środa, 30 lipca 2014

Dziewczyna gangstera

Na początku wakacji trochę myślałem nad tym, jak sobie coś zarobić w tym wolnym czasie. Nie wiem, czy to pokłosie tego, czy też z innej, mimowolnej przyczyny, miałem sen...

Byłem gangsterem. Nie pamiętam, niestety, wszystkich szczegółów tego snu. Nie zapomnę jednak nigdy tej adrenaliny, jaka towarzyszyła mi, gdy co noc, o 4.00 dojeżdżałem na miejsce spotkań naszej ekipy - gdzieś pod miejskie garaże. Tam była nasza dziupla. 

Zajmowaliśmy się włamaniami. Naszymi celami były biurowce, banki, instytucje publiczne (niestety, nie dospałem do ataku na ZUS) - czyli wszystko, co ma - lub powinno mieć - podjazdy; inaczej nie byłbym przecież gangsterem.

Atmosfera przed akcją była zawsze niezła, choć wszyscy byli nabuzowani. Poklepywali mnie, mówili pewnie coś w stylu: nie łam się (jakby nie widzieli, że zawsze jestem lekko złamany) itd... Potem krótkie omówienie planu no i wyjazd na akcję. Nie jeździliśmy byle czym...

Zachodzę tylko w głowę, dlaczego mnie wzięli do gangu. O ile pamiętam, głównie zabezpieczałem tyły. Może chodziło o to, żebym w razie czego zaczął się ślinić jak ten gość w "Nietykalnych"? A może samą obecnością miałem brać na litość? 

Ciekawostką było też to, że - z przyczyn naturalnych - na te spotkania o 4.00 przywoziła mnie Mama. Takiego mafiozy to chyba jeszcze od zarania dziejów nie było...


Wiecie, w ostatnim wpisie o oazie (link tutaj) nie napisałem bardzo ważnej rzeczy. W Łososinie nie było Irenki. Brakowało mi jej. Nie miałem z kim się ścigać w jedzeniu. Nie miał kto eksperymentować w kuchni. Nie było z kim snuć planów o dostosowaniu mieszkania w centrum miasta... Irenka mnie z resztą nie chce...

 Ech, może gdybym był gangsterem?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz