We czwartek wróciłem z oazy w Łososinie Górnej - tej samej, o której piszę co roku, choć niekoniecznie raz w roku. Jak zwykle spróbuję ją teraz subiektywnie i krótko podsumować...
Oazę rozpocząłem dwa dni po rozpoczęciu, przez co ominęły mnie np. pierogi ruskie (choć w tym przypadku jest z nimi jak z Yeti czy UFO pod Garwolinem; nie ma konsensusu, czy w ogóle były). Ominęło mnie też pewnie parę innych, ciekawych rzeczy. Trudno, takie jest życie. A propos. teraz mała dygresja.
Na oazie trochę się nasłuchałem o grach planszowych - takich RPG, po sto złotych i więcej. Niektóre z nich są dość skomplikowane, mają rozbudowaną fabułę, wiele postaci do wyboru... Tak pomyślałem sobie, że życie jest podobne do wielu gier. Cały czas jakieś przeszkody, trudności, dzikie zwierzęta. Mocno potrzebne jest szczęście, otwartość innych "graczy" itd... Jednak są też zasadnicze różnicze. W "planszówkach" swoją postać wybierasz z reguły sam; w życiu zostaje ci przydzielona z Góry (w przenośni i dosłownie) i ile byś oczek nie wyrzucił - nie zmienisz jej, możesz tylko trochę modyfikować. Ja np. zostałem Chudym Zanikowcem, ale powiem Wam, że to trochę chora postać...
Wracając do oazy: ludzie jak zwykle niezwykli, atmosfera przez to także. Niestety tak już jest, że gdy już naprawdę fajnie, trzeba się rozstawać.
Zostaną jednak ciekawe wspomnienia. Na przykład wycieczka do Krakowa i Chorzowa. Najpierw uczestniczyliśmy we Mszy Św. w Centrum Myśli JPII. Był tam m.in. relikwiarz z niezakrzepłą - jakimś cudem - krwią Świętego. Następnie w muzeum obok oglądaliśmy wystawę i kopię Całunu Turyńskiego. Świetna sprawa, polecam!
Jak już pozwiedzaliśmy, autostradą pojechaliśmy do Polskiego Buenos - do Chorzowa - by zwiedzić ZOO. Fajne te śląskie zwierzęta - np. antylopy, ale ogród był ogromny i nie było lekko. Przez chwilę byłem taki padnięty, że miałem ochotę walnąć się na ławce koło małp, ale bałem się, że gdyby doszły do wniosku, iż jeśli ewolucja to fakt i takie coś jak ja pochodzi od małpy, to by się ze wstydu spaliły. A było gorąco.
Jako, że z całej oazy byłem bodaj najbardziej niepełnosprytny, w autokarze miałem miejscówę leżącą. W dodatku klima, autostrada, bramki... Można by tak jechać do samego Sieradza!
Na oazie pograliśmy sobie też w mafię. Gra to fajna, rozwijająca i można być kim się chce. Wybór większy niż w "planszówce". Nawet Chudy Zanikowiec może być akrobatą...
Ogólnie, oaza z mafią jednak nic wspólnego nie ma i panuje tam Peace and Love. Ten turnus będzie mi się zawsze kojarzył z tym hipisowskim hasłem, choćby dlatego, że... czasem je sobie niektórzy mówili, przekazując sobie znak pokoju na Mszy (na Mszach oazowych, każdy przekazuje każdemu). Mam nadzieję, że nic w tym złego nie było, bo i to "love" z tym hipisowskim nic wspólnego nie miało i bliższe było zawołaniu Pax et Bonum!
Za ten świetny czas wszystkim serdecznie dziękuję! Każdy wniósł coś swojego. Szczególnie dziękuję oczywiście Krystianowi, który przeszedł ze mną próbę nerwów i ją wytrzymał. W imieniu niepełnosprawnych uczestników, serdecznie dziękuję wszystkim wolontariuszkom i wolontariuszom! Podziękowania, za nadzór nad całością, należą się też, naturalnie, księżom.
Raz jeszcze wszystkim wielkie dzięki i, mam nadzieję, do zobaczenia!
P.S. Prawdopodobnie będzie reportaż z oazy. Gdy tylko zostanie zmontowany, dam znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz