sobota, 21 maja 2011

Relacja z Barcy

Mam mały problem, bo chciałbym w miarę szczegółowo napisać jak było w Barcelonie (bo jest dużo do napisania), ale też nie chciałbym, żeby ten post ciągnął się jak "Moda na Sukces" albo krówka-mordoklejka. Zastosuję więc starą, ogrodniczą zasadę, "Grunt - to nie przesadzać".


Leciało się fajnie. Panie Stewardessy podawały kanapeczki (skorzystałem), soczek (skorzystałem), herbatkę (skorzystałem), alkohol (z tego już nie). Było więc smacznie i wygodnie, ale trzeba było wysiąść - już w Hiszpanii.
Przywitała nas sympatyczna pogoda i jeszcze sympatyczniejsza obsługa osób "niepełnosprytnych". Chciałem tu dodać, że ta ostatnia, i w Polsce i za granicą, bardzo rzetelnie opiekuje się takimi osobami, od momentu wejścia do strefy biletowej, aż do posadzenia delikwenta w fotelu samolotu (i na odwrót - od momentu wylądowania, do zrobienia "papa", np. w taksówce). Później, w piątke (czyli: ja, mama, kolega chory na mukowiscydozę z mamą oraz wolontariuszka) pojechaliśmy do hotelu, położonego kilkaset metrów od Morza Śródziemnego. Miałem dylemat, czy do niego wejść, bo podparty był kilkunastoma, bardziej krzywymi niż ja filarami i tylko jednym prostym. Ale wszedłem.


Następnego dnia, zwiedziliśmy "nasze" miasto - Mataró. Kolorowe, wypalmowane, piękne. A wieczorem... wyruszyliśmy na mecz. Podróż przebiegła z małymi przygodami logistyczno-komunikacyjnymi, ale najważniejsze, że dotarliśmy na Camp Nou. Atmosfera na stadionie była świetna, ale i ten obiekt, niestety, trzeba było kiedyś opuścić.


Jako, że po naszym wyjściu ze stadionu, w mieście nie było wolnych para-taksówek, musieliśmy sobie trochę poczekać. Pora była raczej późnawa, więc żeby się nie przechłodzić, weszliśmy do jedynego otwartego lokalu w okolicy. Pianka na jego logu dosyć jednoznacznie wskazywała, co jest specjalnością zakładu. Wyluzowana atmosfera w środku również to potwierdziła. Dzięki niej, usłyszałem nowy język, nazwijmy go,
"Barcelona po 22-iej". Tu również, przy soku pomarańczowym, było bardzo miło, ale trzeba było wyjść i pojechać do hotelu.


Następnego dnia zwiedzaliśmy muzeum Barcy. Trofea, puchary, robiły duże wrażenie, ale mi najbardziej spodobała się część multimedialna. Wieczorem, pospacerowaliśmy po plaży. Morze Śródziemne jest naprawdę piękne.

We wtorek, byliśmy w oceanarium. Jak już pożegnaliśmy się z rekinami i spółką, jeździliśmy sobie busem turystycznym, który zatrzymywał się przy wszystkich ważniejszych miejscach Barcelony.


No i we środę, przylecieliśmy do Warszawy. Pan taksówkarz (pozwolę sobie wcisnąć reklamę tej wygodnej taksówki dla niepełnosprawnych http://gmbus.pl/), na koszt firmy, zrobił nam Tour de Warsaw, a później zjedliśmy kolację pożegnalną w hiszpańskiej restauracji. Kimnęliśmy się w hotelu, a następnego dnia przylecieliśmy do Krakowa.


Z ciekawszych rzeczy to chyba tyle. I tak się strasznie rozpisałem. Korzystając z dobrodziejstwa, jakim jest blog, chciałem podziękować: Fundacji Dziecięca Fantazja; opiekuńczej, przesympatycznej, wesołej, poliglotycznej wolontariuszce; towarzyszom podróży; sponsorom i wszystkim osobom, które pomogły w tej wyprawie!


Podsumowując: Barcelona jest naprawdę piękna. Ale wierzę, że Bratucice też kiedyś takie będą. Dorobimy się swojego Camp Nou, (już nawet mam wizję gdzie) swojego lotniska, swojego parku Gaudiego (albo Cierniaka, dla odmiany)... Parafrazując słowa Golców, TU TERAZ ŁĄKA ZIELONA, ALE BĘDZIE BARCELONA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz