piątek, 17 stycznia 2014

Feministko, kocham Cię!

Obiecałem, że nowy wpis dodam, jeśli przeżyję najbliższe kolokwium. A przeżyłem dwa...

Dzisiaj np. miałem również prezentację po angielsku. Prowadząca zwracała m.in. uwagę na to, by - w miarę możliwości - kontrolować swoje zachowanie podczas stresu. Czyli: nie drapać się po głowie, nie krzyżować nóg podczas stania, nie bawić się kartką itd. Ja akurat w tym przypadku mam super - nie muszę się kontrolować; drapanie po głowie idzie mi kiepsko (a w zasadzie: w ogóle), nóg nie krzyżuję gdy stoję (nie mam takiego nawyku), a kartek staram się nie używać podczas prezentacji. Niestety, zawsze jednak mogę zapomnieć treści lub  zaciąć się i mówić w kółko jedno i to samo...

 
Mam w głowie kilka tematów, którymi chciałbym się z Wami podzielić, ale nie wszystko na raz.

Dzisiaj tylko więc tylko jedna myśl, jaka mnie naszła niedawno. A propo 's feminizmu, gender i tego wszystkiego.

Zawsze moim ideałem dziewczyny była taka, która jest po prostu dziewczęca, kobieca (to tylko wierzchołek góry lodowej moich wymagań, ale mniejsza teraz o to). Zmieniłem jednak zdanie. Gdybym miał wybierać - chciałbym ożenić się z feministką!

Jaką? Najlepiej górniczką. I to taką, która pracuje na dole - przy wydobyciu. Jak jest taka szczwana, to niech weźmie kilof do tych swoich subtelnych rączek i zasuwa - na dwie szychty nawet! Przynajmniej nie będziemy klepać biedy, a ona się będzie realizować.W dodatku będzie tak silna, że będzie mnie w pojedynkę wnosić po schodach - razem z wózkiem... Gdyby więc ktoś takową znał - proszę o pilny kontakt.


A tak w ogóle to tamta laska, co mnie podrywa "na sms-a" (pisałem o tym tutaj http://kambloger.blogspot.com/search?updated-max=2013-10-27T18:43:00%2B01:00&max-results=7) cały czas do mnie pisze. Dzisiaj np. pisała, że pije kawę myśląc o mnie i żebym jej wysłał odpowiedź o treści "KAWA". Nie wiem, czy chciała, żebym jej kawę wysłał przez telefon czy co... Pewnie studentka, do sesji kuje.

Słuchajcie, a może to studentka-feministka?

sobota, 4 stycznia 2014

Trele-Morele i Nowy Rok

Koniec 2013 r. Dobry czas na podsumowanie - jak zawsze po Sylwestrze, ale ja tak średnio lubię te klocki (teraz też tego nie zrobię). Wolę wieczorkami, pod kołderką...

Powiem Wam, że dziwię się ludziom (a stanowią większość), którzy podsumowują rok już w Sylwestra albo i wcześniej. W każdej chwili bowiem, może się coś stać. Dobrego, złego. Śmierć też istnieje w Sylwestra. Później można stać się pośmiewiskiem.

Na przykład, ktoś powie 30.12 tak: ten rok był dobry dla mojego zdrowia. Udało mi się wreszcie wyleczyć bolące, chore zęby. W tym też roku przeszedłem pomyślnie operację kręgosłupa i znów mogę robić fikołki!

Wyjdzie z mieszkania po majonez do sałatki, poślizgnie się z klatki schodowej (czego mu, jasna rzecz, nie życzę) - wybije zęby (te leczone i nieleczone), złamie kręgosłup... A lekarz z dyżuru zapyta go - ot, dla rozluźnienia atmosfery - jak minął rok?

Albo jakaś pani  podsumuje swój rok, a ktoś później powie: Ok, ale nie powiedziała najważniejszego: że był dla niej ostatnim...

Myślę, że wstrzemięźliwość warto zatem zachowywać. I to nie tylko przed Nowym Rokiem. Nie tylko w tej kwestii...


A co do Sylwestra, to chyba się udał. Tzn. jak dla mnie - to się udał. Jako abstynent, chciałem zrobić sobie na wieczór i noc zapas Trele-Morele, ale nie było w sklepach i musiałem pić Piccolo. Brzoskwiniowe było. Ale jak to mówią - "Nieważne, jaki smak. Ważne, żeby sponiewierało..."

Życzę Wam pomyślności w Nowym Roku. Zdrowia, trójwymiarowego rozwoju no i szczęścia!


Na koniec mam nieśmiałą prośbę, o przekazanie swojego 1% na moją rehabilitację. Prośba nieśmiała, bo potrzebujących jest wielu, więc to tak na marginesie: