Byłem gangsterem. Nie pamiętam, niestety, wszystkich szczegółów tego snu. Nie zapomnę jednak nigdy tej adrenaliny, jaka towarzyszyła mi, gdy co noc, o 4.00 dojeżdżałem na miejsce spotkań naszej ekipy - gdzieś pod miejskie garaże. Tam była nasza dziupla.
Zajmowaliśmy się włamaniami. Naszymi celami były biurowce, banki, instytucje publiczne (niestety, nie dospałem do ataku na ZUS) - czyli wszystko, co ma - lub powinno mieć - podjazdy; inaczej nie byłbym przecież gangsterem.
Atmosfera przed akcją była zawsze niezła, choć wszyscy byli nabuzowani. Poklepywali mnie, mówili pewnie coś w stylu: nie łam się (jakby nie widzieli, że zawsze jestem lekko złamany) itd... Potem krótkie omówienie planu no i wyjazd na akcję. Nie jeździliśmy byle czym...
Zachodzę tylko w głowę, dlaczego mnie wzięli do gangu. O ile pamiętam, głównie zabezpieczałem tyły. Może chodziło o to, żebym w razie czego zaczął się ślinić jak ten gość w "Nietykalnych"? A może samą obecnością miałem brać na litość?
Ciekawostką było też to, że - z przyczyn naturalnych - na te spotkania o 4.00 przywoziła mnie Mama. Takiego mafiozy to chyba jeszcze od zarania dziejów nie było...
Wiecie, w ostatnim wpisie o oazie (link tutaj) nie napisałem bardzo ważnej rzeczy. W Łososinie nie było Irenki. Brakowało mi jej. Nie miałem z kim się ścigać w jedzeniu. Nie miał kto eksperymentować w kuchni. Nie było z kim snuć planów o dostosowaniu mieszkania w centrum miasta... Irenka mnie z resztą nie chce...
Ech, może gdybym był gangsterem?
Ech, może gdybym był gangsterem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz