"
Drodzy Czytelnicy „Drogi nadziei”!
(artykuł może zawierać lokowanie poczucia
humoru)
Zostałem
poproszony o napisanie artykułu o oazie Cyrenejczyka; nikt nie powiedział, że
ma być krótki. Papier nie mój, tusz też nie… No to się podlansuję!
W
sprawie jego napisania poprosiła mnie szefowa firmy, Pani Ala, żebym swoim „świadectwem” (:P), przekonał tych, którzy
mają obawy przed… pierwszym razem. Mam być jako ta lampa na świeczniku… zatem dobrze,
zaczynam świecić…
O
oazie dowiedziałem się od Kolegi Marka Rolki (co prawda nikt nie pozwolił mi
używać pełnych nazwisk, ale na szczęście mam znajomego prawnika). Jeździł On na
nią już w czasach, kiedy na świecie nie było jeszcze
Ewy Farnej, Justina Biebera, mnie (a nawet jak już byliśmy, to wszystko ten… w
pampersy jeszcze)… w każdym razie, znał On oazę niemal od podszewki…
Opowiadał,
jak to tam fajnie, sympatycznie, towarzysko, wesoło – a przy tym pobożnie,
refleksyjnie etc. Obiecywał „drugą Irlandię” – mówiąc krótko. Trochę pachniało
to „kiełbasą wyborczą”, ale Marek przecież politykiem nie był, więc jego
opowiadania można było potraktować na poważnie, mimo, iż były jakby… przesadnie
optymistyczne.
Na
rejs do tej „drugiej Irlandii” (czyli do Łososiny Górnej), jako pierwszy
zdecydował się kolega Tomek Janik – nasz odwieczny, wspólny towarzysz broni. Skoro
obaj koledzy mieli tam być, to ja też się zdecydowałem pojechać. Pojechać z Mamą,
oczywiście, bo aż do tegorocznej oazy zawsze i wszędzie jeździłem z Mamusią… ale
o tym za momencik.
Na
tamtej, mojej pierwszej oazie (2008r.),
opowiadania Marka szybko się potwierdziły. To, co od razu rzucało się w oczy,
to taka rodzinna atmosfera, otwartość wszystkich wobec wszystkich, wszechobecna
u każdego radość i życzliwość. Było tak fajnie, że aż dziwnie. Czułem się nie
jak w Irlandii, ale jak na Jamajce; nie jak na oazie dla niepełnosprawnych, ale
jak na zlocie „kolekcjonerów” dopalaczy…
Kolejne
dni były jeszcze bardziej… zgrane. Było jeszcze lepiej, jeszcze weselej (choć,
odnośnie „wesoło”, to trzeba by inny jeszcze
artykuł tutaj napisać )… W tym roku był to już mój piąty turnus – tam zawsze
tak jest…
Ale właśnie tego lata, zaliczyłem
pierwszy wyjazd bez Mamy. Do takiego desperackiego – jak się mi kiedyś
wydawało - czynu, długo nie mogłem się przekonać. Namawiało mnie wiele osób,
kilkoro niejednokrotnie oferowało swoje „usługi”. Będąc na kolejnych turnusach,
widziałem też przecież jak wiele osób niepełnosprawnych jest pod opieką
wolontariuszy i jak bardzo wszystkim taki układ odpowiada. Jednak, wydawało mi
się, że jestem zbyt ciężkim, na pewno cięższym od pozostałych uczestników
przypadkiem i że bez Mamy to nie da rady…
Po
długim, bo czteroletnim namyśle, w końcu się odważyłem. Wolontariusz Krystian
Majkowski, z którym znałem się wcześniej trzy lata, miał możliwość uczestnictwa
i zaopiekowania się mną. Pewnie też miał ukryte obawy…, a nawet na pewno miał.
Przed oazą bardzo mnie pocieszał, zapewniał, że damy radę itd. (Krystian
kształci się na medyka – dzięki mnie, zawsze będzie mógł się pocieszyć, że
„ten” przypadek i tak nie jest taki beznadziejny). Jednak, to co teraz napiszę,
będzie nie dla dzieci – będzie to coś, czym zainteresuje się sam… „Fakt” i
„Super Eksspres”.
Otóż,
gdy Krystian po raz pierwszy przenosił mnie z wózka na łóżko, ręce trzęsły Mu
się, jakby miał… atak padaczki. Czułem się, jakbym jechał samochodem gdzieś po
naszym kraju. To samo przy pierwszej zupie – bałem się o swoje zęby (nie obraź
się, Stary, ja to pro publico bono). Później
było tylko lepiej. Ten „szok termiczny” trwał może kilka godzin, nie więcej.
Pozostałe godziny – coś koło 300 ich było – były naprawdę… wesołe…
Nie
wiem jak Krystian, ale ja wróciłem do domu zachwycony i… jakiś taki pewniejszy
siebie. Wszystko pięknie się skończyło – ta historia to klasyczny przykład do
serialu „Trudne Sprawy”!
Będę
kończył, bo jeszcze mnie Pani Ala za rok na oazę nie wpisze za ten tusz co
zmarnowałem (albo powie, że jak jestem taki mądry, to żebym sobie sam tą
gazetkę redagował). Na koniec, chciałbym tylko każdemu niezdecydowanemu z
osobna – niepełnosprawnemu i wolontariuszowi – jeszcze raz gorąco polecić Oazę
Cyrenejczyka. Jest tylko jedno „ale”: ona uzależnia…
Dziecko
Specjalnej Troski,
Kamil (artykuły, felietony, recenzje – tanio,
szybko, solidnie)
P.S.
Już to kiedyś zrobiłem na blogu, ale chciałbym
podziękować raz jeszcze wszystkim organizatorom i uczestnikom, zwłaszcza
Krystianowi i s. Annie. Co prawda, najchętniej wymieniłbym z nazwiska cały
turnus, ale wtedy to byłby on już na pewno moim ostatnim…"
Hmmm... Chciałem powiedzieć, że Justin się cieszy, że o nim wspomniałeś:) W końcu coś zabawnego w drodze nadziei
OdpowiedzUsuńhahahahahaha Justin xD
Usuń