sobota, 1 października 2011

Wykiwany przez włosa

Kiedyś tam, pięknego dnia, do mojej paszczy dostał się włos. Nie wiem czyj on był, ani jakiego był pochodzenia. Po smaku nie poznałem. Kłak jak kłak...


No, a że czasy były jakie były - sytuacja gospodarcza kraju była jaka była - to postanowiłem tego bezcennego daru natury nie zmarnować. Z resztą, wkurzał mnie strasznie. Plan był zatem prosty: przegryźć - połknąć.


Ułożyłem sobie więc dziada między zębami i... ugryzłem. Nic. Gryzę drugi, trzeci, czwarty raz i nic się nie stało. Włos nadal cały i zdrowy.


Bardzo mnie to zbulwersowało. Niby taki delikatny, cienki etc., ale przegryźć się nie dał...


No i w tym miejscu pasowałoby umieścić na przykład jakieś życiowe odniesienie, dla którego przytoczyłem tą mądrą i wstrząsającą anegdotę. Problem w tym, że nie mam takiej...


Chociaż, mam taką, ale średnio inteligentną. Myślę, że tego włosa można porównać do niektórych ludzi, z zewnątrz kruchych i delikatnych - ale tak na prawdę nie do złamania (choć nie wiem, czy w ogóle są tacy ludzie). Mówi się, że niektórzy są jak jajko - z zewnątrz twardzi jak skorupka, a w środku tacy no... Można chyba więc tych drugich porównywać, że są jak... włosy :)


Ale na wszelki wypadek, gdybyście mieli pod ręką jakiś kłaczek, to... spróbujcie go przegryźć. Bo może tylko ten był taki twardy. Albo może zęby mam jakieś kiepskie... Może mało tego wapnia...


Albo może... gryzłem niepoprawnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz