poniedziałek, 27 maja 2013

Porażony GROM-em

Mam dużo nauki. Mało czasu na bloga, a w sesji będzie jeszcze mniej. Dobrze, do rzeczy.

W sobotnie popołudnie zadzwonił mój telefon. Kobieta około trzydziestki:
- Dzień dobry! Czy to pan Kamil?
- Tak, przy telefonie
- Ale ten, który pracował w GROM-ie?

Zamurowało mnie. Przez ułamek sekundy poczułem się, jakbym faktycznie był eks-komandosem tego elitarnego oddziału. Czułem, jak zanik mięśni spływa po mnie jak po kaczce, muły rosną jak na drożdżach (GMO)... Owszem, widziałem parę filmów o tej jednostce, ale żeby tak bez żadnego szkolenia ani niczego... Ja nawet przecież CV nie mam (bo to co napisałem dwa lata temu to się do niczego nie nadaje; nawet zdjęcie tam wsadziłem takie nieprofesjonalne, z kawiarni przyszpitalnej)!

Teraz to niby wszędzie podpisuje się te klauzule o danych osobowych, ale nie ma takiej przetwórni, żeby mnie przetworzyła na wojaka!Musiałem więc znów odpowiedzieć zgodnie z prawdą (ja nawet WF-u nigdy w życiu nie miałem, chyba, że na ugulu [nie wiem, dlaczego słowo "ugulu" podkreśliło się na czerwono; skoro na tym ćwiczyłem, to chyba to istnieje, prawda?])... I to aż trzy razy, bo echo się odbijało i co zacząłem mówić, to przestałem  - bo nie lubię, jak się mi przerywa... 

Podsumowując - z GROM-em nadal mam tyle wspólnego, że sądząc po moim umyśle i, co bardziej widoczne, po skoliozie - zostałem nim kiedyś rażony...



sobota, 11 maja 2013

Na "stopa"

Ostatnio, po raz pierwszy sam (dziwnie to pisać w tym wieku), udałem się w niezapomnianą, pełną niebezpiecznych przygód podróż autostopem (po prostu, pozazdrościłem tego innym)...

Jako cel swej historycznej wycieczki obrałem Plac Inwalidów. Ktoś mógłby mnie w tej chwili wykpić, ale pomyślcie: gdzie może wyruszyć w takim momencie inwalida, jak nie tam - do swojej Mekki?

By złapać pierwszą-lepszą okazję, udałem się na ruchliwą trasę. Po trzech minutach oczekiwania jechał mój autobus. Podjechałem więc na skraj chodnika. Z racji tego, że nie bardzo dam radę wystawić kciuka, jak rasowy autostopowicz, patrzyłem tylko na kierowcę oczyma kota ze Shreka (bałem się tylko, żeby Pan kierowca nie pomyślał sobie, że ja tak patrzę bo on mi się podoba i żeby nie uciekł, gdzie pieprz rośnie). Facet zorientował się jednak, o co chodzi, bo zapytał na migi, czy wsiadam. Skinąłem głową. Zapytał powtórnie. Powtórnie kiwnąłem. Po sekundzie przerwy, spytał jeszcze raz (o tym, że mówię niewyraźnie wiem od dawna, ale że niewyraźnie kiwam - zataczając głową przy tym jakieś chyba półkole - to pewny nie byłem...). W końcu wysiadł, podszedł i zapytał, wyciągając podjazd: 
- Gdzie pan wysiada?
Poczułem się wolny, niezależny i pewny siebie na tyle, iż miałem ochotę odpowiedzieć "w Las Vegas!", ale się powstrzymałem i skromnie powiedziałem prawdę...

Chciałem się następnie przejechać w stronę Rynku, ale na Karmelickiej jakiś "anglik" parkował  na zjeździe z chodnika, zostawiając za mało, jak na mój wózek, miejsca. Musiałem wrócić, pokręciłem się tylko chwilę po okolicy...

Jak to zwykle na takich eskapadach bywa, poznałem ciekawe osoby, min. takie sympatyczne dwie dziewczyny, które całą drogę słuchały muzyki i gościa, który pisał sms-y...

Generalnie jednak, zdałem chyba egzamin na kartę autostopowicza...