretnie we czwartek, minęły dokładnie cztery lata od mojego pierwszego wpisu, jeszcze na innej platformie: http://kambloger.blogan.pl/kategoria-gowna/2010/10/23/poczatek. Ten okres jednego mundialu uczczę wyjątkowo szczerym wpisem. Taki bonus od firmy. Doceńcie to, bo niezbyt jestem wylewny, jeśli chodzi chodzi o mówienie o uczuciach, wyczuciach, odczuciach itd. I czytajcie uważnie, bo będę sypał sentencjami jak proboszcz na sumie w niedziele...

Wiecie, często słyszę od ludzi, że ja to taki jestem wspaniały i cierpliwy, no bo się tak pogodziłem z chorobą... Kilka lat temu doszedłem do tego samu wniosku; "nie jest łatwo, ale jestem pogodzony i kropka". Dopiero od niedawna dociera do mnie, że to gówno prawda.

Pogodzony jestem tylko w jakimś sensie. Godzić się jednak muszę codziennie, nieraz po kilka razy. Za każdym razem, gdy odczuwam, że to nie jest normalne, że nie jestem jak moi rówieśnicy. Podam tylko kilka przykładów, pospolitych, ale mniej drastycznych.

Niejednokrotnie pyta mnie ktoś: jak tam życie studenckie? Nie bardzo wiem, co wtedy odpowiedzieć. Moje "życie studenckie" niewiele różni się od życia trzymanego pod kloszem nastolatka, w dodatku - mamin-synka. Od dwóch lat studiów nie byłem na żadnej imprezie; nie piję z zasady, nie potańczę, nie pogadam, bo za głośno, więc nie idę. A zniżki mam! Często gdy studenci o 22. dopiero wychodzą z akademika, ja obieram kurs na laptop bądź łózko, bo co mam robić? Także taka imprezka.

Inny przykład, to gdy powiedzmy, fajnie rozmawia mi się z jakąś dziewczyną, z którą mam podobne zainteresowania, światopogląd, podobne poczucie humoru, która jest ładna i wolna... Po prostu taka, którą w warunkach laboratoryjnych mógłbym podrywać (np. na te gęste włosy i rzadką brodę), a teraz mogę to robić tylko na "rzadką chorobę" (choć znam przypadki, gdzie ten motyw poskutkował). 

Jednak nie wiem, czy najgorsza w mojej chorobie nie jest jej "zaraźliwość"; fakt, iż razem ze mną "choruje" osoba, która się mną opiekuje. Tak, to najgorsze, bo to jak odłamki od granatu.

Po co to piszę? Po to, by głównie osoby młode i pełnosprawne doceniły to, co mają. Do Was szczególnie to adresuję. Wiem, że znacie ten banał (a duża część życia składa się z banałów) od babci ze wsi, od księdza z katechez, od typowej polonistki itd., ale ja Wam to mówię z autopsji. Wiem, że różne problemy czasem przysłaniają to, co mamy, ale zdrowie jest naprawdę cenne. Doceńcie to, przynajmniej jutro, przynajmniej kilka dni. Jak pisał Heraklit: Choroba pozwala poznać słodycz zdrowia, zło – dobra, głód – sytości, zmęczenie – wypoczynku."

wtorek, 20 października 2015

Wyczuwam luksus

Generalnie rzecz biorąc, denerwują  mnie wszelkiego rodzaju przejawy poprawności politycznej,  także tej językowej i również dotyczącej osób niepelnosprytnych. Dawalem temu na blogu nie raz wyraz. Niemniej, jedna rzecz mnie intryguje...

Teraz, przed wyborami, sporo slyszę o "udogodnieniach" dla wyborców niepelnosprawnych, typu glosowanie korespondencyjne, przystosowana część lokali itp. Z punktu widzenia stylistyki slowo "udogodnienia" może i jest tu na miejscu, ale mi się nieco jakoś kojarzy... z luksusem (może nieslusznie). W związku z tym, w niedzielę, przy urnie, chcę  widzieć tak (info do wiadomości PKW): 
- hamburgera
- frytki
- surówkę z bialej kapusty
- Colę (co najmniej 1l, bo co to jest mala puszka na takiego chlopa?)
a ponadto:
-  dwadzieścia kart do glosowania (bo co to jest  jeden glosik?)
- dziewczynę z wachlarzem, żeby mi nie bylo gorąco jak  będę stawial krzyżyki, bo to dla mnie okrutnie męczące jest
- dlugopis z laserem

I radzę, żeby nie robić numerów, bo jak tam wpadniemy do Was z kolegami z tymi respiratorami, kulami, protezami itp. (a niepelnosprytnych osob jest w Polsce PODOBNO 5 milionów), to taki raban zrobimy, że będziecie po calej strefie Schengen fruwać. Albo mamy udogodnienia, albo nie!

piątek, 16 października 2015

Osaczony

ZUS nadal na mnie poluje. Pisałem już kiedyś, że chcą spalić mnie żywcem (tutaj) oraz  później, że zaćpać na śmierć {tutaj}. Teraz z z kolei zażądali od lekarza pełnej dokumentacji medycznej przy podejmowaniu decyzji o przedłużeniu mi prawa do renty socjalnej. Grają na zwłokę, a raczej: na zwłoki. Moje. Próbują mnie przed wyborami ukatrupić przez zagłodzenie!

W dodatku są w zmowie z jednym z ministrów. W ostatniej relacji z Jadownik Mokrych (tutaj) wspominałem, że był tam - przy okazji pewnej uroczystości - jeden z ważnych polityków. Dziś ta sama osoba była tu, w akademiku. Przypadek? Nie sądzę. Śledzi mnie. Pewnie sprawdza, czy jeszcze żyję lub chociaż czy odpowiednio szybko chudnę. 

Ale nic z tego. Przed wyborami nie umrę, a przynajmniej nie w ten sposób. CHOĆBY NIE WIEM JAK SIĘ STARALI DURNIE - I TAK SIĘ POJAWIĘ ZA TYDZIEŃ PRZY URNIE!

sobota, 10 października 2015

Lewandowski a mój WF

Na fb napisałem ostatnio, że #JeśliAwansujemy na Euro, zapiszę się na WF. Tak też zrobię. Mam już nawet "żetony" - pewnego rodzaju punkty, przydzielane na jednej z uczelni do wykorzystania właśnie na Wychowanie Fizyczne. Co na tych zajęciach będę dokładnie robił, tego jeszcze nie wiem. Nauczyciel musi coś wymyślić. Niech mi choćby ugul postawi na sali. A jak nie - to poskarżę się Unii, że jestem dyskryminowany i Unia ukaże nauczyciela, jak znam jej pomysły i nieludzką wręcz wrażliwość na krzywdę dyskryminowanych. I na WF będę chodził, bo fizycznie jestem niewychowany...

Ale najpierw Polska musi awansować. Jutro druga szansa. Szukałem dzisiaj w sieci miejsca, w którym mógłbym - pierwszy raz od początku studiów - obejrzeć mecz, typu kawiarnia, pizzeria itp. Na jednej ze stron lokale przystosowane dla niepełnosprytnych były oznaczone takim namalowanym, białym hipkiem na również białym wózku, ale nieco innym hipkiem niż zwykle; też, co prawda, łysym, ale jakby masywniejszym i na wpół stojącym. Ha! WF zrobił z niego ludzi, to i ze mnie zrobi...

Na koniec - suchar, sam wymyśliłem i prawie sekundę się z niego śmiałem.
- Dlaczego żołądek nie czyta Heiddegera?











- Bo go nie trawi.

wtorek, 6 października 2015

Klient drugiej kategorii

Ostatnio definitywnie utwierdziłem się w przekonaniu, iż jestem przez rynek - i nie tylko - traktowany jako klient niższego rzędu. Prosty przykład - ulotki. Nikt mi ich nie daje, nie wciska.Wszyscy je dostają - ci idący przede mną i ci za mną, a ja nie. Czy wyglądam aż tak źle, jakbym nie umiał czytać? A może chodzi o to, że wyglądam, jakbym nie ruszał rękami i nie mógł jej odebrać? To już jest bliższe prawdy, ale jako klient, w tej sytuacji powinienem zostać zapytany czy chciałbym może poczytać ulotkę, a on/ona mi ją potrzyma... Prawda? Może ja też chcę się dowiedzieć gdzie otworzono nowy klub karate, albo jaka jest oferta nowej szkoły języka chińskiego?

Podobnie jest, kiedy np. przejeżdżam obok różnych restauracji. Urocza Pani Kelnerka wszystkich przechodniów zaprasza na pyszny obiad - a mnie nie. Ignoruje mnie albo wprost, albo robi sobie wtedy takie kółeczko wokół miejsca w którym stoi i udaje, że w ogóle mnie nie widzi... Wiem, że tak nie wyglądam, ale ja też czasami jem! 

Ode mnie to nawet dwóch złotych na piwo nikt nigdy na ulicy nie chciał. Ani "po składce" nikt nigdy nie podchodzi. W każdym kościele. Czuję się jak heretyk...

A może po prostu chodzi w tym wszystkim o to, że jako niepełnosprytny wyglądam niebogato? Nawet się rymuje: "bida-inwalida"... Ale tu tkwi błąd! Za mną bowiem i za moimi kolegami stoi potężna instytucja finansowa - ZUS, która sponsoruje nasze renty! Ha! Radziłbym to doceniać i o tym pamiętać, gdy jest okazja...


środa, 30 września 2015

Ugul matrymonialny. Relacja z Jadownik M.

Wróciłem wczoraj z  dwutygodniowego turnusu rehabilitacyjnego w Jadownikach Mokrych. Zawsze chętnie tam wracam. W tamtejszym Ośrodku Rehabilitacyjnym nadal jestem dla niektórych Kamilkiem, a personel z roku na rok wygląda coraz młodziej. Czas tam stoi w miejscu. Poza tym, jest to okazja do spotkania z przyjaciółmi, a także poznania nowych osób. Tym razem na turnus udało mi się pojechać, o czym pisałem ostatnio, dzięki akcji Dominika, Łukasza, Kamila i Kingi (którzy wraz z rodzicami odwiedzili mnie w Jadownikach) oraz osobom, które dzięki tej akcji pomogły mi. Wszystkim raz jeszcze bardzo mocno dziękuję!

Głównym celem turnusu jest zawsze oczywiście rehabilitacja. Jednym z jej elementów, w moim przypadku, są ćwiczenia  kończyn na ugulu, czyli specjalnych podwieszkach. Leżąc raz tak podwieszony, miałem okazję poznać pewną sympatyczną panią, leżącą na ugulu obok. "Co dwie renty, to nie jedna" - pomyślałem sobie i postanowiłem zagadać. Zaiste, była to złota kobieta. Przytakiwała na wszystko - nawet na pytania otwarte. Z dostępem do konta nie miałbym więc raczej problemu, a że kobieta zgodna - miałbym "życie jak w Madrycie". Niestety, pani ta już więcej na ćwiczenia nie przybyła i nasza przelotna znajomość dobiegła końca. Na szczęście, dzień później pojawiła się Barbara, ale o Barbarze za dużo pisać nie chcę, bo jej wnuki i prawnuk też mają internet. Barbara nie jest jednak zbyt chętna do nowych związków, więc będę próbował dalej za rok...


Przez ugul poznałem także dwie, sympatyczne praktykantki, z których jedna została moją... siostrą, a druga zostanie siostrą zakonną. Prawdopodobnie, bo na razie temu zaprzecza.


Z ciekawszych wydarzeń, jakie miały miejsce podczas pobytu na turnusie, warto wymienić  poświęcenie nowego wozu strażackiego tamtejszej OSP. Choć nie miało ono ścisłego związku z Ośrodkiem, dało się odczuć wagę tego wydarzenia, choćby poprzez obecność JE abpa Józefa Kowalczyka, byłego Prymasa Polski, który z Jadownik pochodzi i który jest inicjatorem powstania Ośrodka. Na uroczystości obecny był także jeden z ważnych polityków, przez co, nawiasem mówiąc, mieliśmy z kolegami pomysł przeprowadzenia manifestacji. Polegać miała na przywiązaniu się łańcuchem do nowego wozu i trzymaniu transparentów z transparentnymi hasłami typu "Wyższe renty" oraz "Więcej podjazdów". Moglibyśmy też zrobić barykadę. Po namyśle musieliśmy jednak porzucić projekt protestu.


A propo's rent - wysłałem do ZUS-u maila z pozdrowieniami i zdjęciem z ugulu. 




Niech wiedzą, że ich lubię!


Podczas trwania turnusu, miało również miejsce zaćmienie księżyca. Znaleźliśmy z kolegami info, iż rozpocznie się o 02.00, więc postanowiliśmy do tej godziny zaczekać. Gdy zmęczeni odliczaliśmy już minuty, o 01.55 kolega Tomek znalazł w sieci info: "Całkowite zaćmienie Księżyca, z jakim będziemy mieli do czynienia, składa się z kilku faz. O 2:11 w nocy 28 września zacznie się faza półcieniowa. Jest słabo widoczna i, bądźmy szczerzy, nudna.

Ciekawe rzeczy zaczną się dziać o godzinie 3:07"...To był niewypał turnusu.


Za bardzo miły, jak zwykle, pobyt, serdecznie dziękuję personelowi, wszystkim współuczestnikom oraz osobom, dzięki którym mogłem tam pojechać!

kamil

środa, 16 września 2015

Dalsze studia i poważny dylemat

Od dzisiaj jestem na rehabilitacji w Jadownikach Mokrych. Przyjechałem tu dzięki rowerowej eskapadzie Dominika, Łukasza i Kamila (wspieranych przez Kingę), o której kilkakrotnie pisałem na blogu. Raz jeszcze stokrotnie Wam za wszystko dziękuję!


Ostatnio rekrutowałem się na studia II. stopnia. Z ciekawości przeglądałem sobie całą ofertę kierunków i tak natrafiłem np. na Położnictwo. Chwilę się nawet nad tym zastanowiłem, bo ja to się lubię kilka razy dziennie położyć. Na magistra to chyba jednak trochę za mało, więc patrzyłem dalej... Znalazłem Kosmetologię. Dotąd nie wiedziałem, że w ogóle można to studiować, ale jak widać - dzisiaj studiować da się już wszystko, jeśli jest popyt (czekam na nowy kierunek: Robienie koperty w trakcie parkowania wózkiem elektrycznym).

Kosmetologia to też ciekawa propozycja. Problem w tym, że manualnie mógłbym nie podołać, a nawet gdybym podołał, to nie zbyt szybko. Zanim zrobiłbym manicure na jednym paznokciu - na drugim już dawno by zeszło... I zmarszczki by postąpiły. Ten projekt by więc nie wypalił. 

Ale to jeszcze nic. Kiedyś przez przypadek zobaczyłem, iż na SGGW w Warszawie podyplomowo studiować można kierunek o wdzięcznej nazwie: Higiena zwierząt rzeźnych i żywności pochodzenia zwierzęcego. No i to byłaby robota dla mnie, gdyby nie jeden, odwieczny problem: do koryt pewnie nie zawsze są podjazdy. Z resztą, z drugiej strony już wolałbym chyba być tym cielakiem...


A poza studiami - ta Greczynka, o której pisałem, nie oddzywa się. Pewnie znalazła innego rencistę.

Zapraszam na koniec na mojego nowego bloga:  blogprasowany.blogspot.com

czwartek, 10 września 2015

Kto jest na rencie, będzie miał wzięcie!

Kilka dni temu udało mi się obronić pracę licencjacką, za co chciałbym bardzo podziękować kilku osobom, które w ostatnim tygodniu pomagały mi przy niej od technicznej strony! Inaczej byłoby ciężko...

Kilka dni temu poderwałem też jedną Greczynkę... Siedziała samotnie na świetlicy w akademiku, gdzie pojechałem obejrzeć mecz. Była sama, siwa, pulchna, 60+, z tabletem... Szpanowała Skype'm i Facebookiem (poznałem po dźwiękach). Wtedy jeszcze nie wiedziałem, skąd pochodzi, więc po polsku zapytałem, czy mogę włączyć tv i obejrzeć mecz. Później już dialog jakoś poszedł. Po angielsku. Nastrojowi uroku dodawał fakt, iż sala ta, nie była jeszcze posprzątana po referendum, kiedy pełniła rolę lokalu - biało-czerwona Flaga, parawany... Moja Afrodyta pokazała mi na tablecie miasto, z którego pochodzi, opowiedziała o nim... Czułem się zaproszony. Fajnie - blisko morza i w ogóle...

Ale nie dałem jej się zaczarować do reszty, bo na szczęście ktoś do niej zadzwonił. I dobrze! Teraz już wiem: to nie był bezinteresowny podryw. Ona na mnie czyhała! Skąd to wiem?

Po pierwsze: była sama na świetlicy, więc zadbała o atmosferę. Niby przez lepszą widoczność tableta - zgasiła światło...

Po drugie: w Grecji jest kryzys - imigrancki i  przede wszystkim ekonomiczny, a to co opisuję miało miejsce w tym samym dniu, w którym okazało się, że polscy renciści w marcu 2016 dostaną mały bonus do renty. Dobrze wiedziała, kogo podrywa!

Moi Drodzy, zaczęło się zatem! Nowy rodzaj imigracji. Imigracja... ProZUSowska!

sobota, 5 września 2015

Ja Was ochronię

Na początku chciałbym zachęcić wszystkich do klikania na charytatywnych stronach, na których jednym kliknięciem (tylko tyle) w reklamę można pomóc bardzo potrzebującym osobom z Polski i nie tylko. Lista takich stron np. tutaj: http://www.thenonprofits.com/



Ostatnio pisałem o tym, jak bardzo niepełnosprytni są cenieni na rynku zawodowym i politycznym i w ogóle. Chciałbym teraz kontynuować temat. Prosty przykład - wczoraj składałem wniosek o miejsce w akademiku na następny rok. Kiedy zaznaczyłem, iż mam orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności, od razu dostałem trzy punkty bonusowe - ad hocke! Także ogólnie fajnie jest, bo zbieram sobie punkty jak Super Mario i mam ich już tyle, że mógłbym za nie całego  Carrefour'a wykupić, gdyby je tam respektowali...

Ale punkty to nie wszystko. Wspomniałem ostatnio o poszukiwanych na rynku ochroniarzach z orzeczeniem o niepełnosprawności. Nie chcę wchodzić tu w szczegóły, czemu tak jest. Niektórzy mówią, że przyczyną tego faktu korzyści finansowe z tytułu zatrudnia niepełnosprytnych; im większy stopień niepełnosprytności, tym większe. Po drugie orzeczenia są wystawiane często zbyt pochopnie - celowo lub nie - i stąd ostatnio miałem przyjemność widzieć ogłoszenie typu: "Zatrudnię pracownika ochrony ze znacznym stopniem niepełnosprawności. Wymagania: brak przeciwwskazań psychicznych i fizycznych do wykonywania  zawodu...".

Ale ja wiem jedno: ja i moi kumple jesteśmy najlepsi! Osoby chore tak mocno, jak ja, mają w tej branży branie, że aż może sodówa do głowy uderzyć. Kiedyś natrafiłem np. na taką ofertę:

 "Zachęcamy do udziału w projekcie "SZANSA NA LEPSZY 

START" osoby z orzeczonym STOPNIEM 

NIEPEŁNOSPRAWNOŚCI - UMIARKOWANYM LUB 

ZNACZNYM. Każdemu z uczestników zapewniamy odbycie 

kursu zawodowego oraz pomoc w uzyskaniu zatrudnienia. 

Obecnie jeden z pracodawców oferuje pracę na stanowisko - 
PRACOWNIK OCHRONY - na terenie xxx. 


Osoby zainteresowane prosimy o kontakt:


Specjalista ds. rekrutacji - Magdalena..."

Ha! A więc będą mnie  szkolić! Będą mnie uczyć np., jak mam obezwładniać itd. Ja w te klocki byłbym dobry. Na obezwładnianiu znam się jak mało kto, bo od urodzenia jestem poniekąd obezwładniony, także znam te chwyty.

Co ciekawe w powyższym ogłoszeniu to również to, że ponownie poszukiwana była osoba z orzeczeniem o stopniu umiarkowanym lub znacznym. A zatem osoby z lekkim stopniem niepełnosprawności nie nadają się do tej roboty - nie mówiąc już o osobach sprawnych, naturalnie. Cóż, nazwa projektu - "SZANSA NA LEPSZY START" - dużo mówiła. Jak już startować - to z grubej rury!


Postanowiłem zadzwonić na podany numer, przekonany, że 


mnie oleją. Tymczasem - posłuchajcie:








Ha! A więc znowu okazało się, że problemem nie jest niepełnosprawność, tylko inne bariery - tym razem, jak to często bywa, architektoniczne. Ale jest wrzesień, więc czekam...

Jest tylko jeden problem: osoby ze znacznym stopniem niepełnosprawności to takie, jak mówi definicja, które - by mogły żyć, potrzebują stałej opieki i pomocy innych. Ponadto, gdy będzie jakiś napad - to będę w opałach. Przydałoby się więc ogłoszenie o pracy dla ochroniarza ochroniarza. Tylko, żeby to miało jakiś sens, to on też powinien być inwalidą. Prawdziwym inwalidą, "nie jakimś przebierańcem"...  


sobota, 22 sierpnia 2015

Niepełnosprytni rządzą. Dosłownie.

Nim przejdę do tematu wpisu, jedną rzecz muszę napisać. Pisałem jakiś czas temu, podając linka, iż dwóch moich kolegów (a ostatecznie trzech - Dominik, Łukasz i Kamil) - przy organizacyjnym i nie tylko wsparciu ze strony Kingi - chcąc mi pomóc, zamierzają wybrać się rowerami z Bochni na Hel (https://www.facebook.com/pages/Bochnia-Ba%C5%82tyk-na-rowerze-dla-Kamila/1617517835153284?fref=ts). Wybrali się i wczoraj dojechali do celu - po pięciu dniach i prawie 800 km "kręcenia".
Panowie  - oraz Kingo, za pomysł (którego autorem był Dominik), a także wyczyn (który, co zrozumiałe, zrobił się medialny) z całego serca Wam dziękuję! Daliście świetny przykład nie tylko tego, co znaczy naprawdę bycie kolegą, przyjacielem, ale przede wszystkim, co w gruncie rzeczy znaczy bycie człowiekiem...


A dzisiejszy temat wpisu to efekt artykułu, jaki ostatnio przeczytałem. Traktował on, w skrócie, o niepełnosprytnych na rynku pracy. Jego tytuł brzmiał "Podatek od braku niepełnosprawnych". Płacą go firmy, której zatrudniają co najmniej 25 osób, a wśród nich mniej "sprawnych inaczej" niż przewiduje ustawa (http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/rynek/1628325,2,podatek-od-braku-niepelnosprawnych.read). Takie przepisy, jak się można domyślić, prowadzą tyle do dobrego, co i do różnych patologii - tym bardziej, że PFRON dopłaca pracodawcom do pensji niepełnosprawnych - im bardziej chory, tym więcej. Miałoby to może jakiś tam sens, gdyby nie to, że ci "niepełnosprawni" są często dość sprawni i stąd tyle ofert pracy dla "ochroniarzy z orzeczeniem". Z drugiej strony jednak...

Ja ten podatek od braku niepełnosprawnych popieram. Krótka piłka: albo nas zatrudniacie - albo dawać hajs, bęcwały! Z resztą, co to za firma, gdzie nie ma niepełnosprytnych?! Taka firma to nie firma. To zwiastun porażki! 

Wiecie dlaczego Niemcy są potęgą gospodarczą, a przez to i polityczną? Bo poszli po rozum do głowy i mają ministra finansów na wózku. Jakby gość chodził - to leżą i robią pod siebie. Polska powinna brać z Niemiec przykład, jeśli mamy się rozwijać jak potrzeba.

W związku z tym, APELUJĘ DO PREZYDENTA RP O DOPISANIE DO REFERENDUM NASTĘPUJĄCEGO PYTANIA: "CZY JEST PAN/PANI ZA TYM, ABY CZŁONKAMI POLSKIEGO RZĄDU BYLI WYŁĄCZNIE NIEPEŁNOSPRAWNI"?



piątek, 7 sierpnia 2015

Podryw na siłowni

Nowy prezydent jest. Nie wiem, jak Wy, ale ja się cieszę - m.in. przez to, że już nie ma "starego". Z resztą, prezydent jak prezydent, ale jego córka na pewno będzie bardzo godnie reprezentować Polskę...

Ale teraz chciałbym udzielić pewnej rady jakiemuś, który w przypływie desperacji poprosił o nią innych użytkowników sieci na jednym z forów. Napisał tak:

Razem ze mną chodzi na siłownię pewna śliczna kobieta! Nie wiem jak mogę ją poderwać... i czy w ogóle wypada - wiecie jak to jest na siłce - człowiek spocony, zmęczony...
Jakieś rady jak ją poderwać? :)


Nie wiem, czy ktoś tym ludziom płaci za zadawanie żenujących pytań na forach, ale to już inna sprawa. Jak pytają, trzeba pomóc. Ja mogę co najwyżej napisać, jakbym to zrobił w moim przypadku...

A więc tak: ja już na starcie jestem w lepszej pozycji, ponieważ ze względu na to, iż bym zbyt intensywnie prawdopodobnie nie ćwiczył - nie byłbym spocony (a jak się ma pecha i jest się pełnosprytnym, to trzeba się pocić). Podjechałbym do trenującej wybranki i poprosił o to, żeby zademonstrowała mi jak działa ten rowerek i zaoferował, że w zamian pokażę jej, jak działa mój wózek i jaki jest szybki.

Następnie, po tych pierwszych "kotach" poprosiłbym ją, aby pomogła mi na nim popedałować, bo przecież sam nie dam rady - a także wyraziłbym przekonanie, że z TAKĄ pomocą na pewno nabiorę "rzeźby" i już nie będą mi mówić, że mógłbym się schować za oszczep; takie połączenie brania na miękkie serce przy jednoczesnym komplementowaniu. Powiedziałbym, iż jeśli tylko ma ochotę, może mnie używać jako sztangi, bo nie ważę jakoś dużo i przynajmniej nie jestem z żelaza. Zaproponowałbym na koniec sesji, że - w ramach rewanżu - zabiorę ja na taką "swoją" siłownie i pokażę jej, jak się ćwiczy na ugulu, jak działa pionizator, jak poprawia wydolność respirator itd. A potem... to już z górki.

Tak by to było w moim przypadku, o ile w ogóle dostałbym się na siłownię; tu znowu mógłby przecież wystąpić odwieczny problem: brak podjazdu...

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Niebezpieczna terapia

Ostatnio w mediach można było usłyszeć o lekarzu, który został odsunięty od prowadzenia terapii leczniczej za pomocą marihuany. Słyszałem także w tym czasie głosy chorych, domagających się legalizacji w Polsce tej formy leczenia, stosowanej już w pewnych przypadkach zagranico. A ja Wam, Inwalidki i Inwalidzi, mówię: to jest pułapka!

Ja się na medycynie nie znam, na terapii marihuaną tym bardziej, ale jedno jest pewne: oni chcą, żeby niepełnosprytni sami domagali się takiej pomocy medycznej - a potem nas naćpią i podprowadzą nam rentę!

Mało tego: oni chcą nas zaćpać na cacy! ONI NASZYMI TRUPAMI CHCĄ ZAŁATAĆ DZIURĘ W ZUS-IE! To jest pewne. O upadku ZUS-u przepowiada się nie od dziś, no i właśnie wpadli na nowy pomysł oszczędzania; nafaszerują nas "dopalaczami" - a potem powiedzą, że "terapia się nie udała"... 

Tutaj pisałem kiedyś o tym, że chcieli nas spalić żywcem. Nie udało im się, więc teraz wpadli na to. Ale ja taki głupi nie jestem (z resztą, w moim przypadku marihuana to chyba i tak nie jest wskazana, bo mięśnie i tak mam zwiotczone, jakbym całą plantację wysiorbał). Wam, Drogie Inwalidki i Drodzy Inwalidzi radzę to samo: żadnej terapii marihuaną. Niech sobie ośmiorniczkami tą dziurę w ZUS-ie łatają, glonojady jedne...

ZUS - Zalegalizować-Ućpać-Skonfiskować...

czwartek, 30 lipca 2015

Oaza 2015

Znów mam ten problem jak zawsze, kiedy chcę napisać "relację" z jakiegoś fajnego wyjazdu. Dzieje się wówczas bowiem zwykle dużo ciekawych rzeczy. Tradycyjnie więc wpis będzie bardzo subiektywny, choć chciałbym się skupić niekoniecznie na wydarzeniach najważniejszych z punktu widzenia całej oazy, żeby uniknąć "suchej opisówki"...

Od razu przejdę więc do czwartego dnia oazy, kiedy doznałem małego cudu za wstawiennictwem... zaraz napiszę kogo. Poszedłem wtedy z kolegą na poobiedni, męski spacer po Łososinie Górnej. W pewnym momencie odkręcił mi się joystick, za pomocą którego steruję wózkiem. Stało się to w momencie, gdy byłem mocno rozpędzony. Na szczęście sterownik upadł w taki sposób, że jeszcze przez chwilę miałem kontrolę nad wózkiem i udało mi się bezpiecznie zatrzymać w widocznym miejscu. Kolega pobiegł po pomoc techniczną, a ja w tym momencie uświadomiłem sobie, że przez cały ten czas na oparciu wózka wisiało mi małe zdjęcie papieża Franciszka, który najwyraźniej bardzo mi pomógł (a którego to portret woziłem z resztą za karę, ale to inna sprawa). Gdy tam tak stałem przez paręnaście minut, budziłem wśród mieszkańców niemałe zdziwienie; aż czułem się jak gwiazda, kiedy bawiliśmy się w takie małe, niedzielne "akuku" przez liście winogrona. W końcu niecodziennie widzi się przed swoimi oknami specyficznie i wręcz podejrzanie, jak wykazywałem kilka wpisów wcześniej, wyglądającego gościa na wózku, siedzącego luzacko w lipcowym słońcu - z wizerunkiem Głowy Kościoła nad swoją własną głową. Ludzie myśleli może, że prorok jaki nawiedził Łososinę. Niestety, prorok ze mnie kiepski, a tamci mieszkańcy na podobne zjawisko nadprzyrodzone muszą poczekać co najmniej rok.

Jednym z ważniejszych dni na oazie był ten, w którym odbyliśmy wycieczkę do Zakopanego i Ludźmierza. Choć dzień był gorący i męczący - było warto. Po raz pierwszy, pewnie nie tylko ja z resztą, zobaczyłem Dolinę Chochołowską. Tam też odbyłem swoją najpiękniejszą w życiu toaletę w plenerze - coś pięknego (oczywiście wszystko w zgodzie z duchem ostatniej encykliki wspomnianego już papieża Franciszka nt. ekologii i szacunku dla płaczącej Matki-Ziemi). A piszę o tym, bo o toaletach w plenerze mógłbym wydać przewodnik. I pewnie kiedyś wydam, bo gdy zegar w brzuchu pika - tam potrzeba przewodnika...

Była to też najdalsza moja podróż w życiu w samych tylko skarpetach na stopach. Trudno pamiętać o butach, kiedy budzą ludzi o 4.50 i trzeba się streszczać do autokaru. Z resztą w jednej z oazowych piosenek śpiewano: "...nie warto na drogę tę sandałów i płaszcza zabierać". No to nie zabrałem. Poza tym, boso też czasem trzeba pochodzić.

Ciekawą rzecz zaobserwowałem także w autokarze. Gdy prawie wszyscy spali w trakcie podróży, głowy kiwały się i spadały jadącym na wszystkie strony, co najmniej jakby chorowali na coś takiego, na co ja mam okazję. Bardzo komicznie wygląda walka z grawitacją kilkudziesięciu głów na raz. Niemniej, jest to dobry sposób na podryw. Wystarczy po prostu zająć miejsce przy odpowiedniej osobie i wytrwale czekać, aż zaśnie; jest duża szansa, że sporą część podróży spędzi z głową na ramieniu sąsiada/ki. Pomóc tu może także znajomość trasy, no bo jeśli na przykład wiemy, że posiada ona więcej zakrętów w lewo, niż w prawo - to lepiej jest zająć miejsce po prawej stronie i na odwrót. Rendez vous wtedy gotowe...

Dzień później mieliśmy jeszcze jedną wycieczkę - tym razem do Muszyny i... Limanowej, choć miało to wyglądać trochę inaczej. Grunt, że były dobre lody. Ponadto zobaczyłem tam też niezwykły, nowoczesny, futurystyczny wręcz podjaździk. Otóż nie zaczynał/kończył on się na poziomie jezdni, jak to zwykle bywa, a na... pierwszym schodku. 
Mówiąc szczerze, osobiście uważam, że taki podjazd to genialny pomysł. Ja też bowiem nie jestem zwolennikiem dawania tym niepełnosprytnym pod nos wszystkiego, o czym marzą. Uważam, że należy ich aktywizować, a nie rozbestwiać; dawać "wędkę", a nie "rybę". Tamta rampa to idealny przykład, wzór. Chcesz tam wjechać? Naucz się chodzić! Oby więcej takich podjazdów, a Polska wreszcie stanie na nogi!

Pod koniec oazy z kolei, w kameralnej atmosferze, doszło do historycznego wydarzenia. Siłowałem się na rękę z chorym na właściwie to samo co ja, Januszem. Po jego stronie przemawiała większa masa i doświadczenie, po mojej - wola walki i wiara w sukces. Niestety, szybko przegrałem pierwszą potyczkę, a następnie rewanż. Pojedynek Gigantów zakończył się moją sromotną porażką i jeszcze przyjdzie mi poczekać na awans do Ligi Mistrzów Siłowania Się na Rękę Osób z Zanikiem Mięśni...

Co do samej oazy - jak zwykle atmosferę tworzyli tam świetni ludzie. Pisałem o tym po każdej oazie i trochę nie chcę się powtarzać. To właśnie ludzie też nauczyli mnie tam po raz kolejny, że nie warto nikogo oceniać ani po kilku, ani po kilkunastu dniach wspólnego pobytu. Osoby, które przez cały turnus wydawały się mieć takie i takie cechy - pod koniec pobytu przechodziły jakby metamorfozę i przechodziłyby może kolejne, gdyby oaza trwała dłużej. Dobrze jest zobaczyć, jak bardzo się człowiek w prosty sposób może pomylić; to uczy pokory.

Na koniec wpisu, tradycyjnie już - szczególne podziękowania: dla Krystiana, za cierpliwość i umiejętne dzielenie czasu pomiędzy opieką nade mną i czasem kilka razy dziennie medyczną pomoc innym potrzebującym; Pawłowi - również za cierpliwość podczas opieki oraz pokorę w tym nowym, hardcorowym doświadczeniu; ponadto Ewie, dziewczynom z 9-tki za gościnność (niekoniecznie legalną), a także wszystkim tym, którzy (z)organizowali oazę; Stowarzyszeniu Cyrenejczyk, Księdzu Dyrektorowi, Pani Ali, Księżom Moderatorom, Siostrom i wszystkim niewymienionym, zasłużonym bezpośrednio i pośrednio. Na końcu oczywiście wszystkim Uczestnikom za to, że byli i współtworzyli cały ten proceder!


A, jeszcze jedno: na oazie właśnie jeden z księży (pozdrawiam Księdza Dyrektora) powiedział mi, że na podstawie moich różnych wpisów ułożył Drogę Krzyżową. W pierwszej chwili, nie ukrywam, zrobiło mi się miło. Ale po czasie dotarło do mnie, że coś chyba mi nie wyszło i w sumie to nie wiem czy się cieszyć czy nie. Przecież z reguły staram się, żeby mimo wszystko jakoś tak w miarę humorystycznie było: ironia, satyra i te rzeczy. A tu - Droga Krzyżowa...
Życie jest największym mistrzem ironii.