niedziela, 30 grudnia 2012

Męczennik

Zapuszczam się ostatnio z prowadzeniem bloga. Takie czasy, że brak czasu.

Na przykład dzisiejszy wpis miałem opublikować we czwartek, żeby pasował do dnia, ale mi zeszło i będzie dziś.

A ja o męczeństwie chciałbym porozważać. Ale luzik, nie będę użalał...

Tylko, tak sobie myślę, jak ja bym się zachował, będąc na miejscu św. Szczepana...

Dzięki Bogu, żyję w Polsce, gdzie zabójstw na tle religijnym raczej nie ma, bo tu sami katolicy są (naprawdę, kraj Świętych i Aniołów). No, ale GDYBY...

Wyrzeknę się wiary albo kamieniami we mnie, między oczy... Co wtedy?

No to tak: z kamieniami to jest najmniejszy problem, bo teraz te autostrady wszędzie budują i leży tego jak błota. Na swoim wózku daleko bym nie uciekł, no chyba, że moi oprawcy też poruszaliby się na wózkach i goniliby mnie na tych mobilach z tymi kamieniami. Wszelkie próby obrony ustnej skończyłyby się fatalnie, bo bym w ogóle zaczął mówić niewyraźnie, jąkać się i tylko bym ich jeszcze bardziej wkurzył...

Parę razy w życiu już otarłem się o stosunkowo długą śmierć i nie byłem wtedy taki kozak, miałem nieźle w gaciach. Co zrobiłbym w takiej sytuacji? Nie wiem...

Jednak, jak oglądałem czy nadal oglądam filmy z Chuckiem Norrisem, to strasznie się wczuwam w jego rolę. Mam nadzieję, że tym razem przyniosłoby to wymierny efekt. Ostatni raz w życiu...

P.S. Udanego Sylwestra i całego, 2013r.!

niedziela, 23 grudnia 2012

Świąteczne życzenia

Powiem Wam, że denerwują mnie łańcuszki z życzeniami. Rymowane szczególnie. Choineczka, bombeczka, srojneczka... Oczywiście, nie są one złe, ale jednak życzenia powinny mieć coś od siebie, choćby były najkrótsze, najtreściwsze...

A propo's treści:

Wiem, że dziś mamy jeszcze Adwent, ale jutro nie będziecie już pewnie - i słusznie - surfować za dużo (może w ogóle), więc 

życzę Wam Świąt, po których ich sens i powód - czyli Narodzony Chrystus, zostanie z Wami na dłużej niż słynny koniec świata, o którym było głośno i o którym powoli już zapominamy; aby był z Wami przez resztę życia; aby nie odszedł wraz z ostatnim łykiem promocyjnego Pepsi i ostatnim wylizaniem talerza po tradycyjnej, polskiej sałatce jarzynowej...

Bo w Tym Narodzeniu, choć piękne i wymowne, to nie samo narodzenie - jak sądzę - jest najistotniejsze. Najważniejsze jest to, że Bóg narodził się na stałe i będzie z nami nawet, gdy działać przestanie już Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. A ta, ma przecież zamiar grać "do końca świata i o jeden dzień dłużej"... 

wtorek, 18 grudnia 2012

Końcowe odliczanie

Niektórzy przygotowują się na koniec. Inni nie. Niektórzy o nim mówią, inni, jak choćby ja - piszą. Koniec jest na topie, przez ten czas.

Psycholodzy, socjologowie badają ten fenomen - no bo i są od tego, jak wiecie co od czego. Zabawię się w jednego z nich i pogłówkuję nad czymś szczegółowym.

A mianowicie, nurtuje mnie pytanie: po jaką cholerę się przygotowywać?

Przecież, to ma być ko-niec. Więc czy cokolwiek przed nim uchroni?

Załóżmy nawet, że tych najlepiej przygotowanych tak. Tylko, co dalej? Spróbuję się wcielić w rolę ocalonego. Będzie ciut ostro, ale to nie jest Polsat Jim Jam.

Wyłażę, wyskrobuję się z tej amfibii/bunkru czy czegoś innego. Być może ubrany jak kosmonauta. Mam różaniec, trochę jedzenia, akcesoria różnego rodzaju, wodę, papier toaletowy, gacie, które niezwłocznie przebrać trzeba i jeszcze inne, fajne rzeczy. Dokoła mnie pełno trupów - porozrywanych i pokrwawionych - lub pływających w całości (zależy co tu się działo). Pola, budynki, drogi, wszelkie wynalazki - wszystko, jak zlana masa. Zalana lub nie. Tylko ja, ewentualnie kilka osób oraz... to wszystko. Zasadnicze pytanie brzmi: trza było się ratować?

Nikogo nie oceniam, bo może ja czegoś nie wiem. Myślę jednak, że takie ratowanie się na siłę to dowód na to, iż strach potrafi odebrać logikę myślenia, a także na to, że czasami nadmierna wyobraźnia paradoksalnie zabija wyobraźnię...

wtorek, 11 grudnia 2012

Krótko

Ostatnio, chyba jak nigdy wcześniej, jestem "brutalnie" zajęty. Napiszę dziś streszczając się.

Do ostatniego wpisu zapomniałem dołożyć, iż w Jadownikiach Mokrych, prawdopodobnie w jako pierwszym tego typu Ośrodku na świecie, testowany jest system rehabilitacyjny "exercice&listen" - polegający na rehabilitacji, połączonej z jednoczesną muzykoterapią (dopasowaną do gustu pacjenta i, najlepiej również terapeuty). Co prawda, byłem chyba pierwszym testowanym (bo tak to na tych dużych salach leci RMF albo ESKA na przykład), ale po niewątpliwym, pierwszym sukcesie, metoda pewnie ruszy z kopyta.

Ja, wraz z rehabilitantami (pozdrawiam) słuchałem rocka (na szczęście mieli podobny gust), oczywiście. Troszkę się bałem z początku przy ACDC - żeby się kto zbytnio wczuł (zwłaszcza Pan Piotrek, bo to również zapalony fan ACDC) i nie przerobił sobie mojej nogi na wiosło - ale nic z tych rzeczy.  Pani Beata i Pan Piotrek byli czujni jak to "dziecko zza ściany" Budki Suflera...

Co do mojego listu do Świętego Mikołaja, to póki co brak odpowiedzi, choć termin minął pięć dni temu. Ja, oczywiście nadal w niego wierzę, ale zaczyna dochodzić do ekscesów. W pobliskiej Ochronce, Mikołajem ostatnio była baba! Wójtowa, podobno. Jak dzieci zobaczą w tv tego dryblasa, Grodzką - a teraz tu Mikołaja-kobietę, to będą miały zdrową psychikę? Chyba nie. Ja dorosły i muszę uważać...

czwartek, 6 grudnia 2012

Relacja z Jadownik Mokrych plus...


Wczoraj (4.XII) wróciłem z turnusu rehabilitacyjnego w Jadownikach Mokrych. Jak zwykle po takich wypadach - relacja...


Na początku turnusu, jak zwykle, była wizyta u doktora, żeby ten wiedział, jakie zabiegi zalecić. Na wstępie zadał mi kilka prostych pytań. Nie wiem dlaczego, musiałem chyba sprawiać wrażenie jakiego ćpuna, bo następnie, z politowaniem w głosie, zapytał Mamę: po czym on jest? "Po wódce" - pomyślałem sobie...

Zaliczyłem również wizyty u logopedy (w końcu, prawda?). Bardzo cieszyłem się z takiej możliwości. Tym bardziej, ponieważ - jako, że byłem wśród wielu nowych osób - jeszcze dobitniej mogłem doświadczyć tego, jak niewyraźnie mówię. Pytania typu "słucham?", "proszę?", lały się strumieniem.



Pani logopeda wiedziała, jak mnie zmotywować do pracy. Przed moją wizytą dostała pewnie cynk, jakie mam poglądy, bo strasznie mi pojechała po ambicji. Powiedziała, że gdy mówię, praktycznie nie otwieram ust, przez co jestem podobny... do Leszka Millera!

W tym momencie runął mi świat, jak to mówią; krew się we mnie zagotowała a nogi odmówiły posłusześtwa. Tak mnie ten gość denerwuje, ten komuch stary! 

Wczoraj, jak zobaczyłem kolesia w tv, to w ostatniej chwili powstrzymałem się, żeby przy ludziach nie wykonywać zadanych mi przez panią logopedę ćwiczeń (bo to by strasznie dziwnie wyglądało). Żeby o nich nie zapominać, muszę sobie gdzieś na ścianie powiesić jego portret oraz dać sobie jego fotografię na pulpit. Gdy to zrobię, za rok będę miał dykcję jak Tomasz Knapik!

 Jak zwykle na tego typu wyjazdach, byłem też bożyszczem większości dziewcząt: w przedziale wiekowym 45+ (mówiąc ściślej: 70-) oraz w przedziale 7-. Tą pierwszą grupę podrywałem na "ale miły chłopiec", tą drugą zaś na "chcesz się ze mną przejechać?".

Na Andrzejkach wylosowałem imię swojej wybranki - Bogusia. Pasuje ono właśnie do grupy 70-, bo ciężko spotkać młodsze kobiety o tym imieniu (które, nawiasem, mnie się podoba).

W tym roku nie brakło dla mnie wosku - nie to, co wtedy (pisałem o tym rok temu). Wyszedł mi jakiś podejrzany zając...

Wiecie, nie ma chyba bardziej upokarzającej rzeczy, niż zostać upokorzonym przez czterolatkę...

Kiedy zapytałem Anię, na którym koniku jeździ, odpowiedziała, że na Guciu.
- Jak on wygląda? - zapytałem
- Ma taką grzywę, zaczesaną na prawo; oczy, uszy...
- Ma oczy? Naprawdę? - udałem zdziwienie
- Naprawdę. Tak wygląda koń...

A teraz mała niespodzianka: otóż, wraz z koleżanką i kolegami wystawiliśmy na turnusie krótki skecz własnego autorstwa.  Krótki, bo za późno się za niego zabraliśmy. Na końcu posta zamieszczam filmik. Jakość dźwięku średnia, ale na głośnikach słychać nieźle. Na słuchawkach podobnie, na laptopie gorzej.

Przed skeczem, chciałbym jeszcze pozdrowić i podziękować za te świetne dwa tygodnie: Marcelinie, Tomkowi, Markowi, Januszowi; rehabilitantom, pani Beacie i panu Piotrkowi; paniom terapeutkom; paniom z dołu, paniom z góry i w ogóle wszystkim!




wtorek, 20 listopada 2012

Mój list do Świętego Mikołaja

Jutro (21.XI) wyjeżdżam na dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny - do Jadownik Mokrych, oczywiście. Jak wrócę, to tradycyjnie napiszę jak było.

Tymczasem, przedstawię Wam mój tegoroczny list do Świętego Mikołaja. Wiem,     że jeszcze czas, ale zanim on dojdzie itd...



Nadawca:                                                                                             Adresat:
Kamil Cierniak                                                                        Święty Mikołaj,
małopolskie, Poland                                                              Lapland


                        
                                       Szanowny Święty Mikołaju!


              Piszę do Ciebie z centrum Europy - regionu wysoko rozwiniętego pod każdym względem, a już na pewno bardziej niż ta Twoja zacofana Laponia, w której nadal pędzicie wielkie stada bydła chociażby.
               Na chłopski - czyli Twój i mój także - rozum, jako człowiek wysoko rozwinięty, pod żadnym pozorem nie powinienem w Ciebie wierzyć. Mam wszakże 19 lat, zacząłem nawet studiować i na umyśle jestem raczej, póki co, zdrowy (czego nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć o swoim ciele).
               Dlaczego więc w Ciebie wierzę? Może dlatego, iż nie mam powodów, by w Ciebie nie wierzyć. Fakt, że z okazji Twoich imienin dzieci dostają prezenty od rodziców nie oznacza przecież, że Ty nie istniejesz - bo co ma piernik do wiatraka? Oznacza to co najwyżej, że korzystasz z okazji, iż w Ciebie nie wierzą i masz w nosie tą całą tradycję; wypoczywasz przez cały rok.
              Mam nadzieję, że mnie - Ostatniego Wierzącego w Świętego Mikołaja - potraktujesz jednak inaczej. A więc do rzeczy!
              Jako, że studiuję politologię, moje życzenia będą trochę uspołecznione i upolitycznione.
               Po pierwsze: zaserwuj coś na opamiętanie przywódcom krajów walczących, między innymi krajów Bliskiego Wschodu a wśród szczególnie takiego jednego państwa. Nie wiem, czy wymyślono już coś takiego, możesz to więc potraktować symbolicznie. Wymyśl coś.
               Po drugie: wszystkim pedałom, lesbijkom i innym takim pomysłowym ludziom,  zafunduj coś na rozwolnienie (w sensie: na spowolnienie, na opamiętanie takie). Tym z zachodniej Europy zwłaszcza, bo tamci to już mogą robić co chcą. To samo przywieź, Święty Mikołaju, politykom, bo niektórzy z nich okropnie się panoszą...
              Po trzecie: jak już przy farmaceutykach jesteśmy - sprezentuj premierowi polskiego rządu jakieś lekarstwo na nadczynność tarczycy. Co prawda, ja tylko podejrzewam, że on na nią choruje, ale mam ku temu podstawy - pochodzi znad morza, jest raczej chudy i ma wytrzeszcz oczu. Jedyne, co mi się nie zgadza to to, że lubi haratnąć w gałę, a w tym stanie charakterystyczne byłoby unikanie wysiłku fizycznego...
              Dobra, to tyle altruizmu. Dla mnie, jak już będziesz w aptece, Święty Mikołaju, kup coś na przypakowanie, bo podobno kiepsko wyglądam. Dorzuć jeszcze Lego i pendriva 16GB, bo ciągle zapominam kupić. Przywieź też trochę niespodzianek - całą torbę, najlepiej. Tylko nie taką z Polo Marketu, lecz ten Twój wór taki słynny, jak torba ruska.
             Przed Tobą dużo kilometrów, ale masz sporo czasu. Pamiętaj, opłacaj winiety, bo Ci sanie zarekwirują i zostaniesz z reniferami i elficami na środku autostrady. O wszelkie koszty się nie martwię, bo od samej Coca-Coli masz pewnie kasy po uszy.
            Jeśli tych życzeń nie spełnisz, to tak Cię na swoim blogu obsmaruję, że schudniesz. Ale spokojnie, nie przestanę w Ciebie wierzyć, bo w wierze przecież nie o to chodzi. Z resztą, nie chcę skończyć jak część dzieci i młodzieży nowoczesnej Europy - najpierw przestają wierzyć w Ciebie, później w zasady, na końcu w Boga...


                                                                                   Twój Kamilek
      
               
              


sobota, 17 listopada 2012

Dostałem kosza

Mój poprzedni wpis był bardzo przykry, no i też szczery. W ogóle zauważyłem, że ostatnio się jakoś bardziej otworzyłem; mówię i piszę rzeczy, o których jeszcze parę lat temu bym nawet nie pisnął. To, co wyznam teraz, także będzie brutalnie szczere...

Czytałem dzisiaj o powołaniu do życia jako singiel. Mnie chyba Pan Bóg też powołał do tego...

Wyżalę się. Jeszcze nigdy w życiu, żadna praktycznie dziewczyna (to znaczy, właśnie nie do końca) nie wyznała mi... Gdyby to faktycznie było tak, że ŻADNA, to sprawa byłaby jasna i już  bym się z tym pogodził. Jednak, było kilka wyjątków i teraz proszę się skupić: wszystkie, z tych kilku, to były dziewczyny... przynajmniej lekko opóźnione w rozwoju intelektualnym. Oczywiście, ja w tym momencie z nikogo się nie naśmiewam; sam jestem osobą niepełnosprawną (na co są niezbite dowody) i tak jak tamte dziewczyny były w różnym stopniu niezdrowe umysłowo, tak ja jestem fizycznie (i umysłowo czasem również). Po prostu stwierdzam fakty!

Doszedłem do dwóch możliwych rozwiązań tej przeciekawej zagadki. Pierwsze: osoby chore umysłowe mają inne gusta. Nie mówię gorsze - bo może lepsze. Po prostu inne.

Druga opcja: osoby zdrowsze są po prostu mniej odważne od osób mniej zdrowych. Obie są logiczne, tylko która bardziej prawdopodobna?

Na koniec przykład z dzisiejszej autopsji. Poprosiłem koleżankę, ażeby za mnie wyszła. Odmówiła, bo... "musiałabym wstać, a nie chce mi się"...

Faktycznie, w sumie głęboki był ten fotel... 

czwartek, 15 listopada 2012

Pani z banku

Byłem w banku (właściwie: pod bankiem, bo podjazdu nie było), Wszystkie dokumenty były już wcześniej przygotowane, wypełnione - ja miałem już tylko... podpisać.

Okazało się, że pani z banku w tym momencie ma umówione spotkanie z dyrektorem i pod bankiem muszę trochę zaczekać.

Oczekiwanie się jednak przedłużało. 45 minut i nic... Nikt nie wychodzi. Zimno okrutne...

Sytuacja była nieciekawa, ale po chwili była jeszcze gorsza. Tego całego napięcia nie wytrzymał bowiem Gołąb z Dachu, no i stało się. Chyba zaraził się tą grasującą teraz grypą żołądkową bo zanim zorientowałem się, co zaszło, wykorzystał sytuację i nie wytrzymał po raz drugi...

Mama szybko poszła do kiosku po chusteczki. Ja, klient czyli i pan, w tym czasie stałem pod drzwiami banku  osamotniony, zmarznięty, usrany i upokorzony. Na szczęście, pani z papierami przyszła na tyle późno, że byłem już wyczyszczony (w międzyczasie spotkałem też panią, która egzaminowała mnie na ustnym polskim - dobrze, że nie było to wtedy, gdy jeszcze czekałem na chusteczki, bo mogłaby się zdziwić, że tak nisko upadłem).

Niestety, podczas godziny czekania ręce tak mi zmarzły, że mimo szczerych chęci nie dałem rady złożyć podpisu. Podczas, kiedy usiłowałem to jednak uczynić, pani z banku miała taką minę, jakby to ją załatwił gołąb i w dodatku nie było na zdobycie chusteczek absolutnie żadnej nadziei. Nie dziwie się...

Ostatecznie, pani z banku załatwiła to tak. że delegacja przyjedzie po mój podpis do domu. Dało się?

Jakbym wiedział, że to przedsięwzięcie tak będzie wyglądać, to sprawę załatwiałbym z "bankiem" kredyty-chwilówki...




poniedziałek, 12 listopada 2012

Informacje kulturalne

Dzisiejszy wpis będzie o niczym konkretnym, taki przegląd myśli...


1. Wracając dwa czy trzy wpisy wstecz - kilka osób dało mi znać, że spodobało im się moje porównanie życia do GG. Myślę, że w podobny sposób można powiedzieć o Bogu - On też ma po prostu ustawiony status "Niewidoczny"...

2. Ostatnio, oglądając mecz Ligi Mistrzów, w czasie którego strasznie padało, doszedłem do wniosku,  że to wielka szkoda, iż ten mecz nie jest rozgrywany u nas, na Narodowym. Wiadomo - jest ten dach. Zasunęłoby go się raz - dwa i po krzyku. W dodatku drenaż pierwsza klasa... A tam, biedaki, na takiej ulewie MUSIELI grać...

3. Wach przegrał z Kliczką, ale - jak donoszą media - Polak wyszedł z tej walki z twarzą. Wydaje mi się, że jeszcze ze cztery rundy i wyszedłby już bez TWARZY.

4. W ostatnią niedzielę... czyli wczoraj - miałem trochę wolnego czasu i tak stałem sobie w oknie. Jako, że mieszkam w mieście raczej niewielkim, gdzie każdy każdego zna, snułem sobie - widząc przechodzących lub przejeżdżających drogą ludzi - w główce różne teorie, na tematy takie: skąd X wraca; co robił u Y; co X i Y najprawdopodobniej mieli na obiad (niedziela, więc pewnie to, co wszyscy); co, poza jedzeniem, mogli jeszcze robić oraz  dlaczego Y jedzie drogą właśnie teraz (to, oczywiście, tylko niektóre z serii ambitnych pytań, jakie sobie stawiałem). Przyznać tu muszę, że to zajęcie mnie wciągnęło. Chętnie podzieliłbym się z Wami niektórymi przemyśleniami - z użyciem nazwisk, modeli samochodów etc. - ale wtedy to już to by były chyba plotki...

5. Media donoszą, że Wenecja zmaga się z powodzią. Szanowni Państwo, brawa dla mediów za refleks!

sobota, 10 listopada 2012

Szukam partnerki...

Na początek, żeby rozluźnić atmosferę (Strasburger też by tak zrobił) przed trudnym tematem, przytoczę tekst z jakiegoś kabaretu. Gdy dwóch facetów rozmawiało o swoich problemach finansowych, jeden z nich przypomniał sobie: "Wiesz... Przecież ja mam zamrożone tysiąc złotych! Moja żona jest w ciąży!"

Jak w tytule - szukam partnerki. Jest kasa do zgarnięcia...

Chodzi o ten nowy program dotyczący in vitro, co to ma być wprowadzony.

Ma on dotyczyć nie tylko małżeństw! A więc chodzi o to: poszukuję dziewczyny (spokojnie, nie musi przecież za mnie wychodzić). Kandydatki proszę o kontakt na priv...

Następnie z moją konkubiną będziemy musieli znaleźć "odważnego" lekarza, który by wystawił ciut lewe zaświadczenie, że się tam przez rok leczyliśmy, czy coś... Potem tylko drugiego (a może mógłby mógłby być ten sam?), który by zaświadczył, że konieczne jest in vitro - i już! Przelewem się wszyscy podzielimy...
 Oczywiście, może być niełatwo, trzeba być bardzo ostrożnym, żeby nas nie oskarżyli o próbę wyłudzenia. Moja konkubina musi być bardzo odważną kobietą...

Próba perfidnego, bezdusznego wyłudzenia? Zależy. Jeśli projekt będzie zakładał możliwość mrożenia zarodków (wtedy też ten tekst z kabaretu przybrałby formę dosłowną), to owe "wyłudzenie" byłoby wręcz humanitarne - jedno małe uchronilibyśmy bowiem od leżakowania w zamrażarce.

Na koniec, mój, osobiście wymyślony kawał:
- Kto byłby najlepszym kandydatem do zaśpiewania piosenki o in vitro?
- Mrozu

poniedziałek, 5 listopada 2012

Artykuł (polecam zwłaszcza wolontariuszom z oazy)

Artykuł do gazetki "Droga Nadziei", Stowarzyszenia "Cyrenejczyk", którą otrzymują niepełnosprawni z tego stowarzyszenia. Ten tekst jest oryginalny, taki jaki przesłałem do pani Ali. Powinien ukazać się gdzieś za miesiąc (cenzurę przeszedł pomyślnie)... Trochę się tutaj tylko akapity poknociły

"      

Drodzy Czytelnicy „Drogi nadziei”!
                       (artykuł może zawierać lokowanie poczucia humoru)


            Zostałem poproszony o napisanie artykułu o oazie Cyrenejczyka; nikt nie powiedział, że ma być krótki. Papier nie mój, tusz też nie… No to się podlansuję!
            W sprawie jego napisania poprosiła mnie szefowa firmy, Pani Ala, żebym swoim „świadectwem” (:P), przekonał tych, którzy mają obawy przed… pierwszym razem. Mam być jako ta lampa na świeczniku… zatem dobrze, zaczynam świecić…
            O oazie dowiedziałem się od Kolegi Marka Rolki (co prawda nikt nie pozwolił mi używać pełnych nazwisk, ale na szczęście mam znajomego prawnika). Jeździł On na nią już w czasach, kiedy na świecie nie było jeszcze Ewy Farnej, Justina Biebera, mnie (a nawet jak już byliśmy, to wszystko ten… w pampersy jeszcze)… w każdym razie, znał On oazę niemal od podszewki…
            Opowiadał, jak to tam fajnie, sympatycznie, towarzysko, wesoło – a przy tym pobożnie, refleksyjnie etc. Obiecywał „drugą Irlandię” – mówiąc krótko. Trochę pachniało to „kiełbasą wyborczą”, ale Marek przecież politykiem nie był, więc jego opowiadania można było potraktować na poważnie, mimo, iż były jakby… przesadnie optymistyczne.
            Na rejs do tej „drugiej Irlandii” (czyli do Łososiny Górnej), jako pierwszy zdecydował się kolega Tomek Janik – nasz odwieczny, wspólny towarzysz broni. Skoro obaj koledzy mieli tam być, to ja też się zdecydowałem pojechać. Pojechać z Mamą, oczywiście, bo aż do tegorocznej oazy zawsze i wszędzie jeździłem z Mamusią… ale o tym za momencik.
            Na tamtej,  mojej pierwszej oazie (2008r.), opowiadania Marka szybko się potwierdziły. To, co od razu rzucało się w oczy, to taka rodzinna atmosfera, otwartość wszystkich wobec wszystkich, wszechobecna u każdego radość i życzliwość. Było tak fajnie, że aż dziwnie. Czułem się nie jak w Irlandii, ale jak na Jamajce; nie jak na oazie dla niepełnosprawnych, ale jak na zlocie „kolekcjonerów” dopalaczy…
            Kolejne dni były jeszcze bardziej… zgrane. Było jeszcze lepiej, jeszcze weselej (choć, odnośnie „wesoło”, to trzeba by inny jeszcze artykuł tutaj napisać )… W tym roku był to już mój piąty turnus – tam zawsze tak jest…
            Ale właśnie tego lata, zaliczyłem pierwszy wyjazd bez Mamy. Do takiego desperackiego – jak się mi kiedyś wydawało - czynu, długo nie mogłem się przekonać. Namawiało mnie wiele osób, kilkoro niejednokrotnie oferowało swoje „usługi”. Będąc na kolejnych turnusach, widziałem też przecież jak wiele osób niepełnosprawnych jest pod opieką wolontariuszy i jak bardzo wszystkim taki układ odpowiada. Jednak, wydawało mi się, że jestem zbyt ciężkim, na pewno cięższym od pozostałych uczestników przypadkiem i że bez Mamy to nie da rady…
            Po długim, bo czteroletnim namyśle, w końcu się odważyłem. Wolontariusz Krystian Majkowski, z którym znałem się wcześniej trzy lata, miał możliwość uczestnictwa i zaopiekowania się mną. Pewnie też miał ukryte obawy…, a nawet na pewno miał. Przed oazą bardzo mnie pocieszał, zapewniał, że damy radę itd. (Krystian kształci się na medyka – dzięki mnie, zawsze będzie mógł się pocieszyć, że „ten” przypadek i tak nie jest taki beznadziejny). Jednak, to co teraz napiszę, będzie nie dla dzieci – będzie to coś, czym zainteresuje się sam… „Fakt” i „Super Eksspres”.
            Otóż, gdy Krystian po raz pierwszy przenosił mnie z wózka na łóżko, ręce trzęsły Mu się, jakby miał… atak padaczki. Czułem się, jakbym jechał samochodem gdzieś po naszym kraju. To samo przy pierwszej zupie – bałem się o swoje zęby (nie obraź się, Stary, ja to pro publico bono). Później było tylko lepiej. Ten „szok termiczny” trwał może kilka godzin, nie więcej. Pozostałe godziny – coś koło 300 ich było – były naprawdę… wesołe…
            Nie wiem jak Krystian, ale ja wróciłem do domu zachwycony i… jakiś taki pewniejszy siebie. Wszystko pięknie się skończyło – ta historia to klasyczny przykład do serialu „Trudne Sprawy”!
            Będę kończył, bo jeszcze mnie Pani Ala za rok na oazę nie wpisze za ten tusz co zmarnowałem (albo powie, że jak jestem taki mądry, to żebym sobie sam tą gazetkę redagował). Na koniec, chciałbym tylko każdemu niezdecydowanemu z osobna – niepełnosprawnemu i wolontariuszowi – jeszcze raz gorąco polecić Oazę Cyrenejczyka. Jest tylko jedno „ale”: ona uzależnia…
           
           
                                                                                 


                                                                       Dziecko Specjalnej Troski,                                                                                                                                      Kamil (artykuły, felietony, recenzje – tanio, szybko, solidnie)

           
            P.S. Już to kiedyś zrobiłem na blogu, ale chciałbym podziękować raz jeszcze wszystkim organizatorom i uczestnikom, zwłaszcza Krystianowi i s. Annie. Co prawda, najchętniej wymieniłbym z nazwiska cały turnus, ale wtedy to byłby on już na pewno moim ostatnim…"

czwartek, 1 listopada 2012

Śmierć, listopad i rock&roll

Chciałbym umrzeć w listopadzie (najlepiej pierwszego albo drugiego, bo to wiadomo), ale może... może niekoniecznie już w tym. Ogólnie. Aura tak pozytywnie nastraja do śmierci...


Chciałbym też, żeby na moim pogrzebie zagrano tą piosenkę. Niestety, na wsi pogrzeby się odbywają w ciągu trzech dni z reguły, a to chyba za mało, żeby Pan. D. nauczył się ją grać na organach kościelnych. Jest jeszcze Orkiestra Dęta z Okulic, ale ona tak szybko też raczej nie da rady. Musiałaby to być śmierć z wyprzedzeniem.

My, chrześcijanie  z Bożej łaski, często zapominamy o tym, że dzisiejsze Święto jest... radosne. Może to nie Sylwester, ale winniśmy się cieszyć. Niestety, część z tych, którzy to pojmują - to pojmują w drugą stronę, przez co wręcz zalewają się... radością, na przykład.

W dzisiejszym dniu, czyli Wszystkich Świętych, szczególnie cieszę się, iż jestem osobą wierzącą. Szczególnie bowiem uświadamiam sobie, że osoby wierzące mają przewagę nad osobami deklarującymi się, jako niewierzące. Dla nich, w dniu śmierci - rozmowa przez "GG" się kończy. A dla nas to... tylko zmiana statusu, z "dostępny" na "niewidoczny"...

No to na koniec coś wesołego:



wtorek, 23 października 2012

2. urodziny - nowy wizerunek

Dziś 2. urodziny obchodzi mój blog. Z tej okazji postanowiłem odświeżyć swój wizerunek fizyczny. Autor ten sam - niezastąpiony i błyskotliwy kolega Dominik (strona artystyczna autora)...

A jako, że jestem człowiekiem pamiętliwym, to chciałem wypomnieć mój pierwszy blog: kambloger.blogan.pl 

Sto lat, sto lat...

niedziela, 21 października 2012

Kariera

Ostatnio, sporo osób pyta mnie, co po tej politologii mógłbym/chciałbym robić. Otóż, mógłbym-chciałbym zostać dziennikarzem, jak już nieraz wspominałem...

Najlepiej telewizyjnym. Ekrany bowiem należą do osób takich, jak ja... Energicznych, fotogjenicznych, efotowno-efektywnych, przystojnych, błyskotliwych etc...

Ewentualnie radiowym... Urzekający głos, dykcja... Znaczy się, nad dykcją musiałbym jeszcze popracować - bo, póki co, mam zadatki na króla - ale perfekcja jest na wyciągnięcie ręki (no tak, tylko, że z wyciągnięciem ręki też mam problemy)...

No, ewentualnie prasowym. Nie widać mnie, nie słychać. Siedzę sobie gdzieś w kąciku i piszę... Szczerze mówiąc, w mojej sytuacji to chyba najlepsze wyjście... Ale póki  co - planować, to se mogę...

czwartek, 18 października 2012

Poemat o Narodowym

Nasi zagrali wczoraj bardzo dobry mecz. Grali wczoraj jak nie nasi, choć Anglia też jak... nie Anglia.

Jest to jakimś pozytywem tej całej afery, że przynajmniej wstydu sportowego nie było. Oj nie...

Co do Basenu Narodowego, to ja tak tego nie zostawię. Przygotowałem poemat...


O, Stadionie Narodowy!
Taki piękny! Taki nowy!

Nie pomógł Ci byt drenażu -
Nie ocalił od blamażu...
Ani też obecność dachu -
Nie ustrzegła od obciachu!

Jedni na drugich zwalają.
Wszyscy razem mają rację.
Kto zawinił? Pełno winnych.
Gościu z FIF-y i dwie nacje...

Jesteś duży i funkcyjny.
Chcą zbudować w Tobie skocznie.
Trzeba jednak dzień aż czekać,
nim się zwykły mecz rozpocznie...

Choć żeś piękny, efektowny -
Możesz pełnić funkcję hali -
To ja bym chyba dopłacił,
By Cię jednak... rozebrali...

poniedziałek, 15 października 2012

Moja prędkość dźwięku

Jadłem przed chwilą pierogi ruskie i dotarło do mnie, że "ruskie", to powinny być raczej z wódką - a nie serem i ziemniakami...

Wczoraj Felix Baumgartner przekroczył bodaj prędkość dźwięku. Ja też szykuję się do podobnej próby, choć - może - na nieco mniejszą skalę... Kiedy i czy w ogóle ona nastąpi - zależy głównie od mojego sponsora. Niestety, nie chodzi o Red Bulla - a o Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych...


Konkretnie chodzi o nowy wóz i o to, czy dostanę wystarczające dofinansowanie. Mam już jednego -a na oku, ale jego specjalna wersja dla mnie będzie droższa, więc bicie rekordu może się opóźnić...


Owszem, rekordu, bo nowy może być szybszy od obecnego do 2,5-3 razy i pędzić... 15km/h!


Będę musiał pomyśleć o tej takiej żyłce, co to motocykliści ją wiozą, bo wiecie - przy 15km/h - jakby była kraksa - to resztę życia mogę spędzić nawet na wózku inwalidzkim... ALE BY BYŁY JAJA, ja nie chcę...


A to... wymarzony "Harley Mój" (trzeba tam zejść ciut niżej:P)...


http://k.stefanski.com.pl/





sobota, 13 października 2012

Rodzinka

Kiedyś w jakiejś reklamie została przedstawiona typowa, współczesna, polska rodzina, jako rodzice plus 1.3 dziecka (i tak zostali dokładnie ukazani). Chciałem o tym przypomnieć, więc narysowałem...

Nasz przyrost naturalny co prawda jest dodatni, ale w rankingu dzietności zajmujemy baaaaardzo odległe miejsce - sto lat za murzynami (w przenośni i... dosłownie)...

Proszę się z rysunku nie śmiać! Przyłożyłem się do zawartości merytorycznej, a nie estetycznej...

Co do braku rąk u rodziców i stóp u Matuli, to doszedłem do wniosku, że nie są tu one niezbędne (poza tym, wyszły pozaza kadr). Z resztą, nie miałem czasu - w końcu żyję w XXI wieku, a nie w Średniowieczu, prawda?











piątek, 12 października 2012

Ważny artykuł poważny

To link http://www.radiownet.pl/#/publikacje/rozsadny-krok-wstecz do jednego z moich pierwszych, poważniejszych artykułów. Pewnie najbardziej kontrowersyjny. W podwójnym sensie zależy mi na tym, aby go "czytać". Kiedyś wyjaśnię, dlaczego w podwójnym ( nie chodzi o kasę:P).

Pozdrawiam

niedziela, 7 października 2012

Żebro i legitymacja

Jakoś tak, od dzisiejszej Ewangelii boli mnie żebro. Ten Adam... Czasami sobie myślę, że strasznie zawalił z tym, iż wtedy zasnął tak głęboko... Bo mogło być tak pięknie...

Żartuję, oczywiście.

Teraz jednak napiszę coś na serio. Otóż, legitymację studencką już mam, kuzyn mi przywiózł!

Teraz, jakbym przejechał przez jezdnię nie po pasach (bo ostatnio, u nas w mieście zebrę namalowali... w jednym miejscu, na razie) - a straż miejska to zobaczy - to pokażę, że ja biedny student... Może wejdzie...

Legitymacja ma też inne zalety. Na komunikację miejską mam już bowiem zniżkę jako rencista, a teraz jeszcze jako student! Kuzyn powiedział, że jakbym dobrze pokombinował, to może mi jeszcze będą płacić za przejazd - lecz, dodał, że zniżki niestety się nie sumują...

A ta legitymacja to jest ponadto inteligeeentnaaa, ha ha! Trudno się jednak dziwić - jaki student, taka legitymacja...

czwartek, 4 października 2012

Będę bił

Teoretycznie, od poniedziałku jestem studentem. Mówiąc szczerze, takie studia to ja lubię. 0 wykładów, 0 ćwiczeń;.. Jak już wstanę o 11., to mam trochę załatwień "formalnych" w związku ze studiami, ale nauka to jeszcze kwestia przyszłości...

A tak poza tym, to spotkałem ostatnio tego konika polnego, o którym kiedyś pisałem - ten co to też ma chyba rdzeniowy zanik mięśni. U niego ta choroba chyba jeszcze szybciej postępuje, bo, nie uwierzycie - ale pierwszy raz widziałem pasikonika, który nie skakał, a normalnie szedł... 

Ja natomiast, wręcz przeciwnie, rozwijam się fizycznie. Przed chwilą właściwie zapisałem się na jujitsu. To sztuka walki w parterze, a ja tam leżeć lubię...

 Kolega podał mi numer, trener praktycznie się zgodził bym przyszedł, mimo, iż powiedziałem, że jestem raczej mało sprawny, że jeżdżę na wózku... Powiedział tylko, że ktoś będzie musiał mnie wnieść po schodach...

Najgorsze jest jednak to, że u mnie nawet z "odklepaniem" będzie problem... Ale to w sumie dobrze. Będę słynny właśnie z tego, że nigdy się nie poddaję!

niedziela, 30 września 2012

Mała prowokacja ws. pracy

Znalazłem ofertę pracy jako ochroniarz. Dla osoby niepełnosprawnej... Z resztą, co tu dużo mówić - takich ofert jest w cholerę...

Postanowiłem zadzwonić. Wybredny nie jestem, a na życie zarobić trzeba...

Jakby ktoś mnie od dawna nie słyszał, to chciałem upewnić, że ten głos "a'la niedobity komar" to do mnie należy. Z resztą, przy okazji dowiedziałem się, że nie wymawiam "r"... tak dokładnie...

Przez ten stres zapomniałem włączyć nagrywanie od samego początku, ale nie przepadło wiele. Z tego, co pamiętam, powiedziałem tylko, że dzwonię ws. tej oferty, mam orzeczenie stopniu o niepełnosprawności (dodałem chyba, że o znacznym). No i zapytałem, co muszę zrobić, aby dostać tą fuchę... Resztę słychać...





niedziela, 23 września 2012

Fontanna

Jakiś czas temu, byłem świadkiem pewnej sceny. Sceny do bólu pewnie zwykłej i codziennej, ale wena mnie zmusza do przekształcenia go... w wiersz... Przepraszam no...


Jest fontanna...
Na niej panna 
Bardzo młoda sobie siedzi.
(Już przechodzę do konkretów,
Żeby nie było, że "bredzi").

Panna nie przyszła tu sama.
Jest z nią także inna dama,
Co nie przyszła bez powodu - 
Będzie robić tamtej zdjęcia, 
Lecz chyba nie do dowodu...
Bo czy rozwój, czy recesja -
Liczy się... zdjęciowa sesja!

No i panna już pozuje...

Patrzy w lewo, potem w prawo,
To znowu przez ramię luka
(Pewnie część ze zdjęć zrobionych
Wrzuci potem na Facebooka).

Patrzy tam, w stronę fontanny...
Czeka, aż reflektor błyśnie
(Dobrze, że zamknęła buzię,
To się wodą nie zachłyśnie).

Panna kręci się, przechyla.
Panna kręci się i wierci.
Trochę tak to wyglądało,
Jakby czuła zapach śmierci...

"Dobra, chyba już wystarczy" -
Panny te do tego doszły,
Przeglądając sobie zdjęcia.
Zostawiły mnie i poszły!

Szkoda trochę. Bardzo szkoda.
Piękne były obie panny.
Dobrze, że jest chociaż woda
Wytryskująca
Z fontanny...

czwartek, 20 września 2012

Filozofia organizmu

Moje plany odnośnie kariery dziennikarza sportowego, chyba idą na urlop. Podobno mecz będzie w TVP, a to nie TVP będzie w Okulicach, tylko TRWAM. Nie usłyszycie więc raczej mojego głosu, który krzyczy "nic się nie stało" (żartuję, będzie dobrze...)

Ogólnie, mam wrażenie, że im bardziej coś planuję, im wcześniej - tym większe g... z tego wychodzi. Z tej analogii wynika, że moje planowanie plany to nic innego, jak jelito grube, w którym powstają ekskrementy różnego typu (wiem, że to niesmaczne, ale ja nie jestem kucharzem, tylko blogerem; poza tym, przy komputerze się nie je)...

Żebyście wiedzieli na przykład, jakie ja plany na te długie wakacje miałem, tobyście się dopiero uśmiali... Jakie ambitne! Dziennikarskie, czytelnicze, pisarskie, scenerskie. Gdyby to wszystko wyszło, byłbym dziś chyba słynniejszy niż afera Amber Gold. Skończyło się jednak na przeczytaniu czterech książek - żadnej w całości...

Chyba większość jakiś jakiś małych sukcesów czy w miarę ciekawych planów, które mi jakoś wyszły, były mniej lub bardziej spontaniczne. Oczywiście, są czasem sprawy, które po prostu trzeba zaplanować. Pozostałe lepiej, przynajmniej w moim przypadku, obmyślać trzeba ostrożniej niż napad na bank, lub wcale. Nie wiem, czy to prawo Murphy'ego, czy wola Boża. Po prostu...

Na koniec puento-rada, dla takich jak ja:

Jeżeli nie chcesz obmyślać
I żałować całe życie -
Realizuj nagłe plany.
Nie produkuj ich w jelicie...

piątek, 14 września 2012

Pobożny komentator

W niedzielę minęła 50- siąta rocznica Koronacji Matki Bożej Okulickiej. Obchody Jubileuszu trwały dwa dni, a na samej tylko "głównej" Mszy Świętej niedzielnej było ok. 20 tysięcy Pielgrzymów! To tyle, ile mieści niezłej już wielkości stadion piłkarski. Widać więc, że Koronacja nie była przypadkiem...

A propo's nie przypadków. W związku z Jubileuszem, 1. października w Okulicach gościć będzie Radio Maryja i TV Trwam. A tak się składa, że TV Trwam właśnie, chce wykupić prawo do transmisji meczu Polska - Anglia!

Przecież to stacja religijna. Co oni wiedzą o piłce?

Będą więc raczej potrzebować komentatora. Skoro tu już będą, to może pogadam z nimi. Będę mówił wyraźnie, żeby się nie zorientowali...

Na sporcie coś się znam. Jestem wierzący i praktykujący (ksiądz proboszcz potwierdzi), Sakramenty przyjąłem... Niedrogi.

Powiem, że bardzo mi na tym zależy. Niepełnosprawnemu chyba nie odmówią, prawda? Nie byliby katolikami...

P.S. Jeśli ta transmisja stanie się faktem, będą jaja. Pełne bary kibiców, którzy przy piwie oglądają... TV Trwam.

poniedziałek, 10 września 2012

O języku

Ostatnio, zapomniałem dopisać z Krakowa dwóch rzeczy.

Pierwsza to ta, że pewien znajomy zabrał mnie do SkyBoxa Cracovii. Na prawdę - ful wypas. Skórzana sofa, skórzane fotele, tv, balkon z widokiem na boisko etc... Sam stadion też z resztą sprawia świetne wrażenie. Aż mi, kibicowi Wisły, zrobiło się smutno, że spadli...

Druga rzecz, to pewna bardzo ciekawa sytuacja...

Gdy jechałem Alejami, zaczepili mnie zagraniczni turyści. Zapytali o drogę do Rynku. Kulturalnie odpowiedziałem, najlepiej jak umiałem, po czym oni - kulturalnie dziękując - poszli w drugą stronę...

Tak więc, lepiej po polsku, a język mamy naprawdę piękny. Przekonałem się o tym ponownie, słuchając w radiu transmisji meczu Reprezentacji (jakiś plus braku transmisji telewizyjnej). Zimoch to naprawdę mistrz mikrofonu. Ech, żebym ja mówił trochę wyraźniej... Co prawda, mógłbym być komentatorem, ale bardziej w stacji czarnogórskiej na przykład. Języki mamy troszkę podobne...

czwartek, 6 września 2012

Na wsi jest luz...

Ostatnio (czyli do wczoraj), byłem w Krakowie z Mamą, żeby załatwić kilka spraw, związanych z moimi eksternistycznymi studiami... 

Gdyby nie Mama właśnie, to moje załatwianie skończyłoby się już na dwóch pierwszych skrzyżowaniach (to znaczy, albo na pierwszym - albo na drugim). Zapomniałem, że jestem w wielkim mieście i że tu światła decydują za człowieka...

Bo wiecie, u nas, na wsi, jest demokracja. Każdy przechodzi przez jezdnię, kiedy mu się podoba. Nie ma sygnalizatorów, pasów. Po prostu, kiedy się chce - pod warunkiem oczywiście, że nic nie jedzie...

U nas, na wsi, nawet koń sobie może przejść kiedy chce, no chyba, że mu woźnica zabroni. I to nie tylko w Rynku - poza nim także. Równouprawnienie zwierząt. U nas nie ma podziału na czerwonych i zielonych; ruch jest płynny, nie: wahadłowy...U nas, na wsi, jest XXI. wiek...

Poza tym, generalnie, bardzo lubię Kraków. Jest klimatyczny.

Jednak, ma mylące nazwy placów. Na przykład na przystanku, mieszczącym się na Placu Inwalidów, miałem problem z wyjechaniem - jako inwalida - z autobusu niskopodłogowego na chodnik. Z resztą, z początku na Placu InwalidÓW byłem - jako takowy - sam (a myślałem, że będzie nas tam cała ekipa); dopiero później przeszło tamtędy dwóch starszych panów z laskami, więc już się zgadzało...

I jeszcze jeden absurd. Pani z Biura ds. Osób Niepełnosprawnych UJ-u, podczas jednej z rozmów powiedziała mi, że jest LIMIT materiałów, jakie Biuro może mi wydrukować i przesłać np. elektronicznie. Wynosi on 500 stron miesięcznie. Powiedziała to tak... spokojnie.

Około 500 stron miesięcznie mam wkuwać?! HEELOOOO...

niedziela, 2 września 2012

Kumpel wujka K.

Jestem od wczoraj "kolejnym" wujkiem. Wujkiem Ali :) To tak, tytułem wstępu, bo to najważniejsza informacja :)

Wiecie, zauważyłem coś ciekawego w przyrodzie. Ostatnio, gdy byłem na POLU, na kolanie konik polny. Trochę mnie to zdziwiło, że tak bez strachu - ad hocke. Ale zorientowałem, się dlaczego...

Skurczybyk, miał takie przykurcze w kolanach jak ja! Nie, nawet większe (pewnie nie dostał kasy na rehabilitację z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Pasikoników)! Mówię Wam, on też miał rdzeniowy zanik mięśni - na bank! Tyle tylko, że kręgosłup miał prostszy. Ten fizyczny, a nawet moralny może i też... Tak czy siak - usiadł swój na swoim...

A tak poza tym, to jutro start szkoły. Wszędzie o tym słuchać, a mnie pierwszy raz od dwunastu lat to nie rusza! Fajnie tak! Wiem, że i tak mogę spać ile chcę! Chociaż, jutro akurat nie, ale to z innego powodu - chyba do Krakowa pojadę.

Tak więc, wszystkim gówniarzom i uczniom techników życzę spokojnej nocki i... miłego poniedziałku!

niedziela, 26 sierpnia 2012

Przygotowania do Rio (UWAGA, WAŻNY KOMUNIKAT!)

Po tematach Pielgrzymki i Ojcztyzny, czas na ważny wpis sportowy...

Dopiero co zakończyły się Igrzyska Olimpijskie w Londynie, a już co młodsi i bardziej perspektywiczni sportowcy ogłosili rozpoczęcie przygotowań do zawodów olimpijskich w Rio de Janeiro. Wśród owych sportowców jestem też ja...

Tak, Panie i Panowie! Chciałbym teraz tutaj, na swoim blogu, oficjalnie ogłosić, iż za cztery lata mam zamiar wystąpić na XXXI. Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Brazylii! Ale po kolei...

Tomasz Majewski, dwukrotny (jak dotąd) Mistrz Olimpijski - jest z wykształcenia politologiem. Ja też na politologię się dostałem, a więc o czymś chyba to świadczy. W dodatku, urodziny obchodzę w tym samym dniu, co polska dwukrotna medalistka olimpijska w "sztandze"...

Nie wierzę w tego typu przypadki. Mam potencjał i go nie zmarnuję. Jest tylko jeden dylemat: co w związku z tym uprawiać? Pchnięcie kulą czy podnoszenie ciężarów? Tak czy inaczej, będzie to coś, w czym niezbędna jest krzepa...

W związku z powyższym, już rozpocząłem przygotowania fizyczne. Na razie, ćwiczę podnosząc mój płaski telefon dotykowy (mój dotychczasowy rekord: 10 podniesień). Ale to oczywiście tylko "przystawka". Prawdziwy program przygotowawczy ma mi na dniach zaproponować mój rehabilitant (trener od przygotowania fizyczno-motorycznego). Na wstępie powiedziałem mu tylko, że jeśli chodzi o trening z obciążeniami, to na początek nie więcej niż 40dag na rękę, żebym zakwasów nie dostał. A propos zakwasów...

Coś Wam napiszę, mam nadzieję, że MKOL nie potraktuje tego jako doping. Otóż, odkryłem nowatorski sposób treningu! Zauważyłem, że najlepiej ćwiczy się mięśnie... pod respiratorem! Stały dopływ tlenu powoduje lepszą wydolność płuc oraz mniejsze ryzyko zakwasów! Myślę, że jakby się uparł, to pod respiratorem dałby radę nawet ze 200 pompek zrobić, tylko trza byłoby sobie jakoś tą maskę inteligentnie przypiąć, żeby nie spadywała...

Dobra, kończę, bo od tego pisania to tylko skolioza się robi, a przecież gdy w Rio wybrzmi już dla mnie Mazurek Dąbrowskiego - trzeba stać prosto...

sobota, 18 sierpnia 2012

Pielgrzymi

Dzisiaj, blisko mojego domu, przechodziła XXX. Piesza Pielgrzymka Tarnowska. W tym roku niestety wyjątkowo mało znajomych szło w tych akurat grupach. Szkoda...

Nie mniej jednak, wyjechałem, by Pielgrzymów pozdrowić. Niestety, z tym pozdrowieniem mam pewien problem. Mianowicie, nie mogę całkiem (a w zasadzie to nawet w połowie) wyprostować dłoni, przez co gdy nią kiwam, wyglądam troszkę jak pedał... 

Na szczęście, wśród tego strudzonego tłumu, nie znalazłem żadnego pobratymca - wszyscy mieli dłonie prościutkie jakby w gipsie. Ba, żaden facet nawet się chyba do mnie nie uśmiechnął. Jak już, to jakaś dziewczyna, co świadczy o tym, że "podryw na litość" działa...

I jeszcze jedna, liberalna sprawa. Nie uwierzycie, ale w jednej z grup... ksiądz pchał wózek z dzieckiem! Naprawdę! 

I że ludzie, pielgrzymi, konserwatyści, mogą na to napatrzeć!?  Że z tego nie ma afery?! Że jeszcze papież go nie eskomunikował?! Że jeszcze nie znalazł się ani jeden porządny człowiek, który by to rozgłosnił!?

No, nie... Sodomia i Gomoria...

środa, 15 sierpnia 2012

3 w 1

Na początek chciałem sprostować. Ten plakat, o którym pisałem parę postów  temu - już wiem, gdzie jest. W przyszłości ma być wywieszony w dosyć ważnym miejscu - więc zwracam honor...

Dziś piękne, potrójne Święto. Zaraz nawet mecz Reprezentacji będzie, więc pełen patriotyzm.



Patrzę na poszarpane kontury,
Nieraz dręczone przez mocarstw pazury.
Patrzę...
Na nieregularne rysy, które spełniały obcych kaprysy.

Patrzę...
Na linie i kąty krzywe.
Wspomnienia powracają znów żywe.

Kształty...
Niesprawiedliwością zmęczone.
W kształtach tych prochy ofiar złożone.

Kształty...
Dzisiaj szarpane od wnętrza,
Bo choć od obcych mamy wytchnienie,
Charakter innych  zmartwień nastręcza.

Patrzę na poszarpane kontury,
Pełne utrapień i nieprawości.
Stare, a także świeże mury,
Oszustwa - nie dają odczuć litości...

Patrzę...
Na poszarpane kontury,
W których mieszkają pany i szczury;
Średnio zamożni, Jaśnie Wielmożni, ciemnie wielmożni...

Patrzę i jestem naprawdę dumny.
Nie włożyli nas obcy do trumny.
W konturach drzemie potencjał ludzi,
Trzeba poczekać, aż się obudzi.
Przed konturami wciąż pracy masa - 
Niełatwa jest do potęgi trasa.

Patrzę i kocham.
Trzeba mieć na względzie,
Że nie ma drugich takich konturów.
Nie ma. Wiem to, bo szukałem wszędzie...

sobota, 11 sierpnia 2012

Wspólny mianownik

Sierpień... Miesiąc żniw, abstynencji; zdrowych, psich zębów i może czegoś jeszcze Dlaczego akurat sierpień i co łączy żniwa, abstynencję i zdrowe, psie zęby?

Długo męczył mnie ten ambitny temat, myślałem i myślałem. W końcu znalazłem jedyne, zdaje się, racjonalne wytłumaczenie. Jedyny, racjonalny wspólny mianownik...

I tak: jeśli kombajnista będzie nietrzeźwy - to krzywo poprowadzi maszynę. Będą krzywe plony, krzywe ziarno, krzywa mąka, w końcu - krzywe pieczywo. Krzywa bagietka, na przykład...

Pójdzie sobie piesek drogą, zobaczy jakąś osobę, trzymającą krzywą bagietkę i tak się zdziwi! Tak sie zapatrzy! Że przez nieuwagę rąbnie w słup, tracąc przy tym zęby...

By więc pies miał zdrowe ząbki, potrzebny jest kombajnista-abstynent (nawiasem mówiąc, abstynencja jest dobra cały rok), aby żniwa, mąka i pieczywo były proste, a czworonogi nie musiały się dziwić...

No i co, ma to wyjaśnienie sens? No ma. No bo, krzywego Kamila widziało wielu, ale krzywe pieczywo...

piątek, 10 sierpnia 2012

A poskarżę się!


Jak ten czas szybko leci... Rano otwieram oczy, patrzę na zegarek - trzynasta... A gdzie dziesiąta, jedenasta, dwunasta?

No, nieważne. Bardziej bulwersują mnie inne rzeczy, i to związane z ostatnią oazą katolicką...

Po pierwsze: gdzie jest plakat? Ten, na którym każdy namalował coś od siebie. Nie po to ja tam, w samiutkim rogu, taki piękny, złożony z dwóch prostych-prostopadłych Krzyż kciukiem namalowałem, żebym teraz nie wiedział, co się z nim dzieje. Co prawda, do tego Krzyża ktoś potem coś tam domalował i wyszedł bardziej jakiś podejrzany znak, ale to nic. Tak czy inaczej, plakat wyszedł nieźle...

Jeszcze jedna, przykra sprawa: sandały. Jest piosenka pielgrzymkowo-oazowa o takim właśnie tytule. Występują w niej słowa: "Nie warto na drogę tę sandałów i płaszcza zabierać". Sęk polega na tym, że mimo, iż ją nie raz śpiewaliśmy, to... tylko ja wcieliłem ją w życie - patrz: jeździłem bez butów! Praktycznie całą oazę! Nawet do kościoła - bez! 

Nawet na Agapie byłem bez butów, ale to już inna historia...

Tak cczy inaczej, ludzie nie wiedzą, co śpiewają. Śpiewają, że nie warto - a ubierają.  A z taką mocą śpiewaliśmy! Sandały...

To tyle, ulżyło mi...

środa, 1 sierpnia 2012

Oaza

Kilka dni temu wróciłem z oazy dla niepełnosprawnych w słynnej Łososinie Górnej. Był to mój pierwszy tego typu wyjazd bez Mamy. Spakowany więc zostałem jak na wojnę. W torbie miałem wszys5ko, co mogłoby się przydać przy krwawej walce w oopach, z wyjątkiem - paradoksalnie - legitymacji wojskowej...

Miałem pewne obawy. Przy wszystkich podstawowych czynnościach, przy których przez całe życie pomaga (choć "pomoc" to może nie do końca dobre określenie) mi Mama, teraz miał mi pomagać chłopak (przyszły lekarz), którego co prawda znałem od kilku lat, ale z którym na co daień nie miałem kontaktu. Z resztą, on też wykazać się musiał hardcorową odwagą...

Odwaga jednak opłaciła się. Pobyt naprawdę bardzo się udał...

W naszym pokoju był... czajnik! Niby nic, a jednak. Stał się on celem kultu pielgrzymów z różnej części korytarza. Mieliśmy też w razie czego kawę, herbatę i czasem ciastka. W związku z tymi pewnego rodzaju cudami, w naszym pokoju bywało czasem dość tłoczno. Wszyscy byli chudzi, przez co możliwości każdego metra kwadratew jeszcze się zwiększały...

Jedną z atrakcji oazowych, była możliwość oglądania na żywo meczy siatkówki. No, chyba, że serwował taki jeden zawodnik, to wtedy tak bardzo się bałem i... uciekałem...

Atrakcją była też obecność "magicznego napoju" po sąsiedzku. Placebo jest najlepszym lekarstwem...

Atrakcyjne były też dziewczyny. Wśród nich brylowała Irenka, którą poderwałem "na protezę". Niewiele gorsza była też Marysia, com ją miał w zapasie w razie, gdyby z Irenką nie wypaliło. Ta ostatnia była o tyle lepsza, że miała mieszkanie na własność i preferowała tą co ja, kuchnię z dużą ilością mieszania...

A jacy tam ludzie byli świetni, naprawdę... Życzliwi, wrażliwi... Postanowiłem z tego skorzystać:





Lipa. Dwa Milkiway-e, Różaniec i ze dwa złote. Ale bym postudiował!


Ale oprócz tego, że był tam handel, podryw itp., były też rekolekcje i sporo modlitwy, bo to katolicka oaza była, naprawdę...


Z takich ważniejszych rzeczy oazowych to tyle, choć wszystkiego co się działo, zapisać się nie da Jak sobie coś bardzo ważnego przypomnę, to napiszę. Tymczasem, chciałbym podziękować: 


Krystianowi, który przez dwa tygodnie bardzo profesjonalnie się mną opiekował, wykazując przy tym dużo cierpliwości i determinacji. Taki Krystian jest tylko One!


Dziękuję Adze, która chroniła mnie przed piłką i raz uratowała mnie przed torpedą, lecącą mi na "dyńkę" niczym światło;


Dziękuję Pawłowi, który często mi pomagał i okazał się dzielnym rywalem mojej czarnej koszuli;


Dziękuję siostrze Annie, która codziennie budziła siebie i mnie, by mi pomóc, a którą wtedy widywałem we mgle;


Dziękuję mojej Irence, za te ambitne rozmowy o żywieniu i...  uzębieniu;


Dziękuję wszystkim, którym powinienem podziękować i generalnie każdemu bez wyjątku za to, że był!


Na koniec dedykacja dla Marysi...






środa, 11 lipca 2012

Droga genialność

Niestety, nie dostałem się na te studia, które chciałem. Przynajmniej na razie, mam nadzieję, że za tydzień, w drugiej serii rekrutacyjnej, pójdzie lepiej...


Ale to nieważne, bulwersuje mnie jedna sprawa. Na uczelnię, na którą aplikowałem, za każdy kierunek trzeba było zapłacić 75zł!


Ja geniuszem nie jestem, więc przeżyję.Ale, gdyby taki Da Vinci żył dzisiaj, to, znając jego zainteresowania, musiałby za samą rekrutację na tej uczelni ze sześć stów co najmniej zapłacić! Co prawda, Leoś i tak nie studiował na typowej uczelni ze względu na swe pochodzenie, ale dziś ze względów finansowych też nie miałby łatwo...


Albo Pitagoras... Filozofia, matematyka, teologia pewnie, może coś jeszcze...


I wielu innych, bardzo wszechstronnych zna historia. Mieli szczęście, żyjąc wtedy, a nie teraz...


Do tego opłaty, za drugi itd kierunek...


A i tak da Vinci miałby najbardziej prze... Jakby musiał pracować wieczorami, to ciekawe, kiedy by tą Monę Lisę zmajstrował...


Puenta:


Bez funduszy - nic nie ruszy.
Ciężko jest dziś być geniuszem.
Płacisz - albo nie studiujesz,
czyli "nie chcem, ale muszem"...

sobota, 30 czerwca 2012

Rycerski futbol

Mam wyniki matury. Szału nie ma - zwłaszcza z polskiego podstawowego i rozszerzonego, bo reszta nie najgorzej. WOS i historia ratują sprawę, angielski w sumie też, ale "język z kluskami w gardle" raczej mi się przy rekrutacji nie przyda. Zobaczymy, co wyjdzie...


Póki co, mamy EURO. Jeszcze. Niestety, to już końcówka, ale co zyskaliśmy - to nasze.


Tak w ogóle, to szkoda, że piłkę nożną wymyślono tak późno. Gdyby to było chociaż 500 lat wcześniej... Mecz rycerzy - to by było coś...


Ciekawe, jak wyglądałyby wślizgi. Generalnie, nie wolno robić wślizgów z wyprostowanymi nogami, a tu rycerz w zbroi nogi raczej nie zegnie... Byłyby kartki?


Albo, na przykład, pojedynki główkowe. Wyskok do takiego pojedynku byłby niezłym wyczynem. A później to zderzenie hełmami... To nie byłby nawet pojedynek główkowy, a hełmowy...


Strzał z woleja, to też byłoby coś... Ach, szkoda... Flegmatyczni Anglicy... Nawet z wymyśleniem futbolu się nie pospieszyli...


A propos piłki nożnej: założyłem bloga sportowego kila dni temu, jest parę wpisów już nawet: http://kambloger-sport.blogspot.com/


Zapraszam, i jeszcze jedno, jak już przy rycerzach jesteśmy. Brat nieraz powtarzał mi, że ja mam coś z rycerza.
- Zakutą pałę...

sobota, 23 czerwca 2012

Etymologia cz. 2

W wielu polskich słowach, ukryte są bardzo ciekawe informacje. Jak już to kiedyś udowadniałem, etymologia może być całkiem interesująca...


Habit noszą duchowni i duchowne zakonne. Bo muszą? 


Z angielskiego, "habit" oznacza m.in. nawyk, a nawet... u-za-leż-nie-nie! A więc noszą habit nie - że muszą, czy że reguła zakonna albo coś - ale noszą, bo są do tego przyzwyczajeni, jeśli nie uzależnieni... Tak, angielski zdradził duchownych...


Następny przykład - kiełbaska. Jak sam nazwa wskazuje, to taka mała potrawa, malutka. 


Baskowie z kolei, to mieszkańcy północno-wschodniej Hiszpanii. 


Wychodzi więc na to, że Baskowie mają małe kły. Kieł Baska jest mały jak kiełbaska...


Przeciwieństwem kiełbaski jest kiełbacha. A więc wszystko wskazuje na to, że... Bach miał duże... To może ten wybitny kompozytor tymi kłami grał?


I jeszcze jedna sprawa.


Kto jest osobą fizyczną? Każda osoba osoba cywilna, posiadająca zdolność prawną? Nie, to taka ściema. 


Na osoby chore umysłowo, czasem niegrzecznie i arogancko mówi się "psychiczne". Analogicznie, na osoby takie jak ja, być może mówi się "fizyczne"...


A więc, jeśli coś jest przeznaczone dla osób fizycznych, to jest przeznaczone dla osób takich jak ja...


A teraz na mecz!

środa, 20 czerwca 2012

"Pomóc pani?". Kraków.

Tak się jakoś przyjęło... To znaczy, ja tak jakoś przyjąłem, że jak gdzieś jadę i wracam, to później zdaję Wam z tego "relację". Wyjątek stanowi podróż do ogródka...


Co prawda, pod Wawelem byłem z kilkaset razy - "sąsiednie" miasto, ale tak na tydzień to nie, więc trzeba coś napisać.


Miałem tam przez siedem dni być wolontariuszem w strefie kibica. W sumie byłem przez trzy, bo cztery padało... Zaraz: 7-4=3... Tak jest, doskonale to obliczyłem...


"Pracowałem" w namiocie punktu informacyjnego. Ale, jako że ruch z reguły był niewielki a wolontariuszy, oprócz mnie, troje, to moja rola kończyła się na mówieniu "dzień dobry".


Ruch był niewielki, chyba, że grała Polska, albo padał deszcz. Nic tak nie jednoczy jak ulewa! Jeszcze nigdy nie widziałem tylu ludzi na czternastu metrach kwadratowych! Młodsi, starsi, Polacy, cudzoziemcy, grubi, chudzi, wszyscy! Jakby obrady sejmu były prowadzone podczas deszczu, na jakimś małym zadaszonym skrawku, to by dopiero było zjednoczenie narodowe i kultura polityczna - może aż za bardzo nawet...


Mecz Polska - Rosja oglądałem w ogródku restauracyjnym. Mimo miejscówy zajętej sporo wcześniej, widoczność była nie najlepsza. Przede mną usiadł jakiś chłopak w grubej kurtce i... lipa. Na szczęście, po kilkunastu minutach przyszła jego dziewczyna.


Kiedy coś do niej mówił, nachylał się w jej stronę, a wtedy widziałem ekran tv. Niestety, nie mówił do niej dużo. Denerwowało mnie to okropnie.


Jak okazało się, że ten gol Polańskiego nie został uznany ze względu na offside, to się nawet ucieszyłem. Miałem nadzieję, że ta dziewczyna zapyta tego w grubej kurtce, co to jest spalony, i wtedy on będzie jej długo tłumaczył przechylając się, co pozwoli mi zobaczyć trochę meczu. Niestety. Chyba już wiedziała, co to jest...


Byłem też na spacerze w dużej galerii handlowej. Myślę, że porównywanie takich miejsc do świątyń jest adekwatne. Ba, nie wiem, gdzie są większe tłumy pielgrzymów...


W galerii też odkryłem, że jak tak sobie jadę, to ci pielgrzymi mnie jakoś tak z daleka omijają. Nie wiem, czy to z bojaźni Bożej, czy ze strachu przede mną. Ja wiem, że nie wyglądam najlepiej, ale żeby aż tak szeroko? Mógłbym z zamkniętymi oczyma przejechać w linii prostej nawet kilometr i wiem, że na nikogo bym nie wpadł...


Przy okazji, byłem też na rozmowie wstępnej w biurze osób niepełnosprawnych jednej z krakowskich uczelni. Żeby dostać się do środka wózkiem, trzeba było jechać taką platformą, chyba made by Jed I. Brakowało tylko tej muzyki...


Niestety, były też przykre i irytujące chwilę. Pomińmy porażkę z Czechami...


Generalnie, byłem pozytywnie zaskoczony. Miasto - przynajmniej tam, gdzie ja się poruszałem - było przystosowane do wózków. Zjazdy z chodników, niskopodłogowe autobusy, tramwaje... Ale jeden z problemów dotyczących niepełnosprawnych pozostał: parkowanie na kopertach przez pełnosprytnych. Może pomogą, ostatnio zaostrzone, punkty karne. Oto przykład takiej "świętej krowy", z którym się spotkałem:








I jeszcze jedna przykra sprawa. Kiedy próbowałem sobie raz zjechać z dość wysokiego krawężnika (a chwilowo byłem bez opieki), podeszła do mnie pewna pani i spytała:
-Pomóc pani, czy poradzi sobie pani sama?


A było to niedaleko ulicy... Grodzkiej. Przypadek?


Podobne, poniżające sytuacje powtórzyły się jeszcze parokrotnie. Też w okolicach Grodzkiej...





Na koniec, chciałbym podziękować o. Maciejowi, za udostępnienie pokoju w dominikańskim klasztorze (gdybym był tam wcześniej, to na maturze już bym nie pomylił gotyku z renesansem;p); koleżankom, które pomogły nawiązać kontakt z ojcem i cały czas we wszystkim pomagały oraz wszystkim wspaniałym osobom, które poznałem! Pozdrawiam!