niedziela, 27 października 2013

Relacja z Anglii

Trochę mi zeszło z napisaniem tej relacji z Anglii. Długo nie mogłem się zebrać, a teraz sporo nauki i o czas coraz trudniej. Dobra, jakby to powiedział red. Paweł Lisiecki - do rzeczy...

To był pierwszy raz, gdy leciałem samolotem nocą. Ciekawe wrażenie, ładnie oświetlone miasta, ale też i jakiś dziwny rodzaj strachu... Lądowanie z resztą też lekkie nie było.

Ogólnie mówiąc - Wyspy nie są złe. Ludzie naprawdę życzliwi, wsie na wysokim poziomie infrastruktukturalnym (chodniki, jezdnia przedzielona liniami), wszędzie - gdzie się da - moje kochane podjazdy (podjazdki, podjazdusie)...Jedyne, co mnie osobiście irytowało, to wysokie płoty drewniane i wszechtworząca, czerwona cegła. Cegła, cegła, cegła...

W ogóle, dużo czerwieni; czerwona cegła, dużo czerwonych twarzy, słynne - czerwone budki telefoniczne i piętrowe autobusy...

Osób na wózkach elektrycznych - młodszych i starszych, naprawdę dużo. Wszędzie. W sklepach, na ulicy, na plaży. Nareszcie nie byłem sam!

Pola uprawne i hodowle, są... jakby "ciut" większe od większości z naszych, przynajmniej tych w moim regionie. Ciekawe chawiry mają też świnie, które mają swojego rodzaju pola namiotowe (trochę jak na Woodstocku) - i w tych namiotach sobie mieszkają - maciora z młodymi. Taka świńska odmiana "Rodziny na swoim"...

Duże wrażenie wrażenie zrobiła na mnie średniowieczna dzielnica Yorku. Masakra - to nie był Gothic!

Dużo rzeczy było fajnych w tej wycieczce, ale najlepsze w tym wszystkim było zobaczyć bliskich...

Parę anegdotek...

Otóż, ciekawa i zabawna za razem historyjka przydarzyła mi się już na lotnisku w Krakowie. Podczas rewizji osobistej, przeszukujący mnie celnik, natrafił dłońmi na gorset, który miałem na sobie. Było widać, że nie bardzo wie co to takiego ciekawego. Natychmiast powiedziałem więc, chcąc człowieka uspokoić: gorset. Niestety, dopiero wtedy zrobił wielkie oczy (być może myślał, że to coś jakby bomba). Powiedziałem więc bardzo spokojnie: gorset ortopedyczny. W tym momencie celnik obrócił się na pięcie i pokazując palcem na moją Mamę, która szła kilka metrów za mną, zapytał niespokojnym głosem: Przepraszam, czy tamta pani mówi po polsku?!

Raz, będąc w dużym centrum ogrodniczym, widziałem chyba... Mario Brosa! Tamten facet był pewnie jego pierwowzorem - niewysoki, z czarnym wąsem i tym samym, uśmiechniętym wyrazem twary. Pewnie gdyby jakaś deskorolka stanęła mu na drodze, skoczył by na nią, inkasując punkty - a gdyby znalazł po drodze jakiegoś grzybka i go zjadł, zapewne by urósł i to w innym kombinezonie...

Pewnego razu, czekałem w pewnym dość ruchliwym miejscu, aż wybije bodajże 16.30. Było jeszcze trochę przed, a ja nie miałem przy sobie zegarka. Pomyślałem więc, że zapytam o godzinę jakąś ładną Angielkę (absolutnie, nie że hierarchizuję ludzi według urody - z resztą, Leonardo di Caprio, mówiąc ostrożnie, też nie jestem - ale wiadomo o co chodzi). Minuty mijały, Angielki mijały, jednak w końcu z niecierpliwości zapytałem o czas jakąś starszą panią. Po prostu, za wysoko powiesiłem sobie poprzeczkę... Co prawda, była jedna całkiem-całkiem, ale akurat miałem gumę na języku i nim sobie ją gdzieś ulokowałem - już jej nie było; a z gumą na języku to tak głupio. Jeszcze może parę - choć naprawdę niewiele - by się wtedy znalazło, co nie zmienia faktu, że Polkom to do pięt nie dorastają. Z resztą, nie tylko one.

Na koniec wpisu proszę nieśmiało o modlitwę. Najbliższe tygodnie będą dla mnie ekstremalnie trudne.

Pozdrawiam