piątek, 28 października 2011

Do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego

Manifest ogłaszam! Studencki! Ja nie jestem studentem, ale być może kiedyś będę. A nie jestem taki głupi, żeby manifestować po fakcie, tylko teraz już zacznę, żeby w moich czasach było już lepiej... Manifest poetyczny będzie...

I jeszcze jedno: ten manifest już wysłałem do MNiSW-u, dzisiaj po południu przez formularz internetowy. Jeśli mi odpiszą - to dam Wam znać. Radziłbym im posłuchać tego apelu, bo do Strasburga na nich doniosę!

Ciężkie studenta jest życie doczesne.
Połowę kasy trza dać na czesne,
Drugą połowę trza na Red Bulle,
A później z głodu żołądka bóle.

Życie studenta jest bardzo trudne,
Lecz za to nigdy, przenigdy nudne.
Albo wykłady, albo praktyka,
Albo coroczny, słynny "Bal Piórnika".

Aby więc student miał świetne życie,
piszę z nadzieją, że nam ulżycie.
Że napiszecie rozporządzenia,
Bo Ministerstwo jest od rządzenia.

A zatem prosimy Was tak czule,
Zmniejszcie podatki za Red Bulle,
Obniżcie także niedobre czesne,
Ułatwcie przez to życie doczesne!

Wszystkie problemy na studiach liczne,
Są przez problemy ekonomiczne.
Wszystkie ściągania, różne wybryki
Mają podłoże ludzkiej psychiki.

Więc gdy będziemy ciut bardziej dziani,
Staniemy się tak grzeczni, kochani.
Już nie będziemy tacy wariaci,
Rozporządzenie Wam się opłaci.

Lepsze już w nauce będą wyniki,
Z chemii, polskiego, matematyki
I w każdym kącie globalnej wioski
Będą słyszeli o studentach z Polski!





poniedziałek, 24 października 2011

Moje pierwsze urodzinki!

Dzisiaj tak tu kolorowo, bo wczoraj obchodziłem swoje pierwsze urodzinki! Ja, czyli ten blog. Rok temu zamieściłem na sobie pierwszy wpis...


To znaczy, nie ja, tylko ten cymbał po prawej na mnie zamieścił. Bo ja, to "nie mogę zrobić nic, sterowany jestem wciąż"...


Tak, i to było rok temu... Dokładnie, 99 wpisów temu, bo ten jest setny...


Bywałem różny... Ciekawy, zabawny, często żenujący, żałosny... Wiecie, blogi też nie zawsze są idealne... Ale w sumie, to chyba mnie lubicie? Tak troszkę, prawdaaaaa?


Z okazji urodzin, życzą więc sobie i temu czubkowi w czapeczce: tematów do pisania, wytrzymałości oraz przede wszystkim - wiotkiego języka! Sto lat niech żyję Wam!




A teraz na poważnie. Zawiodłem się na Was, ćwoki jedne! Nawet krówki-mordoklejki na urodziny nie dostałem! Ani fistaszka! W tym miejscu, mógłbym/powinienem co prawda napisać, że "mi sama Wasza obecność wystarcza", ale nie. No, miło, ze wpadacie, ale żeby nawet fistaszka...

piątek, 21 października 2011

Sztuka tak zwana

Kiedyś lubiłem... malować. Takimi zwykłymi farbkami na A4.


Raz to nawet namalowałem taki cykl trzech czy czterech obrazów. Z tych obrazów, wszystkim najbardziej podobał się "Koń na łące". Podobał się zwłaszcza wtedy, kiedy już odbiorca dopytał się mnie, gdzie jest głowa a gdzie zad. Bo faktycznie, obie te części ciała zwierzęcia wyszły mi nad wyraz podobnie. Natomiast, kiedy już udzieliłem informacji "głowa jest po lewo", wszyscy byli zachwyceni.  Tak czy inaczej, dobrze, że żaden koń tego nie widział, bo by się uśmiał...


Drugi obraz przedstawiał kajakarzy płynących po morzu. A wyglądał mniej więcej tak: na dole warstwa niebieska - woda. Na tym niebieskim trochę brązowego - "kajak", "wiosła", "kajakarze". Wszystko to na brązowo, nie szalałem z kolorami. Powyżej było już tylko takie żółte koło z kreskami wokół, czyli słońce. Tak, słońce musi być...


Trzeci obraz to dopiero był majstersztyk. "Góralski kościół". Kilkadziesiąt pionowych, niebieskich kresek (bo góry w tamtych czasach były niebieskie), a w ich połowie brązowy kwadrat z Krzyżem u góry, czyli tytułowy kościół...

Był chyba jeszcze czwarty malunek, ale niestety już go nie pamiętam. Trochę żałuję, że już nie mam tych arcydzieł, bo choć artystycznej wartości one raczej nie miały, to czułem do niej sentyment... <płacze>

Teraz też czasem ponosi mnie fantazja. Niestety głównie w Paincie i głównie za pomocą techniki "kopiuj-wklej". Jest też niestety średnio ambitna. To jej przykład pt. "Polska w budowie".



niedziela, 16 października 2011

Ekologicznie

Parę miesięcy temu, tzw. Róg Afryki nawiedziła tragiczna susza. W jej skutek wiele milionów osób cierpi głód, pragnienie itp. Część z nich umiera.Poza tym mamy kryzys, tudzież: idzie kryzys. W związku z powyższymi, muszę Was nauczyć... oszczędzać wodę! 



A więc, Moi Drodzy! Czy macie tak czasem, że po wyjściu z wanny lub prysznica, nie słyszycie jak Was mama/tata/mąż/żona/pies/chomik/kot//gekon prosi o zaparzenie, dajmy na to, kawy? Pewnie macie. A dlaczego nie słyszycie owej prośby? Bo macie peeeełne uszy wody.



Więc, na co Wam tyle wody w tych uszach, ja się pytam! Owszem, uszy się myje a nie wietrzy - znam tą starą prawdę, no ale, są chyba jakieś granice! Tyle wody marnotrawicie, marnotrawcy jedni!


Inny przykład. W filmie "Dzień Świra", główny bohater dziwi się, że postaci w filmach nie płuczą sobie wodą ust, po paście do zębów. 
- No co oni ją, łykają, do k.n. !? - pyta retorycznie.


Pasty, po żadnym pozorem, łykać nie należy. Z moich skrupulatnych badań wynika jednak, że gdy nalewamy do kubka wody do wypłukania ust, to nalewamy jej tyle, że resztę później wylewamy. No i kto to widział, żeby takim być????!!!!


Odnośnie wody, to tyle. Ja wiem, że żarty są tu może nie na miejscu, zwłaszcza wobec tej Afryki, w której sytuacja jest naprawdę dramatyczna. Jednak jako, uwaga... OSOBA PUBLICZNA, powinienem był chyba zwrócić uwagę na aspekt ekologiczny marnotrastwa, a tak na całkiem poważnie to ja raczej nie umiem... Z resztą i tak, kto mnie tam posłucha? :====( (Cykuty!!)

Teraz pozostanę w roli ekologa, ale nie wodnego. Otóż, ostatnio słyszałem chyba w radiu, że Polacy spędzają 24 godziny miesięcznie na internecie! Cała doba! Jeden dzień z miesiąca!

I w tym przypadku mam sobie multum do zarzucenia. Zaiste, niezwykle dręczy mnie fakt, że przeze mnie... przez mojego bloga... przez te moje przemądrzałości tracicie prąd, pieniądze, ocieplacie klimat... A co gorsze, tracicie nieodwracalnie, na zawsze, bezpowrotnie swój cenny... ba! Bezcenny czas! I to wszystko przeze mnie!!! 

Przez te sumienia wyrzuty oka zmrużyć nie mogę, uczyć się nie mogę, myśleć nie mogę... choć nie, myśleć to nigdy nie mogłem... Ale nie mogę nawet kawałka chleba, z tych złocistych kłosów polskich, przełknąć! Ach, ja wredny!

 A jak już jesteśmy przy traceniu czasu, to słyszałem również, że przeciętny człowiek traci na chodzenie po mieszkaniu 10 lat! Ale ludzie nic, tylko duże mieszkanie i duże mieszkanie... No i po co? Nie lepiej mieć kawalerkę i zostawić sobie czas na ważne rzeczy, zamiast ścierać podłogę i podeszwy przez 8760 godzin?



środa, 12 października 2011

Mój pierwszy raz!

Znowu o wyborach napiszę. Ale już ostatni raz. To było tak...


Mówię Wam, taki byłem podniecony od rana tymi wyborami, że szok. Przeżywałem, jak stonka wykopki.


Odstrzeliłem się jak szczur na otwarcie kanału (no, właściwie to mama mnie odstrzeliła, bo ja to taki synuś mamusi jestem). Ale nie specjalnie na wybory, tylko... niedziela była, a poza tym kościół itd. Tak czy inaczej, byłem ubrany - ładnie.


To było moje pierwsze referendum, więc czułem się naprawdę wyjątkowo. Miałem nawet zażyć pavulon na odprężenie, ale pomyślałem, że po nim to jeszcze bym na kogoś innego zagłosował - więc zrezygnowałem z tego projektu. Z resztą, przy moim stanie zdrowie, pavulon jest chyba niewskazany, bo i bez niego jestem dosyć wiotki...


Wpadłem za to na inny pomysł: aby zadzwonić po dziennikarzy z lokalnych mediów, co by mnie sfotografowali przy urnie i dali zdjęcie do gazet  Ale i z  tego przedsięwzięcia zrezygnowałem z obawy, że jeszcze by mi kazali pieniądze za drogę zwracać; bo to nic szczególnego, bo takich jak ja są tysiące, w końcu że wygląd nie wyjściowy, że z tą skoliozą to się w kadrze nie mieszczę...


A na samych wyborach, to... no cóż, cudów nie było. Miłe panie w komisji, dwa krzyżyki, urna i wypad. Ale, jak to mówią moi znajomi - JEST RADOŚĆ! Bo, jak by nie było, ja też miałem coś w tym kraju  do gadania. I to powiedziałem...

sobota, 8 października 2011

A co ma flaszka do wyborów?

I znowu długo nie pisałem. Ale nie dlatego, że Was "olałem" (no niechże by mnie ta ręka uschła). Mam dużo nauki, a poza tym znowu chory byłem. Tym razem na coś w rodzaju grypy żołądkowej.


Żebym się nie odwodnił, p. pielęgniarka przywiozła mi pół litra! Naprawdę! I to razy cztery flaszki, czyli razem dwa litry! Skandal!


Mało tego. Wykorzystano moje osłabienie (większe niż zwykle:D), podpięto mi kaniule dożylną obwodową (w żargonie prymitywów zwaną "wenflonem"), a do kaniuli ów "magiczny " napój. 


Nie jestem zwolennikiem alkoholu - wręcz przeciwnie - ale ta technika pomogła. Pocieszam się tym, że nie rządzi nami pewien inny polityk, bo wtedy to by mnie leczyli pewnie już "marychą"...


A propos. Dzisiaj jeden z najnudniejszych dni w roku, bo cisza wyborcza. Nikt się nie kłóci, nikt nie obraża. Do duszy z taką robotą... Dobrze, że to tylko dwa dni.

A już jutro wybory. I pojadę, choćby mnie w troje trzymali (choć w sumie wystarczy, że nikt mi nie pomoże:D). No, chyba, że jakieś siły wyższe mnie zatrzymają. Na przykład, zwykłe przenikliwe zimno, które nie pozwoli mi zgiąć do podpisu - i tak już wystarczająco zgiętego - nadgarstka...



Chociaż nie! Zimno mi nie przeszkodzi! Zębami wtedy podpiszę! Zębami nakreślę ten zakichany krzyżyk, potem drugi zakichany krzyżyk, i niech mam tą zakichaną, obywatelską satysfakcję! I przynajmniej będę miał pewność, że na nagrobku NIKT mi nie napisze "Tutaj leży ten głąb chory, co nie poszedł na wybory".

sobota, 1 października 2011

Wykiwany przez włosa

Kiedyś tam, pięknego dnia, do mojej paszczy dostał się włos. Nie wiem czyj on był, ani jakiego był pochodzenia. Po smaku nie poznałem. Kłak jak kłak...


No, a że czasy były jakie były - sytuacja gospodarcza kraju była jaka była - to postanowiłem tego bezcennego daru natury nie zmarnować. Z resztą, wkurzał mnie strasznie. Plan był zatem prosty: przegryźć - połknąć.


Ułożyłem sobie więc dziada między zębami i... ugryzłem. Nic. Gryzę drugi, trzeci, czwarty raz i nic się nie stało. Włos nadal cały i zdrowy.


Bardzo mnie to zbulwersowało. Niby taki delikatny, cienki etc., ale przegryźć się nie dał...


No i w tym miejscu pasowałoby umieścić na przykład jakieś życiowe odniesienie, dla którego przytoczyłem tą mądrą i wstrząsającą anegdotę. Problem w tym, że nie mam takiej...


Chociaż, mam taką, ale średnio inteligentną. Myślę, że tego włosa można porównać do niektórych ludzi, z zewnątrz kruchych i delikatnych - ale tak na prawdę nie do złamania (choć nie wiem, czy w ogóle są tacy ludzie). Mówi się, że niektórzy są jak jajko - z zewnątrz twardzi jak skorupka, a w środku tacy no... Można chyba więc tych drugich porównywać, że są jak... włosy :)


Ale na wszelki wypadek, gdybyście mieli pod ręką jakiś kłaczek, to... spróbujcie go przegryźć. Bo może tylko ten był taki twardy. Albo może zęby mam jakieś kiepskie... Może mało tego wapnia...


Albo może... gryzłem niepoprawnie...