poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Ja, steward

W ostatnim wpisie opisałem swój senny, nietypowy pomysł na wakacyjną pracę. To jest jednak kiepski projekt; mam więc w zanadrzu inny.


Mógłbym być stewardem lotniczym. Gdyby coś się działo, jako jedyny - dzięki sile opanowania - mógłbym uratować pasażerów...

Podczas gdy wszyscy wariowaliby, trzęśli się, chaotycznie biegali - ja pozostałbym niewzruszony. Ludzie, widząc, że członek personelu jest tak spokojny, nie wykonuje żadnych (nerwowych) ruchów - szybko doszliby do wniosku, że sytuacja jest opanowana i nie ma się co lękać. Spokojnie wykonywaliby polecenia załogi, zakładali maski tlenowe itd. Swoją stoicką, siedzącą postawą, mógłbym uratować niejedno życie!

Optymalna sytuacja byłaby wtedy, gdyby samolot spadał przechylony w lewo, no bo ja jestem pochylony w prawo; gdybym siedział prosto, dodawałoby to wiarygodności mojemu opanowaniu. A gdyby były jeszcze turbulencje i zaczęło mną telepać na wszystkie strony - to już w ogóle
członkowie lotu byliby uspokojeni, skoro ten steward to taki luzak...

Oczywiście to są czarne scenariusze, ale podczas lotów bezpiecznych też bym się sprawdzał. Trochę czasem niewyraźnie mówię, a to pomaga w angielskim. No i firma by moja skorzystała wizerunkowo, że taka otwarta na niepełnosprytnych itd.  Wszyscy niepełnosprawni lataliby naszymi liniami, a jest nas wielu! Czysty zysk. Dla wszystkich.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz