czwartek, 21 stycznia 2016

Skazany na dyplomację

Dyplomacja to nie żarty. Tu nie ma miejsca na błąd. To zadanie dla najlepszych.

Z tego też powodu wymagania stawiane  tym, którzy w dyplomacji chcieliby spróbować swoich sił, są dosyć wygórowane. Jednym z warunków stawianym kandydatom na aplikację dyplomatyczno-konsularną jest "odpowiedni stan zdrowia psychicznego i fizycznego". No i to jest błąd...

Nie wchodźmy już w szczegóły i w to, że "odpowiedni" to pojęcie względne (bo np. moim zdaniem mój stan zdrowia jest całkiem całkiem odpowiedni). Dyplomacja na najwyższym szczeblu jest jak gra w pokera. Trzeba umieć zachowywać pozyry, m.in. poprzez kontrrolowanie własnej "mowy ciała" - a to to ja mam akurat w jednym paluszku...

Ja nie tuptam, jak się stresuję, nie krzyżuję także stóp; nie dam rady pocierać sobie twarzy dłońmi, nie ściszam głosu (bo bardziej się nie da), czasem się jąkam - ale to z natury itd. Jedyne, co mnie zdradza, to mimika i ewentualne, nie za duże ruchy dłoń i łydki - ale na szczęście tylko jednej. Są jeszcze nerwowe palce u nóg, ale tylko u prawej i tylko trzy, z resztą w bucie nie widać).  To wszystko jednak można wmówić innym dyplomatom i politykom jako ruchy mimowolne czy coś...
Z czasem pewnie jednak, w miarę postępu choroby, stanę się dyplomatą - lub agentem - idealnym; moje palce się ogarną, a twarz będzie pokerowa...

Gdybym tymczasem mógł jednak zostać tym attache - załatwiłbym dla Polski wszystko. Pojechałbym np. do Vladimira i powiedział prossto w oczy:
- Słuchaj, Vladimir... Albo ten gaz zaczniecie nam wysyłać za darmo - albo Wam przerobimy Moskwę w trzy dni na plantację bananów.
Człowiek by popatrzył na mnie, na mój spokój i zrozumiałby, że to nie są heheszki...

A ponadto - Polska jest we mnie wpisana. Jest wyryta nie tylko w moim sercu, ale także i kręgosłupie, który troszeczkę przypomina mi kształtem Królową Polskich Rzek - Wisłę. Jestem skazany na dyplomację, tylko tworzący przepisy muszą to zrozumieć...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz