piątek, 30 października 2015

Oszukać komunistkę

W ostatnim wpisie zapomniałem dodać, iż w lokalu wyborczym, w którym oddawałem głos, demokracji dobrowolnie pilnowała -- jako osoba spoza komisji - pewna starsza pani, lat 76. Siedziała sobie na krześle tamże od pierwszego do ostatniego wyborczy, a nawet dłużej. Gdybym wiedział o tym wcześniej, też bym się zgłosił na ochotnika i posiedział tak koło niej, ponarzekał na władzę, Wyborczą (i to szczerze!)... W ciągu parunastu godzin to już się można nieźle zapoznać, a ja, jak  wiecie, lubię takie  roczniki, no bo co dwie renty - to nie jedna. Jeśli więc przed kolejnymi wyborami ktoś z Was dowie się, że mężem zaufania ma być jakaś starsza starsza pani, dajcie cynk. To by się nazywało "miłość aż po urnę"!

A teraz koniec heheszków, bo idą dni, przy których fajnie byłoby napisać coś takiego inteligentnego... Choć ten raz w roku. Byłoby, ale będzie co najwyżej półinteligentnie. 
Fajnie, że dzień Wszystkich Świętych występuje w kalendarzu. Chcąc - nie chcąc, niemal każdy pomyśli wtedy mniej lub więcej o śmierci, a raczej o tym, co niej (bo śmierć sama w sobie to żadna sztuka i nic szczególnego; w końcu jest komunistką, traktującą równo nie tylko wszystkich ludzi, ale nawet i zwierzęta). Na co dzień wielu tego nie czyni, z przeróżnych powodów - najczęściej chyba ze strachu - a to nie dobrze. Pragnienie nieśmiertelności jest czymś  u ludzi naturalnym; czymś, co odróżnia nas - jak się wydaje - od zwierząt (które boją się śmierci jedynie instynktownie), choć empirycznie tego nie zweryfikuję. Czy  jest się wierzącym czy ateistą, człowiek ma  w sobie poczucie czegoś  głębszego, niż tylko przeżycia i pozostania kimś anonimowym,  o którym za sto lat  nikt już pewnie nie będzie pamiętał (taka idea życia byłaby z resztą nielogiczna, bez Sensu pisanego i wielką i małą literą).

Z tej perspektywy osoby wierzące oczywiście mają jakby lepiej. Dla nich (nas) śmierć jest tylko pewnego rodzaju zmianą statusu z "dostępny" na "niewidoczny", a nawet "zaraz wracam", mówiąc żargonem internetowym; strach jest zatem, przynajmniej w teorii, mniejszy. Fajnie jest też nie być buddystą i nie wierzyć w reinkarnację; trudno  by mi było znieść myśl o tym, że zostanę ośmiorniczką i zjedzą mnie politycy na koszt podatnika albo wężem, bo one mają skoliozę. 

Niemniej, polecam pomyśleć o tym co będzie najpóźniej za sto czterdzieści lat. Każdemu. Wierzącemu, niewierzącemu... Buddyście... To część nas. Dobrze byłoby przeżyć śmierć po ludzku. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz