poniedziałek, 15 lutego 2016

50 lasek Kamila - cz. I

Utrzymując jeszcze klimat wczorajszego "święta", zwierzę Wam się ze swoich miłości życiowych... Generalnie taki wylewny nie jestem, ale niech stracę... Wszystkie poniższe imiona są fikcyjne, żeby nie było.

Pierwsza miłość moja to dziewczyna z przedszkola. Julia, dajmy na to. Była ładna i inteligentna. I strasznie taktowna. Cicha, spokojna...  Takie lubię. Poza tym taka dziewczęca; bawiła się tylko lalkami, domkami - a nie samochodzikami czy spluwami... Nie w głowie jej było gender.
Po przedszkolu jednak coś się skończyło, wypaliło.  Podobno pierwsza miłość nie rdzewieje, a jednak ta zardzewiała. I nawet Pepsi jej nie pomoże.

Potem była Jola. Jola to był harpagan; diabeł, nie dziewczyna. Wszędzie jej było pełno. Niestety - nie wiem dlaczego - nagle przestała mnie unikać. Gdy widziała mnie na dzielni, chowała się np. za samochodami. Jak się później okazało, koniec relacji był dla mnie błogosławieństwem, gdyż z tamtych lat pozostał jej nie tylko temperament,  ale i iloraz inteligencji...

Następna była Kasia. Zakochany w niej byłem strasznie, ale ukrycie. Tylko, ku mojemu nieszczęściu, raz się wygadałem takim koleżankom, a one - jak to baby - wszystko jej potem powtórzyły. Wtedy to ja się zacząłem chować - przed nią. Jakoś tak głupio mi było. 
Ale Kasia to dziś szczęśliwa, ułożona i dobra dziewczyna. Tylko jej uroda... Z resztą nieważne. Wszystkie kobiety są piękne! Albo inaczej: są piękne i piękniejsze. Jola raczej jest z tych pierwszych...

Kolejna to Asia. Gdzieś połowa podstawówki. Miała piękny, żółty rowerek. Nie wiem nawet czy nie on bardziej mi się podobał... Ale zauroczenie  Asią było krótkotrwałe. I dobrze, bo dziś ma już inny rowerek...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz