niedziela, 13 stycznia 2013

Pochwalony...

Miałem napisać jakieś podsumowanie roku, ale w sumie wszystko jest na blogu i szkoda mi czasu, przed sesją go brakuje. Napiszę tylko, że był on jak dla mnie dość wyjątkowy i intensywny - m.in. Matura, wyjazd na "K2" (http://kambloger.blogspot.com/2012/05/mae-k2.html), mój wolontariat podczas Euro, pierwsza oaza bez Mamy (http://kambloger.blogspot.com/search?q=oaza;  http://kambloger.blogspot.com/search?q=artyku%C5%82), co w tym wieku brzmi i dziwnie i zabawnie.

A teraz się zdobędę na wpis głębszy (choć może wydać się dziwny), jak te dziury po zimie w naszych drogach...

Nie wiem jak zacząć... To zacznę krótko: nie lubię być "chwalonym".

Nie mówię tego przez fałszywą czy mniej fałszywą skromność. Nie lubię. Pewnie dlatego, że argumenty, przez które jestem właśnie raz na jakiś czas pochwalony czy "podziwiony", są dla mnie jakby niejasne, bo z reguły w taki czy inny sposób nawiązują do mojej choroby...

Potraktujcie to, co piszę, jako coś subiektywnego (z resztą, cały blog jest przecież subiektywny) - no bo gdy ja widzę na przykład osobę, która zmaga się z takimi czy innymi poważnymi problemami (niekoniecznie chorobą) - a mimo to jest otwarta; ma jakiś cel, robi lub przynajmniej stara się robić coś w życiu - to też w jakimś sensie ją oczywiście podziwiam. Ale ten podziw mnie irytuje, gdy jest wyładowywany na mnie. Podam proste przykłady.

Nieraz ktoś mówi mi wprost lub pośrednio (zależy czy ma zeza, czy nie), że mnie podziwia za aktywność, za wolę życia. Za chęć i siły do nauki zwłaszcza... Ręce mi wtedy opadają (w sumie to cały czas mam opuszczone), nie wiem, czy mam potwierdzić czy zaprzeczyć; powiedzieć "dziękuję" czy "eeeeee taaaaaam"...

Oczywiście, choroba sprawy nie ułatwia. Nieraz jest ciężko. Tym bardziej, że cały czas ktoś musi mi przy wszystkim pomagać. Ale bezczynność, brak konkretniejszego celu i nieposiadanie jakiejś - nawet mglistej - wizji na przyszłość też wymagałyby dużo wysiłku i codziennej determinacji, prawda? Poza tym, ja jestem niepełnosprawny od urodzenia, więc wszystko co robię, robię raczej naturalnie, bez przemyśleń heroicznych...

Następna rzecz: poczucie humoru "mimo wszystko".

Poczucie humoru chyba faktycznie mam, bo ze dwa razy się na tym przyłapałem. Ale czy jest ono powodem do jakiegoś podziwu, nawet w zestawieniu z chorobą... Wątpię. Jest to chyba raczej cscha wrodzona. A jak wrodzona, to nie wybiera - zdrowy-niezdrowy. Co prawda, gdybym bardzo chciał, to można by je przykrócić zamiast rozwijać, ale po co? Często się przydaje, choćby jako naturalny mechanizm obronny, co z resztą nawet nauka potwierdziła. Jestem za nie wdzięczny Bogu...

Od tych "pochwał", już mniej mnie przeraża często tak nie lubiana przez osoby niepełnosprawne litość. Moim zdaniem, w dużej mierze świadczy ona o naturalnych, dobrych odruchach. Z resztą... nieraz przynosiła mi wymierny profit! A to jakaś kinder-niespodzianka (za słodkim nie przepadam, ale dobrze kojarzy mi się z dzieciństwa), a to obietnica modlitwy, a to jakieś soczyste jabłuszko, a to z kolei soczysty buziak od jakiejś wzruszonej laski (choć znacznie częściej od wzruszonej posiadaczki laski)...

"Podziwianie" mnie jest też ryzykowne, bo może skończyć się tym, że jak tak się z czasem nasłucham - to, nawet mimowolnie - uderzy mi "sodówa" i będę jeździł taki dumny, z podniesioną głową (dopóki jeszcze mogę ją samodzielne podnieść)...

Na koniec, żeby rozluźnić atmosferę po tym może dość trudnym, niepopularnym  wpisie - nietrudna, popularna piosenka





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz