Na jakiś czas - miesiąc, może dłużej - chcę zawiesić bloga. Wiem, że w tej chwili runął Wasz świat i życie straciło jakikolwiek sens, ale żyjcie nadzieją. Z resztą, jego popularność ostatnio ciutkę wzrosła, a to pewnie znaczy, że poziom spadł (bo czasem jest tak, jak to bywa choćby nieraz w polityce - im głupsza partia, tym większe poparcie).
Tymczasem proszę o jakąś modlitwę czasem, no i do przeczytania!
wtorek, 2 grudnia 2014
środa, 26 listopada 2014
Co Wam powiem, to Wam powiem
Większość z Was zauważyła pewnie, że czasami komunikacja ze mną nie należy do najprostszych wyzwań. M.in. nieraz jąkam się (zwłaszcza, jak się stresuję), co powoduje wydłużenie czasu mojej wypowiedzi. Poza tym mówię dość cicho i stosunkowo niewyraźnie (co nierzadko generuje śmieszne dialogi, ale śmieszne tylko dla mnie, co... też jest śmieszne).
Problemy z dykcją są fajne. Bo tak na przykład gdy się zająkuję, mam czas, by zmienić treść tego, co chcę powiedzieć, albo wcale tego nie wymówić - kiedy, powiedzmy, zdążę się zreflektować, że dana riposta jednak nie jest cięta.
Albo też, gdy powiem coś zbyt cicho/niewyraźnie i ktoś prosi o to, bym powtórzył, mam wtedy możliwość zawieszenia tejże konserwacji polsko-polskiej, tudzież na zapytanie "co?", zmasakrować rozmówcę słowem "śmigło". Fajna zabawa jest.
Uważam, że wszyscy, którzy zawodowo odpowiadają za słowo, powinni mieć problemy z dykcją: dziennikarze, politycy, wykładowcy itd. To powinien być wymóg. Ja wpisuję do CV...
Problemy z dykcją są fajne. Bo tak na przykład gdy się zająkuję, mam czas, by zmienić treść tego, co chcę powiedzieć, albo wcale tego nie wymówić - kiedy, powiedzmy, zdążę się zreflektować, że dana riposta jednak nie jest cięta.
Albo też, gdy powiem coś zbyt cicho/niewyraźnie i ktoś prosi o to, bym powtórzył, mam wtedy możliwość zawieszenia tejże konserwacji polsko-polskiej, tudzież na zapytanie "co?", zmasakrować rozmówcę słowem "śmigło". Fajna zabawa jest.
Uważam, że wszyscy, którzy zawodowo odpowiadają za słowo, powinni mieć problemy z dykcją: dziennikarze, politycy, wykładowcy itd. To powinien być wymóg. Ja wpisuję do CV...
środa, 19 listopada 2014
Agent idealny
Mowa ciała mówi dużo o człowieku, o jego emocjach w danej chwili. Stosunkowo łatwo rozpoznajemy kiedy ktoś się denerwuje, często też gdy kłamie itd. I właśnie dlatego byłbym świetnym dyplomatą!
Ja nie tuptam, jak się stresuję, nie krzyżuję także stóp; nie dam rady pocierać sobie twarzy dłońmi, nie ściszam głosu (bo bardziej się nie da), jąkam się z natury itd. Jedyne, co mnie zdradza, to mimika i ruchliwe palce u rąk (u nóg w sumie też, ale tylko u prawej i tylko trzy, z resztą w bucie nie widać). Z czasem pewnie jednak, w miarę postępu choroby, stanę się dyplomatą - lub agentem - idealnym; moje palce się ogarną, a twarz będzie pokerowa... Wtedy CIA, MOSAD, Rutkowski - wszystko będzie przede mną i to tym bardziej, że - jak wykazałem tutaj - niepełnosprawni są teraz w cenie.
Najpierw jednak trzeba dokończyć te wybory samorządowe, tzn. przeliczyć głosy. O ile jestem przeciwnikiem rewolucji i przewrotów, o tyle coraz częściej dochodzę do wniosku, że inaczej naszego państwa się nie naprawi. A teraz chciałbym tylko jeszcze krótko postraszyć PKW: my się jeszcze... POLICZYMY!
Ja nie tuptam, jak się stresuję, nie krzyżuję także stóp; nie dam rady pocierać sobie twarzy dłońmi, nie ściszam głosu (bo bardziej się nie da), jąkam się z natury itd. Jedyne, co mnie zdradza, to mimika i ruchliwe palce u rąk (u nóg w sumie też, ale tylko u prawej i tylko trzy, z resztą w bucie nie widać). Z czasem pewnie jednak, w miarę postępu choroby, stanę się dyplomatą - lub agentem - idealnym; moje palce się ogarną, a twarz będzie pokerowa... Wtedy CIA, MOSAD, Rutkowski - wszystko będzie przede mną i to tym bardziej, że - jak wykazałem tutaj - niepełnosprawni są teraz w cenie.
Najpierw jednak trzeba dokończyć te wybory samorządowe, tzn. przeliczyć głosy. O ile jestem przeciwnikiem rewolucji i przewrotów, o tyle coraz częściej dochodzę do wniosku, że inaczej naszego państwa się nie naprawi. A teraz chciałbym tylko jeszcze krótko postraszyć PKW: my się jeszcze... POLICZYMY!
czwartek, 13 listopada 2014
Polak, biedak
Mam nadzieję, że tylko mi się wydaje, ale odnoszę wrażenie, że mamy wciąż jeszcze jakiś kretyński gust z komunizmu - że jak coś (np. moda, nowy "sport") jest zagraniczne, to jest lepsze, a jak Zachodnie - to najlepsze, przy czym szczytem ideału jest coś, co kończy się na "ing" - jogging, nordic walking, planking itd.
Jednym z wyjątków - bo ze Wschodu i nie "ing" - jest joga. Ostatnio wszędzie widzę reklamę tej wspaniałości; dla studentów jest zniżka i ta pani ze zdjęcia taka zgrabna...
Pieron wie, czy ta joga coś pomaga czy tylko robi wodę z mózgu (abstrahując już od nawiedzeń), ale jako niepełnosprytny tego nie zweryfikuję. W jodze trzeba tak nogi pod siebie podwijać, a ja nie dam rady; musiałaby mi instruktorka pomóc, a jakby mi pomagała, to by się zapatrzyła na mnie i jeszcze zapomniałaby tamtych z tego letargu powybudzać. Poza tym mam duże przykurcze w kolanach i by mnie to strasznie bolało, a wtedy nijak się nie idzie skupić. Szkoda, bo joga jest taka modna (jeszcze), taka zagraniczna...
Jogging też nie dla mnie, bo to trzeba wstawać wcześnie rano, a ja nie lubię. Planking także odpada, bo na brzuchu jak leżę, to mi duszno, a w dodatku jestem trochę krzywy i pewnie bym ciągle spadał... Nordic walking też nie wchodzi w grę, bo to usprawnia te partię mięśni, których prawie nie mam.
Jak widzicie, wszystko, co na tym świecie najlepsze, zagraniczne, omija mnie. Zostaje mi polskie leżenie, siedzenie, myślenie, oddychanie... Eh, gdyby to się choć nazywało po angielsku...
Na szczęście jest jeszcze marketING polityczny. Poniżej - trochę też w odniesieniu do poprzedniego wpisu - dołączam mój wywiad z Bawerem Aondo - Akaa, kandydatem do Rady Dzielnicy Prądnik Biały.
Pozdrawiam!
Jednym z wyjątków - bo ze Wschodu i nie "ing" - jest joga. Ostatnio wszędzie widzę reklamę tej wspaniałości; dla studentów jest zniżka i ta pani ze zdjęcia taka zgrabna...
Pieron wie, czy ta joga coś pomaga czy tylko robi wodę z mózgu (abstrahując już od nawiedzeń), ale jako niepełnosprytny tego nie zweryfikuję. W jodze trzeba tak nogi pod siebie podwijać, a ja nie dam rady; musiałaby mi instruktorka pomóc, a jakby mi pomagała, to by się zapatrzyła na mnie i jeszcze zapomniałaby tamtych z tego letargu powybudzać. Poza tym mam duże przykurcze w kolanach i by mnie to strasznie bolało, a wtedy nijak się nie idzie skupić. Szkoda, bo joga jest taka modna (jeszcze), taka zagraniczna...
Jogging też nie dla mnie, bo to trzeba wstawać wcześnie rano, a ja nie lubię. Planking także odpada, bo na brzuchu jak leżę, to mi duszno, a w dodatku jestem trochę krzywy i pewnie bym ciągle spadał... Nordic walking też nie wchodzi w grę, bo to usprawnia te partię mięśni, których prawie nie mam.
Jak widzicie, wszystko, co na tym świecie najlepsze, zagraniczne, omija mnie. Zostaje mi polskie leżenie, siedzenie, myślenie, oddychanie... Eh, gdyby to się choć nazywało po angielsku...
Na szczęście jest jeszcze marketING polityczny. Poniżej - trochę też w odniesieniu do poprzedniego wpisu - dołączam mój wywiad z Bawerem Aondo - Akaa, kandydatem do Rady Dzielnicy Prądnik Biały.
Pozdrawiam!
piątek, 7 listopada 2014
Jestem na topie!
Mój ostatni wpis cieszył się chyba największym odzewem w historii bloga. Lajków natrzaskałem jak Rafał Brzozowski na oficjalnym fanpage'u, usłyszałem też w różnej formie trochę komentarzy... Chyba wiem, jaka jest tego przyczyna: niepełnosprawność jest teraz na topie!
Wiecie, niepełnosprawność budzi obecnie szerokie zainteresowanie społeczeństwa. Piszą o nas artykuły, książki (dużo z nich można mieć za darmo), kręcą filmy, reportaże, rozpoznają nas bez problemu na ulicy, starsze panie zaczepiają - krótko mówiąc, jesteśmy celebrytami!
Są i przywileje: ja i moi ludzie mamy swoje miejsca parkingowe (choć czasem zajmuje je plebs), osobne, ekskluzywne Water Closet'y w miejscach i budynkach publicznych, osobne kasy w sklepach, szmery-bajery... Sami też działamy, m.in. w mediach: posiadamy własne gazetki, biuletyny, internety, audycje w telewizji (nie tylko reżimowej), łańcuszki na Facebooku i Naszej Klasie... Ogólnie - dziewczyny, sława... Ortopedzi... Jest rozmach.
Jak dzisiaj się powie: niepełnosprawny, to wiadomo, że ten ktoś coś sobą reprezentuje. Ba, nawet ochroniarze niepełnosprawni są często poszukiwani na rynku pracy. Ja i moi ludzie po prostu mamy w sobie jakość. Jesteśmy tak bardzo trendy...
Według danych, jest nas w Polsce prawie pięć milionów - czyli prawie czterdzierści razy więcej niż żołnierzy! Jakbyśmy z moimi ludźmi zrobili na granicach barykady, to mucha nie przeleci!
I w ogóle dzielnie walczymy z systemem...
Wiecie, niepełnosprawność budzi obecnie szerokie zainteresowanie społeczeństwa. Piszą o nas artykuły, książki (dużo z nich można mieć za darmo), kręcą filmy, reportaże, rozpoznają nas bez problemu na ulicy, starsze panie zaczepiają - krótko mówiąc, jesteśmy celebrytami!
Są i przywileje: ja i moi ludzie mamy swoje miejsca parkingowe (choć czasem zajmuje je plebs), osobne, ekskluzywne Water Closet'y w miejscach i budynkach publicznych, osobne kasy w sklepach, szmery-bajery... Sami też działamy, m.in. w mediach: posiadamy własne gazetki, biuletyny, internety, audycje w telewizji (nie tylko reżimowej), łańcuszki na Facebooku i Naszej Klasie... Ogólnie - dziewczyny, sława... Ortopedzi... Jest rozmach.
Jak dzisiaj się powie: niepełnosprawny, to wiadomo, że ten ktoś coś sobą reprezentuje. Ba, nawet ochroniarze niepełnosprawni są często poszukiwani na rynku pracy. Ja i moi ludzie po prostu mamy w sobie jakość. Jesteśmy tak bardzo trendy...
Według danych, jest nas w Polsce prawie pięć milionów - czyli prawie czterdzierści razy więcej niż żołnierzy! Jakbyśmy z moimi ludźmi zrobili na granicach barykady, to mucha nie przeleci!
I w ogóle dzielnie walczymy z systemem...
poniedziałek, 27 października 2014
Spowiedź niepełnosprytnego
Kilka dni temu - konkretnie we czwartek, minęły dokładnie cztery lata od mojego pierwszego wpisu, jeszcze na innej platformie: http://kambloger.blogan.pl/kategoria-gowna/2010/10/23/poczatek. Ten okres jednego mundialu uczczę wyjątkowo szczerym wpisem. Taki bonus od firmy. Doceńcie to, bo niezbyt jestem wylewny, jeśli chodzi chodzi o mówienie o uczuciach, wyczuciach, odczuciach itd. I czytajcie uważnie, bo będę sypał sentencjami jak proboszcz na sumie w niedziele...
Wiecie, często słyszę od ludzi, że ja to taki jestem wspaniały i cierpliwy, no bo się tak pogodziłem z chorobą... Kilka lat temu doszedłem do tego samu wniosku; "nie jest łatwo, ale jestem pogodzony i kropka". Dopiero od niedawna dociera do mnie, że to gówno prawda.
Pogodzony jestem tylko w jakimś sensie. Godzić się jednak muszę codziennie, nieraz po kilka razy. Za każdym razem, gdy odczuwam, że to nie jest normalne, że nie jestem jak moi rówieśnicy. Podam tylko kilka przykładów, pospolitych, ale mniej drastycznych.
Niejednokrotnie pyta mnie ktoś: jak tam życie studenckie? Nie bardzo wiem, co wtedy odpowiedzieć. Moje "życie studenckie" niewiele różni się od życia trzymanego pod kloszem nastolatka, w dodatku - mamin-synka. Od dwóch lat studiów nie byłem na żadnej imprezie; nie piję z zasady, nie potańczę, nie pogadam, bo za głośno, więc nie idę. A zniżki mam! Często gdy studenci o 22. dopiero wychodzą z akademika, ja obieram kurs na laptop bądź łózko, bo co mam robić? Także taka imprezka.
Inny przykład, to gdy powiedzmy, fajnie rozmawia mi się z jakąś dziewczyną, z którą mam podobne zainteresowania, światopogląd, podobne poczucie humoru, która jest ładna i wolna... Po prostu taka, którą w warunkach laboratoryjnych mógłbym podrywać (np. na te gęste włosy i rzadką brodę), a teraz mogę to robić tylko na "rzadką chorobę" (choć znam przypadki, gdzie ten motyw poskutkował).
Jednak nie wiem, czy najgorsza w mojej chorobie nie jest jej "zaraźliwość"; fakt, iż razem ze mną "choruje" osoba, która się mną opiekuje. Tak, to najgorsze, bo to jak odłamki od granatu.
Po co to piszę? Po to, by głównie osoby młode i pełnosprawne doceniły to, co mają. Do Was szczególnie to adresuję. Wiem, że znacie ten banał (a duża część życia składa się z banałów) od babci ze wsi, od księdza z katechez, od typowej polonistki itd., ale ja Wam to mówię z autopsji. Wiem, że różne problemy czasem przysłaniają to, co mamy, ale zdrowie jest naprawdę cenne. Doceńcie to, przynajmniej jutro, przynajmniej kilka dni. Jak pisał Heraklit: Choroba pozwala poznać słodycz zdrowia, zło – dobra, głód – sytości, zmęczenie – wypoczynku.
Wiecie, często słyszę od ludzi, że ja to taki jestem wspaniały i cierpliwy, no bo się tak pogodziłem z chorobą... Kilka lat temu doszedłem do tego samu wniosku; "nie jest łatwo, ale jestem pogodzony i kropka". Dopiero od niedawna dociera do mnie, że to gówno prawda.
Pogodzony jestem tylko w jakimś sensie. Godzić się jednak muszę codziennie, nieraz po kilka razy. Za każdym razem, gdy odczuwam, że to nie jest normalne, że nie jestem jak moi rówieśnicy. Podam tylko kilka przykładów, pospolitych, ale mniej drastycznych.
Niejednokrotnie pyta mnie ktoś: jak tam życie studenckie? Nie bardzo wiem, co wtedy odpowiedzieć. Moje "życie studenckie" niewiele różni się od życia trzymanego pod kloszem nastolatka, w dodatku - mamin-synka. Od dwóch lat studiów nie byłem na żadnej imprezie; nie piję z zasady, nie potańczę, nie pogadam, bo za głośno, więc nie idę. A zniżki mam! Często gdy studenci o 22. dopiero wychodzą z akademika, ja obieram kurs na laptop bądź łózko, bo co mam robić? Także taka imprezka.
Inny przykład, to gdy powiedzmy, fajnie rozmawia mi się z jakąś dziewczyną, z którą mam podobne zainteresowania, światopogląd, podobne poczucie humoru, która jest ładna i wolna... Po prostu taka, którą w warunkach laboratoryjnych mógłbym podrywać (np. na te gęste włosy i rzadką brodę), a teraz mogę to robić tylko na "rzadką chorobę" (choć znam przypadki, gdzie ten motyw poskutkował).
Jednak nie wiem, czy najgorsza w mojej chorobie nie jest jej "zaraźliwość"; fakt, iż razem ze mną "choruje" osoba, która się mną opiekuje. Tak, to najgorsze, bo to jak odłamki od granatu.
Po co to piszę? Po to, by głównie osoby młode i pełnosprawne doceniły to, co mają. Do Was szczególnie to adresuję. Wiem, że znacie ten banał (a duża część życia składa się z banałów) od babci ze wsi, od księdza z katechez, od typowej polonistki itd., ale ja Wam to mówię z autopsji. Wiem, że różne problemy czasem przysłaniają to, co mamy, ale zdrowie jest naprawdę cenne. Doceńcie to, przynajmniej jutro, przynajmniej kilka dni. Jak pisał Heraklit: Choroba pozwala poznać słodycz zdrowia, zło – dobra, głód – sytości, zmęczenie – wypoczynku.
poniedziałek, 20 października 2014
Zombie
Arystoteles - że tak od razu zacznę - pisał, iż "życiem nazywamy odżywianie
się o swoich własnych siłach, wzrost i podupadanie". O ile wzrost i podupadanie to jakoś jeszcze ogarniam (i to "bez mydła"), o tyle z tym samodzielnym odżywianiem mam spore problemy. W związku z tym, nurtuje mnie kwestia: czy ja żyję? Co prawda, prawdopodobnie posiadam, jak pisał ten klasyk, "rozum czynny" itd., jednak jego definicja życia czyni ze mnie zombie, a moja niedowaga nawet to potwierdza (a ja, głupi, bałem się zombie...) Arystoteles, jak Cię spotkam, to YOU SHALL NOT PASS!
A tak poza tym, to zombie ma niedawno przebił oponę i teraz chwilowo ma dętkę od taczek - trochę za dużą, przez co fajnie się bujam, jak jadę; kołyszę się subtelnie, jakbym płynął statkiem... Po Nilu... Jest pięknie!
Mam też dla Was kolejny, autorski suchar, wiecie z jakiej serii:
- Dlaczego kosmita ze wszystkiego tłumaczy się swojej żonie?
- Bo żona mu nie UFO
się o swoich własnych siłach, wzrost i podupadanie". O ile wzrost i podupadanie to jakoś jeszcze ogarniam (i to "bez mydła"), o tyle z tym samodzielnym odżywianiem mam spore problemy. W związku z tym, nurtuje mnie kwestia: czy ja żyję? Co prawda, prawdopodobnie posiadam, jak pisał ten klasyk, "rozum czynny" itd., jednak jego definicja życia czyni ze mnie zombie, a moja niedowaga nawet to potwierdza (a ja, głupi, bałem się zombie...) Arystoteles, jak Cię spotkam, to YOU SHALL NOT PASS!
A tak poza tym, to zombie ma niedawno przebił oponę i teraz chwilowo ma dętkę od taczek - trochę za dużą, przez co fajnie się bujam, jak jadę; kołyszę się subtelnie, jakbym płynął statkiem... Po Nilu... Jest pięknie!
Mam też dla Was kolejny, autorski suchar, wiecie z jakiej serii:
- Dlaczego kosmita ze wszystkiego tłumaczy się swojej żonie?
- Bo żona mu nie UFO
piątek, 10 października 2014
Zamarznięty przybysz
Najpierw tylko mała autoreklema - mój ostatni felieton z myslkonserwatywna.pl
Przypomniała mi się pewna historyjka z ubiegłorocznego pobytu w Anglii (relacja tu), której chyba na blogu nie opisałem, a może warto...
Był ciepły, wrześniowy dzień. Postanowiłem wybrać się na samotny, refleksyjny spacerek. Przejeżdżając blisko starego, anglikańskiego cmentarzyka, postanowiłem go odwiedzić.
Miał on swój klimat. Nieduża ilość grobów oraz ich prostota tworzą kameralność tamtejszego miejsca spoczynku parafian, spotęgowaną obecnością w centralnym jego miejscu równie małego, prostego kościółka. Jeden tylko nagrobek był nieco bardziej okazały: był on własnością, jak głosił napis, młodego, świetnie rokującego inżyniera, który dożył bodaj 23. lat...
Gdy tak dumałem nad życiem i śmiercią, po chwili przyszło mi myśleć głównie o tym drugim fenomenie. Nagle bowiem zaszło słońce, zerwał się wiatr, zrobiło się zimno... Tymczasem jak część z Was wie, moja dłoń nie jest taka pierwsza-lepsza i nie toleruje absolutnie żadnego chłodu; szybko marznie, co uniemożliwia mi jazdę...
Dłoń nie ruszy. Do najbliższego zabudowania z 200 metrów. Miejsce znikąd niewidoczne. Nikomu nie powiedziałem konkretnie, gdzie się wybieram. Żywy (na razie), bezbłędnie rokujący humanista wśród martwego, niegdyś świetnie, a teraz już nijak rokującego inżyniera i kilkudziesięciu innych, niegdyś świetnie rokujących, teraz bardzo zamkniętych osób. Kraj Szekspira, ale dramat-autentyk. Taka sytuacja...
Trochę posiedziałem, pomodliłem się... Spokojnie tam było. Panowała martwa cisza. Serce mi jednak biło co raz szybciej i od śmierci na zawał uratowało mnie słońce, które wyszło i ociepliło mi rękę... Pryskałem stamtąd, jakby mnie stado szerszeni goniło.
Nagrody Darwina za najgłupszą śmierć i tak bym raczej nie dostał, bo ktoś by mnie zdążył znaleźć; niemniej jednak atmosfera robiła się nieprzyjemna i tamto słońce było mi drogie, jak mało które. Człowiek nie zna dnia, ani godziny. Ani miejsca, choć to akurat pasowało...
Na koniec kolejny, mój suchar z serii "Trochę suche, ale zawsze!":
- Co najbardziej lubi jeść Krzysztof Cugowski?
- Udka z suflera
Przypomniała mi się pewna historyjka z ubiegłorocznego pobytu w Anglii (relacja tu), której chyba na blogu nie opisałem, a może warto...
Był ciepły, wrześniowy dzień. Postanowiłem wybrać się na samotny, refleksyjny spacerek. Przejeżdżając blisko starego, anglikańskiego cmentarzyka, postanowiłem go odwiedzić.
Miał on swój klimat. Nieduża ilość grobów oraz ich prostota tworzą kameralność tamtejszego miejsca spoczynku parafian, spotęgowaną obecnością w centralnym jego miejscu równie małego, prostego kościółka. Jeden tylko nagrobek był nieco bardziej okazały: był on własnością, jak głosił napis, młodego, świetnie rokującego inżyniera, który dożył bodaj 23. lat...
Gdy tak dumałem nad życiem i śmiercią, po chwili przyszło mi myśleć głównie o tym drugim fenomenie. Nagle bowiem zaszło słońce, zerwał się wiatr, zrobiło się zimno... Tymczasem jak część z Was wie, moja dłoń nie jest taka pierwsza-lepsza i nie toleruje absolutnie żadnego chłodu; szybko marznie, co uniemożliwia mi jazdę...
Dłoń nie ruszy. Do najbliższego zabudowania z 200 metrów. Miejsce znikąd niewidoczne. Nikomu nie powiedziałem konkretnie, gdzie się wybieram. Żywy (na razie), bezbłędnie rokujący humanista wśród martwego, niegdyś świetnie, a teraz już nijak rokującego inżyniera i kilkudziesięciu innych, niegdyś świetnie rokujących, teraz bardzo zamkniętych osób. Kraj Szekspira, ale dramat-autentyk. Taka sytuacja...
Trochę posiedziałem, pomodliłem się... Spokojnie tam było. Panowała martwa cisza. Serce mi jednak biło co raz szybciej i od śmierci na zawał uratowało mnie słońce, które wyszło i ociepliło mi rękę... Pryskałem stamtąd, jakby mnie stado szerszeni goniło.
Nagrody Darwina za najgłupszą śmierć i tak bym raczej nie dostał, bo ktoś by mnie zdążył znaleźć; niemniej jednak atmosfera robiła się nieprzyjemna i tamto słońce było mi drogie, jak mało które. Człowiek nie zna dnia, ani godziny. Ani miejsca, choć to akurat pasowało...
Na koniec kolejny, mój suchar z serii "Trochę suche, ale zawsze!":
- Co najbardziej lubi jeść Krzysztof Cugowski?
- Udka z suflera
sobota, 4 października 2014
Wlasnie dlatego bede filozofem
Jak pisalem w ostatnim poscie, dostalem sie na drugi kierunek. Konkretnie - na filozofie.
Dlaczego ten kierunek? Miedzy innymi moze dlatego, ze mimo Wiary (pewnie slabej niestety, jak widac) nurtuja mnie powazne pytania, na ktore nie znam odpowiedzi; milo mi sie zrobi, jak zobacze, ze inni rowniez sie motaja i tez spadli na Ziemie, jakby urwali sie z choinki.
Poza tym, jako filozof, nie bede sie musial soba przejmowac. Wciaz bowiem istnieje stereotyp filozofa-oszoloma, oderwanego od rzeczywistosci (z reszta, nie upieram sie, ze jestem normalny). To nic, ze wiekszosc filozofow to ludzie inteligentni, czesto na wysokich stanowiskach. Stereotyp to stereotyp. Diogenes ma tu np. swoj wklad; w bialy dzien chodzil z lampa po miescie, szukajac (uczciwego) czlowieka, spal w beczce itd... Coz, ja w beczce na pewno nie zamieszkam, chocby dlatego, ze tu znowu pojawia sie odwieczny problem: do beczki nie ma podjazdu!
Nie bede sie sie jednak juz musial przejmowac rozczochranymi wlosami, ani tym, ze wygladam, jakbym mial rdzeniowy zanik miesni, ani tym, ze czasem mowie niewyraznie, ani wtedy, jak przez nieuwage powiem cos glupiego... W razie czego, powiem tylko, ze studiuje filozofie. Powiem dwa razy, zeby mnie zrozumieli.
A wpis chcialbym zakonczyc prorodzinnym stwierdzeniem Sokratesa: Tak czy inaczej żeń się: jeśli znajdziesz dobrą żonę, będziesz szczęśliwy, jeśli złą – zostaniesz filozofem.
Dlaczego ten kierunek? Miedzy innymi moze dlatego, ze mimo Wiary (pewnie slabej niestety, jak widac) nurtuja mnie powazne pytania, na ktore nie znam odpowiedzi; milo mi sie zrobi, jak zobacze, ze inni rowniez sie motaja i tez spadli na Ziemie, jakby urwali sie z choinki.
Poza tym, jako filozof, nie bede sie musial soba przejmowac. Wciaz bowiem istnieje stereotyp filozofa-oszoloma, oderwanego od rzeczywistosci (z reszta, nie upieram sie, ze jestem normalny). To nic, ze wiekszosc filozofow to ludzie inteligentni, czesto na wysokich stanowiskach. Stereotyp to stereotyp. Diogenes ma tu np. swoj wklad; w bialy dzien chodzil z lampa po miescie, szukajac (uczciwego) czlowieka, spal w beczce itd... Coz, ja w beczce na pewno nie zamieszkam, chocby dlatego, ze tu znowu pojawia sie odwieczny problem: do beczki nie ma podjazdu!
Nie bede sie sie jednak juz musial przejmowac rozczochranymi wlosami, ani tym, ze wygladam, jakbym mial rdzeniowy zanik miesni, ani tym, ze czasem mowie niewyraznie, ani wtedy, jak przez nieuwage powiem cos glupiego... W razie czego, powiem tylko, ze studiuje filozofie. Powiem dwa razy, zeby mnie zrozumieli.
A wpis chcialbym zakonczyc prorodzinnym stwierdzeniem Sokratesa: Tak czy inaczej żeń się: jeśli znajdziesz dobrą żonę, będziesz szczęśliwy, jeśli złą – zostaniesz filozofem.
poniedziałek, 29 września 2014
Kolejne, wrzesniowe historyjki studenta
Pisalem niedawno takie anegdotki o wrzesniowym okresie przedakademickim Po tym wpisie jeszcze pare fajnych historyjek sie odbylo.
Zalatwiajac formalnosci zwiazane z drugim kierunkiem, udalem sie do Biura ds. Osob Niepelnosprawnych mojej nowej Alma Mater. Chcialem dopytac o szczegoly Indywidualnej Organizacji Studiow. Pani z Biura zadzwonila do dziekanatu, gdzie poinformowano, iz IOS przysluguje dopiero od drugiego roku studiow.
- Ale to jest ciezki przypadek - odparla Pani Monika tonem mowiacym: potem ci wszystko wyjasnie, rozmowa kontrolowana. Pani po drugiej stronie sluchawki, po tym zdaniu, bez slowa protestu wyjasnila, co nalezy zrobic, by IOS uzyskac. Coz, widocznie powszechnie wiadomo, ze jesli Pani Monika mowi, iz przypadek jes ciezki, to znaczy, ze zarty sie definytywnie skonczyly...
Do tej samej rekrutacji potrzebne bylo wypelnienie zyciorysu, w tym rubryki ''dodatkowe umiejetnosci''. No balem sie, ze pusta kartke oddam! Jak spiewal Perfect, ''Pewnego dnia
Zrozumiałem, że ja
Zalatwiajac formalnosci zwiazane z drugim kierunkiem, udalem sie do Biura ds. Osob Niepelnosprawnych mojej nowej Alma Mater. Chcialem dopytac o szczegoly Indywidualnej Organizacji Studiow. Pani z Biura zadzwonila do dziekanatu, gdzie poinformowano, iz IOS przysluguje dopiero od drugiego roku studiow.
- Ale to jest ciezki przypadek - odparla Pani Monika tonem mowiacym: potem ci wszystko wyjasnie, rozmowa kontrolowana. Pani po drugiej stronie sluchawki, po tym zdaniu, bez slowa protestu wyjasnila, co nalezy zrobic, by IOS uzyskac. Coz, widocznie powszechnie wiadomo, ze jesli Pani Monika mowi, iz przypadek jes ciezki, to znaczy, ze zarty sie definytywnie skonczyly...
Do tej samej rekrutacji potrzebne bylo wypelnienie zyciorysu, w tym rubryki ''dodatkowe umiejetnosci''. No balem sie, ze pusta kartke oddam! Jak spiewal Perfect, ''Pewnego dnia
Zrozumiałem, że ja
Nie umiem nic''. Mimo, iz duzo bym chcial - np. szybko biegac,
czy grac na flecie (poprzecznym). Z desperacji myslalem przez
chwile, ze wpisze ''doskonala jazda elektrycznym wozkiem
inwalidzkim'', ale jeszcze by pomysleli, ze ja sobie robie zarty.
Tak czy inaczej, przyjeli mnie. Mimo wszystko...
piątek, 26 września 2014
Lot nisko
Jestem w Anglii u powiekszonej po raz kolejny rodziny. Jadac tu, podobnie jak rok temu (link tutaj), juz na lotnisku mialem okazje do kilku spostrzezen.
Na przyklad takiego, ze cos z tymi blondynkami jest na rzeczy. Jedna z pracownic lotniska, dokonujacych odpraw, miala piekne, dlugie, zlociste wlosy. Byla ladna, mila i zabawna. Najpierw pomylila cos z ta karteczka cos sie dostaje do bagazu (chodzilo bodajze o moj wozek). Po chwili opanowala sytuacje, a nastepnie zaczela tlumaczyc, jak dojsc do gate-u nr 3 oraz gdzie skrecic, gdy miniemy check-in. Jej imponujaca znajomosc jezyka Shekspira dala mi motywacje do dalszej nauki angielskiego. Zeby na przyszlosc nie zaginac na airporcie...
Dostrzeglem tez co najmniej dwa miejsca, gdzie niepelnosprawni (i) chudzi sa dyskryminowani. Po pierwsze: te linki na lotnisku, rozciagniete dla uporzadkowania ruchu kolo bramek, dyskryminuja ludzi na wozkach, bo kazdy gibki moze bez problemu sobie pod nia przejsc, schylajac sie pod katem ostrym. A niepelnosprytny ma pecha - niech sie czuje, jak w ringu...
Po drugie: niesprawiedliwe jest to, ze zarowno ja, wazacy niewiele, jak i osoba bardzo puszysta, mozemy ze soba zabrac dokladnie ta samo ilosc bagazu bez doplaty. Powinno to byc uzaleznione od wagi! Gdyby tak bylo, nic bym nie tracil, bo jako ten bardzo lekki, w cenie biletu moglbym ze soba zabrac nawet cielaka...
Tymczasem koncze. Przepraszam za wpis bez polskich znakow, ale w Anglii sie chyba alt zacina. Na koniec dobry skecz, a' propo tematu.
Na przyklad takiego, ze cos z tymi blondynkami jest na rzeczy. Jedna z pracownic lotniska, dokonujacych odpraw, miala piekne, dlugie, zlociste wlosy. Byla ladna, mila i zabawna. Najpierw pomylila cos z ta karteczka cos sie dostaje do bagazu (chodzilo bodajze o moj wozek). Po chwili opanowala sytuacje, a nastepnie zaczela tlumaczyc, jak dojsc do gate-u nr 3 oraz gdzie skrecic, gdy miniemy check-in. Jej imponujaca znajomosc jezyka Shekspira dala mi motywacje do dalszej nauki angielskiego. Zeby na przyszlosc nie zaginac na airporcie...
Dostrzeglem tez co najmniej dwa miejsca, gdzie niepelnosprawni (i) chudzi sa dyskryminowani. Po pierwsze: te linki na lotnisku, rozciagniete dla uporzadkowania ruchu kolo bramek, dyskryminuja ludzi na wozkach, bo kazdy gibki moze bez problemu sobie pod nia przejsc, schylajac sie pod katem ostrym. A niepelnosprytny ma pecha - niech sie czuje, jak w ringu...
Po drugie: niesprawiedliwe jest to, ze zarowno ja, wazacy niewiele, jak i osoba bardzo puszysta, mozemy ze soba zabrac dokladnie ta samo ilosc bagazu bez doplaty. Powinno to byc uzaleznione od wagi! Gdyby tak bylo, nic bym nie tracil, bo jako ten bardzo lekki, w cenie biletu moglbym ze soba zabrac nawet cielaka...
Tymczasem koncze. Przepraszam za wpis bez polskich znakow, ale w Anglii sie chyba alt zacina. Na koniec dobry skecz, a' propo tematu.
piątek, 19 września 2014
"Zielone ludziki" już w Polsce
Do poprzedniego wpisu mógłbym dorzucić jeszcze parę rzeczy, ale może innym razem, co by nie mieszać. Tymczasem...
Wczoraj do akademika przyjechała wycieczka z Rosji. Przybyli dzień po rocznicy agresji ZSRR na Polskę. To separatyści, ubrani w skórę turystów. Jedna Rosjanka miała nawet taką zieloną torebkę, więc popełniają drobne błędy w kamuflażu. Poza tym, jeden z gości nucił pod nosem jakąś pieśń; to nie był Kazaczok, bardziej coś wojskowego.
Pierwsze co zrobili po przyjeździe - poszli na spacer po okolicy. Robili zdjęcia - wiecie, taki wywiad. Pewnie zaraz po, wszystkie wysłali Putinowi.
Niewiele brakowało, a w korytarzowych drzwiach byłbym potrącił jedną z młodych separatystek. Wyglądała naprawdę, naprawdę... niegroźnie - wręcz przeciwnie. Na szczęście, zdążyłem wyhamować. Gdyby nie to, Rosja miałaby być może bezpośredni pretekst do ataku.
Chcą nas wziąć z zaskoczenia, ale nie wiem, kto tu jest lepszy w zaskakiwaniu. Wczoraj wieczorem graliśmy przecież w siatkę z Rosję. Nasi goście - a przynajmniej część z nich - pewnie chcieli sobie meczyk obejrzeć w akademiku; tym bardziej, że przyjechali do kraju gospodarza. A tu - taki haczyk! Ha! Zakodowane! Zostaje transmisja w internecie. To się nazywa zaskoczenie na froncie!
Bądźcie jednak spokojni. Kontroluję sytuacje. Pilnuję Polski. Przynajmniej przed ludźmi Putina, bo przed władzą nie jestem w stanie...
piątek, 12 września 2014
Pani Terenia i inne, wrześniowe przypadki
Zbliża się październik. Rejestracje, rozliczenia, rekrutacje... Ostatnio stosunkowo niewiele brakowało, a byłbym się na WF zarejestrował. To mógłby być definytywny koniec mojej kariery naukowej, bo o zaliczenie byłoby trudno. Co prawda, prowadzący mógłby - w geście swej dobroci - sadzać mnie na ławce rezerwowych, ale gdyby komuś z podstawowego składu coś się stało - to "sprawa by się rypła"...
Na WF się jednak nie zarejestrowałem, co nie znaczy, że na uczelniach jest łatwo. Niedawno dzwonię do jednego z sekretariatów krakowskiej uczelni "w bardzo nietypowej sprawie". Długo tłumaczę, o co mi się rozchodzi. Mówię i mówię, tchu mi brakuje, sprężam się, wytężam muskuły... Wreszcie skończyłem. Zadowolony, bo teraz to ja będę słuchał, w odpowiedzi słyszę:
- yyyyy... Wie pan co... To ja może dam Panią Terenię, bo - szczerze mówiąc - ja się nie orientuję...
Podczas jednej z rejestracji internetowych, natrafiłem też na pewien rodzynek "prawny". Musiałem wybrać z listy swój stan cywilny. Do wyboru miałem "wolny", "kawaler", "żonaty" "wdowiec", "rozwodnik". Poczułem się, jakbym grał w "Milionerach". Wziąłem "pół na pół"... Trzy ostatnie propozycje w miarę szybko odrzuciłem. Został mi "wolny" i "kawaler"... To ci dopiero psikus! Jakby nie Mama, tej rundy bym chyba nie przeszedł. A nauka się jeszcze nawet nie rozpoczęła!
Na koniec wpisu mam kolejny suchar własnego autorstwa, z cyklu "Trochę suche, ale zawsze!"
- Skąd wiadomo, że system Windows jest wyznawcą prawosławia?
- Bo ma wiele ikon...
Na WF się jednak nie zarejestrowałem, co nie znaczy, że na uczelniach jest łatwo. Niedawno dzwonię do jednego z sekretariatów krakowskiej uczelni "w bardzo nietypowej sprawie". Długo tłumaczę, o co mi się rozchodzi. Mówię i mówię, tchu mi brakuje, sprężam się, wytężam muskuły... Wreszcie skończyłem. Zadowolony, bo teraz to ja będę słuchał, w odpowiedzi słyszę:
- yyyyy... Wie pan co... To ja może dam Panią Terenię, bo - szczerze mówiąc - ja się nie orientuję...
Podczas jednej z rejestracji internetowych, natrafiłem też na pewien rodzynek "prawny". Musiałem wybrać z listy swój stan cywilny. Do wyboru miałem "wolny", "kawaler", "żonaty" "wdowiec", "rozwodnik". Poczułem się, jakbym grał w "Milionerach". Wziąłem "pół na pół"... Trzy ostatnie propozycje w miarę szybko odrzuciłem. Został mi "wolny" i "kawaler"... To ci dopiero psikus! Jakby nie Mama, tej rundy bym chyba nie przeszedł. A nauka się jeszcze nawet nie rozpoczęła!
Na koniec wpisu mam kolejny suchar własnego autorstwa, z cyklu "Trochę suche, ale zawsze!"
- Skąd wiadomo, że system Windows jest wyznawcą prawosławia?
- Bo ma wiele ikon...
czwartek, 4 września 2014
Krwiożerczy kapitalizm (plus... mój suchar o Korwinie)
Ale pokazali Mistrzostwa... Nawet usprawiedliwienia typu "bo inaczej musielibyśmy dopłacić", kibiców przekonują średnio. No i bojkot. Jeśli Polsat jednak, mimo wszystko dużo zarobi - też chyba pomyślę o opłacie za czytanie bloga...
W ostatnim czasie przekonałem się też, czym jest naprawdę krwiożerczy kapitalizm. Przypadkiem znalazłem w sieci ofertę myszki, sterowanej przy pomocy czułego ustnika - dla osób wybitnie niepełnosprytnych (tak, są lepsi ode mnie, ale ja też robię progres!). Cena u producenta - 800 zł. Cena tej samej myszy w innej firmie - 4899 zł...
Aż wrócił mi mój kompleks - kompleks słabości z przedmiotów ścisłych.
- Panie! - niemal krzyknąłem przez telefon do producenta sprzętu - Przecież oni to sprzedają dziewięć razy drożej!
W tym momencie coś mi podpowiedziało, że coś tu poszło źle... Cóż, gdy rozmawiałem z tym gościem, miałem nieco odchyloną w tył głowę, więc sześć z dziewięć miało prawo mi się zamienić. Prawda?
Eh, chyba nie mam zadatków na kapitalistę, nawet nie znam tabliczki mnożenia. Z socjalizmem też jest problem; trzeba umieć dzielić... Zostaje korporacjonizm.
Mam za to własny suchar, wpadający w tematykę wpisu.
- Dlaczego Korwin chodzi po krakowskim Rynku Głównym tylko wówczas, gdy ten jest zupełnie pusty?
- Bo lubi wolny rynek
-
W ostatnim czasie przekonałem się też, czym jest naprawdę krwiożerczy kapitalizm. Przypadkiem znalazłem w sieci ofertę myszki, sterowanej przy pomocy czułego ustnika - dla osób wybitnie niepełnosprytnych (tak, są lepsi ode mnie, ale ja też robię progres!). Cena u producenta - 800 zł. Cena tej samej myszy w innej firmie - 4899 zł...
Aż wrócił mi mój kompleks - kompleks słabości z przedmiotów ścisłych.
- Panie! - niemal krzyknąłem przez telefon do producenta sprzętu - Przecież oni to sprzedają dziewięć razy drożej!
W tym momencie coś mi podpowiedziało, że coś tu poszło źle... Cóż, gdy rozmawiałem z tym gościem, miałem nieco odchyloną w tył głowę, więc sześć z dziewięć miało prawo mi się zamienić. Prawda?
Eh, chyba nie mam zadatków na kapitalistę, nawet nie znam tabliczki mnożenia. Z socjalizmem też jest problem; trzeba umieć dzielić... Zostaje korporacjonizm.
Mam za to własny suchar, wpadający w tematykę wpisu.
- Dlaczego Korwin chodzi po krakowskim Rynku Głównym tylko wówczas, gdy ten jest zupełnie pusty?
- Bo lubi wolny rynek
-
niedziela, 31 sierpnia 2014
O sztuce samoobrony, komarach i Igrzyskach
Wczoraj nasi siatkarze w dobrym stylu rozpoczęli Mundial. Oby tak dalej i aż do Igrzysk w Rio! Ja też tam się na rywalizację wybieram, co oznajmiłem już dawno temu TUTAJ. Fizycznie czuję się dobrze. Ostatnio nawet lekko przydusiłem komara. Głupio się mi zrobiło, bo skoro się mi tak łatwo dał, to też mógł mieć rdzeniowy zanik mięśni - no ale gdyby nie zaczynał, to bym mu przecież nic nie zrobił. Tak czy siak - trzymam formę ponad normę.
A' propo komarów. Podczas lata dawały w kość. Ze mną to one mają dobrze. Wiecie, czasem zdarza się, że chwilowo nikogo przy mnie nie ma i siada mi komar - w dodatku w miejscu niedostępnym dla mojej ognistej pięści (np. na policzku). Wtedy to on ma takie all inclusive - pije, ile chce, nie martwiąc się wcale o życie. Zapewne, gdy gdy wśród znajomych pochwali się "A w wakacje byłem na Kamilu!", wszyscy mu zazdroszczą, bo to tak, jak dla nas Egipt. Może się najeść na cały rok, opalić i w dodatku czuje w sobie taką świeżą krew. Najgorzej jest jednak, jak miejscowe komary się na Gruponie zgwizdują i lecą "na Kamila"...
A teraz Was zaskoczę! Wiecie, że mniej swędzą te "bulwy", w których komar pił do dna, niż te, gdzie się im brutalnie przerwało? Naprawdę! Poswędzi chwilkę i spokój. Polecam napisać o tym np. magisterkę. Gdyby ktoś potrzebował osób do badania - polecam się!
A' propo komarów. Podczas lata dawały w kość. Ze mną to one mają dobrze. Wiecie, czasem zdarza się, że chwilowo nikogo przy mnie nie ma i siada mi komar - w dodatku w miejscu niedostępnym dla mojej ognistej pięści (np. na policzku). Wtedy to on ma takie all inclusive - pije, ile chce, nie martwiąc się wcale o życie. Zapewne, gdy gdy wśród znajomych pochwali się "A w wakacje byłem na Kamilu!", wszyscy mu zazdroszczą, bo to tak, jak dla nas Egipt. Może się najeść na cały rok, opalić i w dodatku czuje w sobie taką świeżą krew. Najgorzej jest jednak, jak miejscowe komary się na Gruponie zgwizdują i lecą "na Kamila"...
A teraz Was zaskoczę! Wiecie, że mniej swędzą te "bulwy", w których komar pił do dna, niż te, gdzie się im brutalnie przerwało? Naprawdę! Poswędzi chwilkę i spokój. Polecam napisać o tym np. magisterkę. Gdyby ktoś potrzebował osób do badania - polecam się!
czwartek, 28 sierpnia 2014
Werterowie nie muszą już cierpieć
Mózg jest centralnym "ośrodkiem" człowieka; jest czymś ciągle badanym, ale pewnie nigdy nie zbadanym. To cząstka kosmosu w człowieku, i to niezależnie, czy ktoś go używa. czy nie. Zachwyca i intryguje.
Ostatnio w TV jakiś naukowiec pokazywał, co dzieje się w mózgu zakochanej osoby. Otóż, na pewnych obszarach tej "galaretki", pojawiają się (i bodaj nawet ruszają) takie czerwone plamki - przynajmniej tak pokazuje to komputer. Wiadomo zatem, które części mózgu odpowiadają za stan zakochania.
Skoro tak, powinna istnieć możliwość wycięcia tych obszarów, np. gdy ktoś nieszczęśliwie się zakocha. Nie wiem, nie znam się - być może te same części odpowiadają np. za oddychanie, ale trudno. Coś za coś...
Skoro ten mózg jest taki szczwany i to on o wszystkim decyduje, to pewnie odpowiada też za moje niechodzenie! On, a nie tam żadne SMA (czyli, przekładając na polski System Muskulatury Atletycznej)!
Skoro tak, to powinna kiedyś powstać Giełda Mózgów. Na przykład, ktoś nieszczęśliwie zabujany, może zamienić się fragmentem feralnej części mózgu z kimś, kto zakochać się jakoś nie może, no i to się wyrówna...
Albo np. mój fragmencik fragmenciku mózgu, który każe mi nie chodzić, wymienić z kimś, kto cierpi na Chorobę Niespokojnych Nóg. Jego się wtedy ogarną, a moje ożyją! W przyrodzie równowaga musi być...
Na koniec dobra piosenka. Patrząc na tytuł i część tekstu, chyba napisał ją mój wózek...
Ostatnio w TV jakiś naukowiec pokazywał, co dzieje się w mózgu zakochanej osoby. Otóż, na pewnych obszarach tej "galaretki", pojawiają się (i bodaj nawet ruszają) takie czerwone plamki - przynajmniej tak pokazuje to komputer. Wiadomo zatem, które części mózgu odpowiadają za stan zakochania.
Skoro tak, powinna istnieć możliwość wycięcia tych obszarów, np. gdy ktoś nieszczęśliwie się zakocha. Nie wiem, nie znam się - być może te same części odpowiadają np. za oddychanie, ale trudno. Coś za coś...
Skoro ten mózg jest taki szczwany i to on o wszystkim decyduje, to pewnie odpowiada też za moje niechodzenie! On, a nie tam żadne SMA (czyli, przekładając na polski System Muskulatury Atletycznej)!
Skoro tak, to powinna kiedyś powstać Giełda Mózgów. Na przykład, ktoś nieszczęśliwie zabujany, może zamienić się fragmentem feralnej części mózgu z kimś, kto zakochać się jakoś nie może, no i to się wyrówna...
Albo np. mój fragmencik fragmenciku mózgu, który każe mi nie chodzić, wymienić z kimś, kto cierpi na Chorobę Niespokojnych Nóg. Jego się wtedy ogarną, a moje ożyją! W przyrodzie równowaga musi być...
Na koniec dobra piosenka. Patrząc na tytuł i część tekstu, chyba napisał ją mój wózek...
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Szpitalny Oddział Ratunkowy
Na początku chciałbym wrzucić link do reportażu z oazy, jaki udało nam się z Kubą nakręcić. Mimo pewnych przeciwności losu i reportera wziętego chyba z ulicy, Kuba zmontował materiał, który naprawdę całkiem nieźle oddaje ideę i atmosferę oaz.
A dzisiaj chciałbym napisać o Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Miałem okazuę niedawno temu tam zawitać.
Teraz to są takie czasy, że w poczekalni tegoż oddziału jest telebim. Niestety, nie pokazują tam ligi hiszpańskiej, ale emocje są nie mniejsze, ponieważ ekran wyświetla ilość osób w kolejce. Najgorsze to to, że te liczby rosły...
Zaraz po wejściu do poczekalni losuje się taki szczęśliwy numerek identyfikacyjny. Dostałem "10" i bardzo mi to pochlebiało, bo w futbolu to szczególna liczba. Grali z nią na koszulce np. Pele, Ronaldinho czy Messi. Nie zmieniło to faktu, że czekać na wejście musiałem tyle, co trwa mecz. Z resztą wszyscy.
Po czasie, w związku z powyższym, na korytarzu zaczęła się tworzyć rodzinna wręcz atmosfera. Wszyscy wiedzieli, kto tu po co i jak to się stało, że się stało. W pewnym momencie miałem nawet zaproponować zgromadzonym grę w Mafię, ale czekali wraz z nami dwaj policjanci, którzy przywieźli mafiozę, no i to by psuło zabawę, bo byłoby wiadomo, jaka jest ich rola itd...
Czekała również w kolejce taka ładna dziewczyna, z inteligentnym spojrzeniem...Pierwszy raz w życiu żałowałem, że nie jestem lekarzem i nie mogę pomagać tym biednym ludziom. Zwłaszcza, że podają oni swoje nazwisko, numer telefonu, adres...
A' propo. Gdy już się dostałem do środka, jedna z bardzo sympatycznych pielęgniarek spisała wszystkie moje dane. Myślałem, że mnie przynajmniej na fejsa zaprosi! Sprawdzam codziennie. I nic...
A dzisiaj chciałbym napisać o Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Miałem okazuę niedawno temu tam zawitać.
Teraz to są takie czasy, że w poczekalni tegoż oddziału jest telebim. Niestety, nie pokazują tam ligi hiszpańskiej, ale emocje są nie mniejsze, ponieważ ekran wyświetla ilość osób w kolejce. Najgorsze to to, że te liczby rosły...
Zaraz po wejściu do poczekalni losuje się taki szczęśliwy numerek identyfikacyjny. Dostałem "10" i bardzo mi to pochlebiało, bo w futbolu to szczególna liczba. Grali z nią na koszulce np. Pele, Ronaldinho czy Messi. Nie zmieniło to faktu, że czekać na wejście musiałem tyle, co trwa mecz. Z resztą wszyscy.
Po czasie, w związku z powyższym, na korytarzu zaczęła się tworzyć rodzinna wręcz atmosfera. Wszyscy wiedzieli, kto tu po co i jak to się stało, że się stało. W pewnym momencie miałem nawet zaproponować zgromadzonym grę w Mafię, ale czekali wraz z nami dwaj policjanci, którzy przywieźli mafiozę, no i to by psuło zabawę, bo byłoby wiadomo, jaka jest ich rola itd...
Czekała również w kolejce taka ładna dziewczyna, z inteligentnym spojrzeniem...Pierwszy raz w życiu żałowałem, że nie jestem lekarzem i nie mogę pomagać tym biednym ludziom. Zwłaszcza, że podają oni swoje nazwisko, numer telefonu, adres...
A' propo. Gdy już się dostałem do środka, jedna z bardzo sympatycznych pielęgniarek spisała wszystkie moje dane. Myślałem, że mnie przynajmniej na fejsa zaprosi! Sprawdzam codziennie. I nic...
piątek, 22 sierpnia 2014
Czy sprawiedliwość jest niepełnosprytna?
Polska jest krajem leżącym w środku Europy; w Unii Europejskiej; mamy wiek XXI. Polska jest "państwem prawa", bo biorąc pod uwagę powyższe, nie może być przecież inaczej. W końcu - Europa taka cywilizowana, era taka nowoczesna...
Próbuję - od razu zaznaczam - wierzyć, że tak jest, ale czasami, patrząc na nieporadność polskiego - nazwę to najogólniej - systemu sprawiedliwości - lub na jego błędy - autora słów "Polska jest państwem prawa" mam ochotę nominować do miana "Kawalarza Roku", by "za ten suchar dostał puchar". Przykład sprawy gen. Papały, prowadzonej od szesnastu lat, to tylko jeden z wielu przykładów prawnej groteski. Umorzone postępowania, gdy nie powinny; nieumorzone, gdy powinny, niesłuszne osadzania... A odszkodowania i zadośćuczynienia płacą podatnicy. Opaska na oczach Temidy ma symbolizować bezstronność systemu sprawiedliwości, a jednak mówi się czasem: Temida jest ślepa...
Urzędnicy często podobnie się sprawują. Wymienię tu tylko jeden przykład, o jakim ostatnio usłyszałem. W 1968r. jeden z miejskich urzędów nakazał rozbiórkę pewnego domu, gdyż miał tamtędy pójść węzeł komunikacyjny. Obeszło się jednak bez wyburzenia i przez czterdzieści kilka lat było ok, ale niedawno urzędnicy ów nakaz odnaleźli i... postanowili wykonać, mimo, iż dziś już nie ma to sensu, a w domu mieszkają ludzie. Co orzeknie sąd - nie wiadomo.
Słabość polskich urzędów i systemu sprawiedliwości czasem przypomina mi, że tak to nazwę, społeczny system sprawiedliwości, w którym zwykli ludzie też lubią pobawić się czasem w obrońców, prokuratorów, a nade wszystko - sędziów, i to bardzo często na podstawie nieprawd, ćwierćprawd, czy półprawd. Przyczyn pewnie jest wiele: negatywne uczucia i emocje; chęć, by coś się działo, bo nudy; chęć zaszpanowania, głupota... Jak mawiał Kubuś Puchatek, są tacy, co mają rozum, a są tacy, co go nie mają, i już. Tzw. "pantoflowi listonosze" to raczej ci drudzy...
Chciałbym, mimo wszystko, pozytywnie zakończyć ten wpis. Mam kolejny, autorski suchar. Suchy, ale zawsze!
- Jakie filmy najchętniej oglądają listonosze?
- Polecone
Próbuję - od razu zaznaczam - wierzyć, że tak jest, ale czasami, patrząc na nieporadność polskiego - nazwę to najogólniej - systemu sprawiedliwości - lub na jego błędy - autora słów "Polska jest państwem prawa" mam ochotę nominować do miana "Kawalarza Roku", by "za ten suchar dostał puchar". Przykład sprawy gen. Papały, prowadzonej od szesnastu lat, to tylko jeden z wielu przykładów prawnej groteski. Umorzone postępowania, gdy nie powinny; nieumorzone, gdy powinny, niesłuszne osadzania... A odszkodowania i zadośćuczynienia płacą podatnicy. Opaska na oczach Temidy ma symbolizować bezstronność systemu sprawiedliwości, a jednak mówi się czasem: Temida jest ślepa...
Urzędnicy często podobnie się sprawują. Wymienię tu tylko jeden przykład, o jakim ostatnio usłyszałem. W 1968r. jeden z miejskich urzędów nakazał rozbiórkę pewnego domu, gdyż miał tamtędy pójść węzeł komunikacyjny. Obeszło się jednak bez wyburzenia i przez czterdzieści kilka lat było ok, ale niedawno urzędnicy ów nakaz odnaleźli i... postanowili wykonać, mimo, iż dziś już nie ma to sensu, a w domu mieszkają ludzie. Co orzeknie sąd - nie wiadomo.
Słabość polskich urzędów i systemu sprawiedliwości czasem przypomina mi, że tak to nazwę, społeczny system sprawiedliwości, w którym zwykli ludzie też lubią pobawić się czasem w obrońców, prokuratorów, a nade wszystko - sędziów, i to bardzo często na podstawie nieprawd, ćwierćprawd, czy półprawd. Przyczyn pewnie jest wiele: negatywne uczucia i emocje; chęć, by coś się działo, bo nudy; chęć zaszpanowania, głupota... Jak mawiał Kubuś Puchatek, są tacy, co mają rozum, a są tacy, co go nie mają, i już. Tzw. "pantoflowi listonosze" to raczej ci drudzy...
Chciałbym, mimo wszystko, pozytywnie zakończyć ten wpis. Mam kolejny, autorski suchar. Suchy, ale zawsze!
- Jakie filmy najchętniej oglądają listonosze?
- Polecone
wtorek, 19 sierpnia 2014
Jak zostać królem?
Ostatnio historycy udowodnili, że król Ryszard III miał... skoliozę. Ha!
Król Jerzy VI z kolei (o czym traktował słynny film "Jak zostać Królem") miał przez długi okres problem z jąkaniem się. Ja też tą umiejętność w pewnym stopniu posiadam. Jako student politologii, jakąś tam wiedzę o polityce mam.
Nigdy nie ukrywałem, że nie jestem fanem demokracji (pewnie kiedyś na portalu myslkonserwatywna.pl o tym napiszę, z resztą, już tam kiedyś coś na ten temat wspomniałem).
Póki co, mam groźnego konkurenta do korony; ma na nią chrapkę i też się jąka. Jednak do monarchii w Polsce jeszcze daleko i do tego czasu może się dużo zmienić. Muszą też w międzyczasie zrobić windę albo podjazdyna Wawel. A tron i tak będę miał swój...
Tu postawię kropkę. Miałem zamiar napisać coś jeszcze na temat pewnego Odważnego acz Anonimowego Komentatora mojego bloga (po tym, co ostatnio napisał, aż mi się kręgosłup wyprostował), ale może innym razem...
Tymczasem polecam świetny skecz, wpisujący się w temat posta.
https://www.youtube.com/watch?v=Kuxe67uienI
Król Jerzy VI z kolei (o czym traktował słynny film "Jak zostać Królem") miał przez długi okres problem z jąkaniem się. Ja też tą umiejętność w pewnym stopniu posiadam. Jako student politologii, jakąś tam wiedzę o polityce mam.
Nigdy nie ukrywałem, że nie jestem fanem demokracji (pewnie kiedyś na portalu myslkonserwatywna.pl o tym napiszę, z resztą, już tam kiedyś coś na ten temat wspomniałem).
Póki co, mam groźnego konkurenta do korony; ma na nią chrapkę i też się jąka. Jednak do monarchii w Polsce jeszcze daleko i do tego czasu może się dużo zmienić. Muszą też w międzyczasie zrobić windę albo podjazdyna Wawel. A tron i tak będę miał swój...
Tu postawię kropkę. Miałem zamiar napisać coś jeszcze na temat pewnego Odważnego acz Anonimowego Komentatora mojego bloga (po tym, co ostatnio napisał, aż mi się kręgosłup wyprostował), ale może innym razem...
Tymczasem polecam świetny skecz, wpisujący się w temat posta.
https://www.youtube.com/watch?v=Kuxe67uienI
sobota, 16 sierpnia 2014
Znów odwiedziny z Ministerstwa
Po przedostatnim wpisie - tym o jabłkach - mojego bloga wizytą zaszczyciło... Ministerstwo Obrony Narodowej! Coraz bardziej zaczynam się zastanawiać o co tu chodzi, tym bardziej, że jakiś czas temu, o czym również pisałem, bloga czytało sobie Ministerstwo Finansów.
A propo MON-u - defilada była świetna. Wczoraj czułem się spokojny o los Ojczyzny. Niestety pokaz się zakończył, Armia została z tym, jak na te czasy, nie najlepszym ogólnie sprzętem. Wojna to nie defilada, a do modernizacji jeszcze daleko...
Jakby co jednak, nie daj Boże - to jestem gotów. Pisałem już o tym, np. tutaj. Jeśli zdrowie pozwoli (sic!), no i psychika...
I to wcale nie chodzi o to, że "za mundurem panny sznurem", bo ten sznur już teraz by się do mnie ustawiał, gdyby dziewczyny myślały. Wiecie: ja mam rdzeniowy zanik mięśni (najcięższą postać), w miarę szybko umrę, a dziewczyna nie dość, że znów będzie wolna, to jeszcze zostanie jej po mnie mój wózek. A to nie są tanie rzeczy!
Dziewczyny nie myślą. To kolejny dowód na to, jak bardzo polska edukacja schodzi na psy...
A propo MON-u - defilada była świetna. Wczoraj czułem się spokojny o los Ojczyzny. Niestety pokaz się zakończył, Armia została z tym, jak na te czasy, nie najlepszym ogólnie sprzętem. Wojna to nie defilada, a do modernizacji jeszcze daleko...
Jakby co jednak, nie daj Boże - to jestem gotów. Pisałem już o tym, np. tutaj. Jeśli zdrowie pozwoli (sic!), no i psychika...
I to wcale nie chodzi o to, że "za mundurem panny sznurem", bo ten sznur już teraz by się do mnie ustawiał, gdyby dziewczyny myślały. Wiecie: ja mam rdzeniowy zanik mięśni (najcięższą postać), w miarę szybko umrę, a dziewczyna nie dość, że znów będzie wolna, to jeszcze zostanie jej po mnie mój wózek. A to nie są tanie rzeczy!
Dziewczyny nie myślą. To kolejny dowód na to, jak bardzo polska edukacja schodzi na psy...
środa, 13 sierpnia 2014
Bramki do raju
Nowy wpis muszę zacząć od tego, że dziś po raz kolejny zostałem wujkiem! Odkąd prowadzę bloga - tj. od prawie czterech lat - średnio raz w roku dzielę się z Wami taką informacją i jeśli o mnie chodzi, to mógłbym nawet częściej...
Wiecie, po ostatnim wpisie - ba, już w trakcie jego pisania - dosięgła mnie... grypa żołądkowa. Biorąc pod uwagę temat posta, zakrawa to na lekką ironię losu. Czyżby zemsta Putina?
Dzisiaj może być zemsta Tuska, chociaż nie powinna, ponieważ chciałem wyrazić poparcie dla ekipy rządzącej. W kwestii bramek na autostradzie i radość z powodu ich istnienia. Naród domaga się bramek, a że piłkarze nie podołują od lat - daje nam je władza. Niemcom poszło w futbol, nam - w autostrady. Proste. Z resztą, tanie nawet są; do tej pory tylko 1.5 miliarda kosztowały. A te korki wakacyjne - wisienka na torcie. Człowiek ma wtedy czas tylko dla rodziny!
W związku z powyższymi argumentami wyrażam głębokie zaniepokojenie i szok z powodu planów zastąpienia ich czymś nowoczesnym, niemanualnym. Na otarcie łez pozostaje mi wierzyć, iż nie uda się przerwać zaplanowanych już budów nowych bramek. Niech powstaną, choćby no moment, a jak nie - to niech przynajmniej te przetargi się odbędą!
Na koniec, jak ostatnio, moja puenta, a później rysunek Dominika: tym razem będzie to laurka dla naszej przemądrej, złotoustej wręcz Pani Minister.
Elektronikę p......ę!
Tradycyjne bramki wolę.
Nic, że kosztują miliardy.
Polak zapłaci - bo twardy!
Wiecie, po ostatnim wpisie - ba, już w trakcie jego pisania - dosięgła mnie... grypa żołądkowa. Biorąc pod uwagę temat posta, zakrawa to na lekką ironię losu. Czyżby zemsta Putina?
Dzisiaj może być zemsta Tuska, chociaż nie powinna, ponieważ chciałem wyrazić poparcie dla ekipy rządzącej. W kwestii bramek na autostradzie i radość z powodu ich istnienia. Naród domaga się bramek, a że piłkarze nie podołują od lat - daje nam je władza. Niemcom poszło w futbol, nam - w autostrady. Proste. Z resztą, tanie nawet są; do tej pory tylko 1.5 miliarda kosztowały. A te korki wakacyjne - wisienka na torcie. Człowiek ma wtedy czas tylko dla rodziny!
W związku z powyższymi argumentami wyrażam głębokie zaniepokojenie i szok z powodu planów zastąpienia ich czymś nowoczesnym, niemanualnym. Na otarcie łez pozostaje mi wierzyć, iż nie uda się przerwać zaplanowanych już budów nowych bramek. Niech powstaną, choćby no moment, a jak nie - to niech przynajmniej te przetargi się odbędą!
Na koniec, jak ostatnio, moja puenta, a później rysunek Dominika: tym razem będzie to laurka dla naszej przemądrej, złotoustej wręcz Pani Minister.
Elektronikę p......ę!
Tradycyjne bramki wolę.
Nic, że kosztują miliardy.
Polak zapłaci - bo twardy!
czwartek, 7 sierpnia 2014
"I śmieszno i straszno!"
Dzisiejszy wpis będzie wyjątkowy. Po raz pierwszy tego bloga uświetni rysunek Dominika, studenta ASP, który rysował do mojego bloga politycznego i który jest autorem mojej portreto - karykaturki po Waszej prawicy.
Embargo wprawidzili rosyjscy władcy. Polska straci na tym ogromne pieniądze, ale najbardziej ucierpią na tym... Rosjanie, którym - przynajmniej na krótką metę - podrożeje wiele żywnościowych produktów. M.in. słynne jabłka, które mamy kupować "na złość Putinowi"...
Nie od dziś wiadomo, że jabłka niezwykle dobrze wpływają na perystaltykę jelit. Tymczasem duża ilość Rosjan żyje po prostu w biedzie i ten owoc - zwłaszcza teraz, jeśli ceny faktycznie tymczasowo się podniosą - może stać się tylko obiektem ich marzeń. A zatwardzenie boli.
Długość trwania embargo wstępnie ustalili na rok. Ja Wam tu mówię: dwa tygodnie i pękną. Jak nie w przenośni, to dosłownie.
Co, prawda, moglibyśmy zorganizować np. akcję wysyłki Xenny Extra na Wschód, ale lepiej nie, bo tak, przynajmniej jest nadzieja, że zmiękczymy ich zatwardzeniem!
Na koniec, zanim rysunek, moja rymowana puenta, której dawno nie było:
Chociaż nie jest to jej wina,
zatwardzenie ma babuszka,
Bo przez embargo Putina,
Nie zjadła dzisiaj jabłuszka.
Embargo wprawidzili rosyjscy władcy. Polska straci na tym ogromne pieniądze, ale najbardziej ucierpią na tym... Rosjanie, którym - przynajmniej na krótką metę - podrożeje wiele żywnościowych produktów. M.in. słynne jabłka, które mamy kupować "na złość Putinowi"...
Nie od dziś wiadomo, że jabłka niezwykle dobrze wpływają na perystaltykę jelit. Tymczasem duża ilość Rosjan żyje po prostu w biedzie i ten owoc - zwłaszcza teraz, jeśli ceny faktycznie tymczasowo się podniosą - może stać się tylko obiektem ich marzeń. A zatwardzenie boli.
Długość trwania embargo wstępnie ustalili na rok. Ja Wam tu mówię: dwa tygodnie i pękną. Jak nie w przenośni, to dosłownie.
Co, prawda, moglibyśmy zorganizować np. akcję wysyłki Xenny Extra na Wschód, ale lepiej nie, bo tak, przynajmniej jest nadzieja, że zmiękczymy ich zatwardzeniem!
Na koniec, zanim rysunek, moja rymowana puenta, której dawno nie było:
Chociaż nie jest to jej wina,
zatwardzenie ma babuszka,
Bo przez embargo Putina,
Nie zjadła dzisiaj jabłuszka.
poniedziałek, 4 sierpnia 2014
Ja, steward
W ostatnim wpisie opisałem swój senny, nietypowy pomysł na wakacyjną pracę. To jest jednak kiepski projekt; mam więc w zanadrzu inny.
Mógłbym być stewardem lotniczym. Gdyby coś się działo, jako jedyny - dzięki sile opanowania - mógłbym uratować pasażerów...
Podczas gdy wszyscy wariowaliby, trzęśli się, chaotycznie biegali - ja pozostałbym niewzruszony. Ludzie, widząc, że członek personelu jest tak spokojny, nie wykonuje żadnych (nerwowych) ruchów - szybko doszliby do wniosku, że sytuacja jest opanowana i nie ma się co lękać. Spokojnie wykonywaliby polecenia załogi, zakładali maski tlenowe itd. Swoją stoicką, siedzącą postawą, mógłbym uratować niejedno życie!
Optymalna sytuacja byłaby wtedy, gdyby samolot spadał przechylony w lewo, no bo ja jestem pochylony w prawo; gdybym siedział prosto, dodawałoby to wiarygodności mojemu opanowaniu. A gdyby były jeszcze turbulencje i zaczęło mną telepać na wszystkie strony - to już w ogóle
członkowie lotu byliby uspokojeni, skoro ten steward to taki luzak...
Oczywiście to są czarne scenariusze, ale podczas lotów bezpiecznych też bym się sprawdzał. Trochę czasem niewyraźnie mówię, a to pomaga w angielskim. No i firma by moja skorzystała wizerunkowo, że taka otwarta na niepełnosprytnych itd. Wszyscy niepełnosprawni lataliby naszymi liniami, a jest nas wielu! Czysty zysk. Dla wszystkich.
Mógłbym być stewardem lotniczym. Gdyby coś się działo, jako jedyny - dzięki sile opanowania - mógłbym uratować pasażerów...
Podczas gdy wszyscy wariowaliby, trzęśli się, chaotycznie biegali - ja pozostałbym niewzruszony. Ludzie, widząc, że członek personelu jest tak spokojny, nie wykonuje żadnych (nerwowych) ruchów - szybko doszliby do wniosku, że sytuacja jest opanowana i nie ma się co lękać. Spokojnie wykonywaliby polecenia załogi, zakładali maski tlenowe itd. Swoją stoicką, siedzącą postawą, mógłbym uratować niejedno życie!
Optymalna sytuacja byłaby wtedy, gdyby samolot spadał przechylony w lewo, no bo ja jestem pochylony w prawo; gdybym siedział prosto, dodawałoby to wiarygodności mojemu opanowaniu. A gdyby były jeszcze turbulencje i zaczęło mną telepać na wszystkie strony - to już w ogóle
członkowie lotu byliby uspokojeni, skoro ten steward to taki luzak...
Oczywiście to są czarne scenariusze, ale podczas lotów bezpiecznych też bym się sprawdzał. Trochę czasem niewyraźnie mówię, a to pomaga w angielskim. No i firma by moja skorzystała wizerunkowo, że taka otwarta na niepełnosprytnych itd. Wszyscy niepełnosprawni lataliby naszymi liniami, a jest nas wielu! Czysty zysk. Dla wszystkich.
środa, 30 lipca 2014
Dziewczyna gangstera
Na początku wakacji trochę myślałem nad tym, jak sobie coś zarobić w tym wolnym czasie. Nie wiem, czy to pokłosie tego, czy też z innej, mimowolnej przyczyny, miałem sen...
Byłem gangsterem. Nie pamiętam, niestety, wszystkich szczegółów tego snu. Nie zapomnę jednak nigdy tej adrenaliny, jaka towarzyszyła mi, gdy co noc, o 4.00 dojeżdżałem na miejsce spotkań naszej ekipy - gdzieś pod miejskie garaże. Tam była nasza dziupla.
Zajmowaliśmy się włamaniami. Naszymi celami były biurowce, banki, instytucje publiczne (niestety, nie dospałem do ataku na ZUS) - czyli wszystko, co ma - lub powinno mieć - podjazdy; inaczej nie byłbym przecież gangsterem.
Atmosfera przed akcją była zawsze niezła, choć wszyscy byli nabuzowani. Poklepywali mnie, mówili pewnie coś w stylu: nie łam się (jakby nie widzieli, że zawsze jestem lekko złamany) itd... Potem krótkie omówienie planu no i wyjazd na akcję. Nie jeździliśmy byle czym...
Zachodzę tylko w głowę, dlaczego mnie wzięli do gangu. O ile pamiętam, głównie zabezpieczałem tyły. Może chodziło o to, żebym w razie czego zaczął się ślinić jak ten gość w "Nietykalnych"? A może samą obecnością miałem brać na litość?
Ciekawostką było też to, że - z przyczyn naturalnych - na te spotkania o 4.00 przywoziła mnie Mama. Takiego mafiozy to chyba jeszcze od zarania dziejów nie było...
Wiecie, w ostatnim wpisie o oazie (link tutaj) nie napisałem bardzo ważnej rzeczy. W Łososinie nie było Irenki. Brakowało mi jej. Nie miałem z kim się ścigać w jedzeniu. Nie miał kto eksperymentować w kuchni. Nie było z kim snuć planów o dostosowaniu mieszkania w centrum miasta... Irenka mnie z resztą nie chce...
Ech, może gdybym był gangsterem?
Ech, może gdybym był gangsterem?
sobota, 26 lipca 2014
Peace and Love - Oaza 2014
We czwartek wróciłem z oazy w Łososinie Górnej - tej samej, o której piszę co roku, choć niekoniecznie raz w roku. Jak zwykle spróbuję ją teraz subiektywnie i krótko podsumować...
Oazę rozpocząłem dwa dni po rozpoczęciu, przez co ominęły mnie np. pierogi ruskie (choć w tym przypadku jest z nimi jak z Yeti czy UFO pod Garwolinem; nie ma konsensusu, czy w ogóle były). Ominęło mnie też pewnie parę innych, ciekawych rzeczy. Trudno, takie jest życie. A propos. teraz mała dygresja.
Na oazie trochę się nasłuchałem o grach planszowych - takich RPG, po sto złotych i więcej. Niektóre z nich są dość skomplikowane, mają rozbudowaną fabułę, wiele postaci do wyboru... Tak pomyślałem sobie, że życie jest podobne do wielu gier. Cały czas jakieś przeszkody, trudności, dzikie zwierzęta. Mocno potrzebne jest szczęście, otwartość innych "graczy" itd... Jednak są też zasadnicze różnicze. W "planszówkach" swoją postać wybierasz z reguły sam; w życiu zostaje ci przydzielona z Góry (w przenośni i dosłownie) i ile byś oczek nie wyrzucił - nie zmienisz jej, możesz tylko trochę modyfikować. Ja np. zostałem Chudym Zanikowcem, ale powiem Wam, że to trochę chora postać...
Wracając do oazy: ludzie jak zwykle niezwykli, atmosfera przez to także. Niestety tak już jest, że gdy już naprawdę fajnie, trzeba się rozstawać.
Zostaną jednak ciekawe wspomnienia. Na przykład wycieczka do Krakowa i Chorzowa. Najpierw uczestniczyliśmy we Mszy Św. w Centrum Myśli JPII. Był tam m.in. relikwiarz z niezakrzepłą - jakimś cudem - krwią Świętego. Następnie w muzeum obok oglądaliśmy wystawę i kopię Całunu Turyńskiego. Świetna sprawa, polecam!
Jak już pozwiedzaliśmy, autostradą pojechaliśmy do Polskiego Buenos - do Chorzowa - by zwiedzić ZOO. Fajne te śląskie zwierzęta - np. antylopy, ale ogród był ogromny i nie było lekko. Przez chwilę byłem taki padnięty, że miałem ochotę walnąć się na ławce koło małp, ale bałem się, że gdyby doszły do wniosku, iż jeśli ewolucja to fakt i takie coś jak ja pochodzi od małpy, to by się ze wstydu spaliły. A było gorąco.
Jako, że z całej oazy byłem bodaj najbardziej niepełnosprytny, w autokarze miałem miejscówę leżącą. W dodatku klima, autostrada, bramki... Można by tak jechać do samego Sieradza!
Na oazie pograliśmy sobie też w mafię. Gra to fajna, rozwijająca i można być kim się chce. Wybór większy niż w "planszówce". Nawet Chudy Zanikowiec może być akrobatą...
Ogólnie, oaza z mafią jednak nic wspólnego nie ma i panuje tam Peace and Love. Ten turnus będzie mi się zawsze kojarzył z tym hipisowskim hasłem, choćby dlatego, że... czasem je sobie niektórzy mówili, przekazując sobie znak pokoju na Mszy (na Mszach oazowych, każdy przekazuje każdemu). Mam nadzieję, że nic w tym złego nie było, bo i to "love" z tym hipisowskim nic wspólnego nie miało i bliższe było zawołaniu Pax et Bonum!
Za ten świetny czas wszystkim serdecznie dziękuję! Każdy wniósł coś swojego. Szczególnie dziękuję oczywiście Krystianowi, który przeszedł ze mną próbę nerwów i ją wytrzymał. W imieniu niepełnosprawnych uczestników, serdecznie dziękuję wszystkim wolontariuszkom i wolontariuszom! Podziękowania, za nadzór nad całością, należą się też, naturalnie, księżom.
Raz jeszcze wszystkim wielkie dzięki i, mam nadzieję, do zobaczenia!
P.S. Prawdopodobnie będzie reportaż z oazy. Gdy tylko zostanie zmontowany, dam znać.
Oazę rozpocząłem dwa dni po rozpoczęciu, przez co ominęły mnie np. pierogi ruskie (choć w tym przypadku jest z nimi jak z Yeti czy UFO pod Garwolinem; nie ma konsensusu, czy w ogóle były). Ominęło mnie też pewnie parę innych, ciekawych rzeczy. Trudno, takie jest życie. A propos. teraz mała dygresja.
Na oazie trochę się nasłuchałem o grach planszowych - takich RPG, po sto złotych i więcej. Niektóre z nich są dość skomplikowane, mają rozbudowaną fabułę, wiele postaci do wyboru... Tak pomyślałem sobie, że życie jest podobne do wielu gier. Cały czas jakieś przeszkody, trudności, dzikie zwierzęta. Mocno potrzebne jest szczęście, otwartość innych "graczy" itd... Jednak są też zasadnicze różnicze. W "planszówkach" swoją postać wybierasz z reguły sam; w życiu zostaje ci przydzielona z Góry (w przenośni i dosłownie) i ile byś oczek nie wyrzucił - nie zmienisz jej, możesz tylko trochę modyfikować. Ja np. zostałem Chudym Zanikowcem, ale powiem Wam, że to trochę chora postać...
Wracając do oazy: ludzie jak zwykle niezwykli, atmosfera przez to także. Niestety tak już jest, że gdy już naprawdę fajnie, trzeba się rozstawać.
Zostaną jednak ciekawe wspomnienia. Na przykład wycieczka do Krakowa i Chorzowa. Najpierw uczestniczyliśmy we Mszy Św. w Centrum Myśli JPII. Był tam m.in. relikwiarz z niezakrzepłą - jakimś cudem - krwią Świętego. Następnie w muzeum obok oglądaliśmy wystawę i kopię Całunu Turyńskiego. Świetna sprawa, polecam!
Jak już pozwiedzaliśmy, autostradą pojechaliśmy do Polskiego Buenos - do Chorzowa - by zwiedzić ZOO. Fajne te śląskie zwierzęta - np. antylopy, ale ogród był ogromny i nie było lekko. Przez chwilę byłem taki padnięty, że miałem ochotę walnąć się na ławce koło małp, ale bałem się, że gdyby doszły do wniosku, iż jeśli ewolucja to fakt i takie coś jak ja pochodzi od małpy, to by się ze wstydu spaliły. A było gorąco.
Jako, że z całej oazy byłem bodaj najbardziej niepełnosprytny, w autokarze miałem miejscówę leżącą. W dodatku klima, autostrada, bramki... Można by tak jechać do samego Sieradza!
Na oazie pograliśmy sobie też w mafię. Gra to fajna, rozwijająca i można być kim się chce. Wybór większy niż w "planszówce". Nawet Chudy Zanikowiec może być akrobatą...
Ogólnie, oaza z mafią jednak nic wspólnego nie ma i panuje tam Peace and Love. Ten turnus będzie mi się zawsze kojarzył z tym hipisowskim hasłem, choćby dlatego, że... czasem je sobie niektórzy mówili, przekazując sobie znak pokoju na Mszy (na Mszach oazowych, każdy przekazuje każdemu). Mam nadzieję, że nic w tym złego nie było, bo i to "love" z tym hipisowskim nic wspólnego nie miało i bliższe było zawołaniu Pax et Bonum!
Za ten świetny czas wszystkim serdecznie dziękuję! Każdy wniósł coś swojego. Szczególnie dziękuję oczywiście Krystianowi, który przeszedł ze mną próbę nerwów i ją wytrzymał. W imieniu niepełnosprawnych uczestników, serdecznie dziękuję wszystkim wolontariuszkom i wolontariuszom! Podziękowania, za nadzór nad całością, należą się też, naturalnie, księżom.
Raz jeszcze wszystkim wielkie dzięki i, mam nadzieję, do zobaczenia!
P.S. Prawdopodobnie będzie reportaż z oazy. Gdy tylko zostanie zmontowany, dam znać.
poniedziałek, 7 lipca 2014
Powroty do przeszłości i o nawracaniu
Sesja już z głowy. Kolejny rok
akademicki za mną. Mundial też się kończy. Niby dobry czas na
podsumowania, ale nie lubię ich, choć retrospekcje "generalne" mi się
zdarzają. Z ich wyników nie jestem zadowolony; nie jestem taki, jaki
chciałbym być. Najlepiej dostrzegłem to, gdy kilka razy otarło mi się
nieżycie. Myślę, że skacząc na bungee czy ze spadochronu, też można się
ciekawych rzeczy o sobie dowiedzieć...
Jak już jesteśmy przy takich sprawach egzystencjalnych; ostatnio po okolicy chodzili Świadkowie Jehowy. Gdy zapukali do drzwi, powiedzieli, że jakby ktoś miał wąty typu: dlaczego Bóg dopuszcza cierpienie itp., to oni chętnie rzecz wyjaśnią Byli to chłopak i dziewczyna, niewiele starsi ode mnie. Gdy mnie spostrzegli, na pewno się uradowali, że ja to pewnie właśnie jestem ciekaw i chętnie posłucham ich wersji zdarzeń. Oczyma wyobraźni już zapewne widzieli, jak jeżdżę z nimi i własną sytuacją poświadczam, że dobrze prawią.
Nic z tych rzeczy. Co prawda, zacząłem z nimi rozmawiać w celu ich zmasakrowania (czytaj: nawrócenia), ale z przyczyn obiektywnych nie dokończyliśmy polemiki. Szkoda, może by zeszli z tej niewłaściwej ścieżki. Zwłaszcza tej Jehowianki mi była szkoda...
Na koniec wpisu bardzo proszę o modlitwę. Co do retrospekcji zaś, polecam tą piosenkę:
Jak już jesteśmy przy takich sprawach egzystencjalnych; ostatnio po okolicy chodzili Świadkowie Jehowy. Gdy zapukali do drzwi, powiedzieli, że jakby ktoś miał wąty typu: dlaczego Bóg dopuszcza cierpienie itp., to oni chętnie rzecz wyjaśnią Byli to chłopak i dziewczyna, niewiele starsi ode mnie. Gdy mnie spostrzegli, na pewno się uradowali, że ja to pewnie właśnie jestem ciekaw i chętnie posłucham ich wersji zdarzeń. Oczyma wyobraźni już zapewne widzieli, jak jeżdżę z nimi i własną sytuacją poświadczam, że dobrze prawią.
Nic z tych rzeczy. Co prawda, zacząłem z nimi rozmawiać w celu ich zmasakrowania (czytaj: nawrócenia), ale z przyczyn obiektywnych nie dokończyliśmy polemiki. Szkoda, może by zeszli z tej niewłaściwej ścieżki. Zwłaszcza tej Jehowianki mi była szkoda...
Na koniec wpisu bardzo proszę o modlitwę. Co do retrospekcji zaś, polecam tą piosenkę:
piątek, 20 czerwca 2014
O ludziach życzliwych
Mała reklama własna: mój trzeci wpis na MyslKonserwatywna.pl
Też ktoś z Was zastanawia się, dlaczego Mundial jest wtedy, co sesja? Ja znalazłem odpowiedź i żaden podsłuch tu nie jest potrzebny - takie to proste. Otóż: chodzi o to, aby jak najwięcej studentów oblało. Zwiększa to szansę na to, iż we w ogóle nie zaliczymy danego przedmiotu, tym bardziej, że wrześniu jest Liga Mistrzów, ligi narodowe, eliminacje itd... A dlaczego mamy nie pozdawać? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Z "warunków". A ja oszukam ten system; i Mundial se obejrze i egzaminy pozdaje!
Chciałem teraz kilka słów napisać, by pokazać, że ludzie naprawdę są dobrzy i pomocni. Podam tylko parę świeżych przykładów z autopsji.
Spaceruję sobie pomalutku po parku. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, sesja za pasem... Nagle słyszę, jak ktoś z tyłu biegnie co sił. Podbiega do mnie młoda, zdyszana dziewczyna i pyta:
- Mogę jakoś pomóc? Wszystko gra?
Trochę byłem zaskoczony tą niespodziewaną akcją humanitarną, ale w sumie miłe to było...
Innym razem podszedł do mnie na uczelni jakiś chłopak i pyta, czy mi na zewnętrzne drzwi otworzyć. A były automatyczne (nawet ja się umiem z takimi rozprawić, siłą bytu).
Kiedy indziej na przystanku starsza pani na przystanku pyta, czy na autobus czekam. A na jaki. Ucieszyła się, że tym samym pojedziemy. Upewniła, czy wsiadam tam, gdzie szeroko. Ale było randez-vous...
Doceniajmy małe gesty życzliwości. Otwarcie automatycznych drzwi to nie heroiczny wyczyn, ale daje wiarę w ludzi.
Też ktoś z Was zastanawia się, dlaczego Mundial jest wtedy, co sesja? Ja znalazłem odpowiedź i żaden podsłuch tu nie jest potrzebny - takie to proste. Otóż: chodzi o to, aby jak najwięcej studentów oblało. Zwiększa to szansę na to, iż we w ogóle nie zaliczymy danego przedmiotu, tym bardziej, że wrześniu jest Liga Mistrzów, ligi narodowe, eliminacje itd... A dlaczego mamy nie pozdawać? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Z "warunków". A ja oszukam ten system; i Mundial se obejrze i egzaminy pozdaje!
Chciałem teraz kilka słów napisać, by pokazać, że ludzie naprawdę są dobrzy i pomocni. Podam tylko parę świeżych przykładów z autopsji.
Spaceruję sobie pomalutku po parku. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, sesja za pasem... Nagle słyszę, jak ktoś z tyłu biegnie co sił. Podbiega do mnie młoda, zdyszana dziewczyna i pyta:
- Mogę jakoś pomóc? Wszystko gra?
Trochę byłem zaskoczony tą niespodziewaną akcją humanitarną, ale w sumie miłe to było...
Innym razem podszedł do mnie na uczelni jakiś chłopak i pyta, czy mi na zewnętrzne drzwi otworzyć. A były automatyczne (nawet ja się umiem z takimi rozprawić, siłą bytu).
Kiedy indziej na przystanku starsza pani na przystanku pyta, czy na autobus czekam. A na jaki. Ucieszyła się, że tym samym pojedziemy. Upewniła, czy wsiadam tam, gdzie szeroko. Ale było randez-vous...
Doceniajmy małe gesty życzliwości. Otwarcie automatycznych drzwi to nie heroiczny wyczyn, ale daje wiarę w ludzi.
niedziela, 1 czerwca 2014
Dialogi spontaniczne - c.d.
W ostatnim wpisie wspomniałem, że napiszę coś jeszcze o moich przypadkowych rozmowach. Najpierw jednak chciałbym jednak zachęcić Was do kuknięcia na premierowy, krótki reportaż (część z Was chyba go już widziała) jaki udało mi się nagrać wraz z Kolegą Kubą, który ma w nim większy wkład pracy. https://www.youtube.com/watch?v=6rz-1clhRbM
Dzięki temu reportażowi mam większą motywację do pracy nad swoją dykcją i nad tym, żeby ponownie zacząć bezbłędnie wymawiać "r". Nad tym drugim pracuję w ten sposób, że kiedy nikt nie słucha, to sobie opowiadam różne rzeczy, w których jest dużo "r" i staram się je poprawnie wymawiać. Dzięki temu o rabarbarze to ja już nie chcę słyszeć, a o tym, że Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego mógłbym napisać licencjat.
Wróćmy jednak do tematu wpisu. Otóż, takie rozmowy jak ta, o której wspomniałem ostatnio (ws. tak spontaniczne i ciekawe tematycznie) zdarzają mi się częściej. Na przykład niedawno miałem taką scenkę: musiałem na chwilkę wjechać na plac zabaw i wtedy od razu przystąpiło do mnie dwóch - jak się potem okazało - czterolatków. Zaczęli pytać nad wyraz poważnym tonem:
- A skąd Pan ma taki wóózeek?
- A dałoby się tu zamontować taką łyżkę, jak jest w kopaarcee?
To jeszcze nic. Następnie jeden z nich zaprowadził mnie do tablicy informacyjnej i wskazał na przekreślony rower:
- Widzi Pan? Tu jest narysowane, ze nie mozna wjezdzać rowerem i cymś takim, jak Pan ma. Po co Pan tu psyjechał?
Na szczęście, gdy przeszliśmy na "ty", atmosfera stała się luźniejsza i nawet pogadaliśmy o życiu...
Innym razem zaczepił mnie pan jakiś z pieskiem i mówi:
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... mam takie pytanie... Widzi Pan, ja od kilku lat bardzo cierpię na kręgosłup. Powinienem mieć operację, ale... istnieje jakieś ryzyko, że po niej będę jeździł na wózku. Jak Pan myśli - powinienem się zgodzić?
Może chciał pertraktować o moim wózku, w razie czego? Tego nie wiem. Tak, czy inaczej, niestety nie podołałem roli guru od chorych kręgosłupów i wózków inwalidzkich. Zacząłem coś kręcić, że trudno powiedzieć, że jest mi przykro, że musi sam zadecydować itd... Mimo to, jako autorytet, poczułem w sobie +50 do superowości.
Takich rozmów, parkowych i nie tylko, miałem więcej. Już jestem ciekaw następnych...
Dzięki temu reportażowi mam większą motywację do pracy nad swoją dykcją i nad tym, żeby ponownie zacząć bezbłędnie wymawiać "r". Nad tym drugim pracuję w ten sposób, że kiedy nikt nie słucha, to sobie opowiadam różne rzeczy, w których jest dużo "r" i staram się je poprawnie wymawiać. Dzięki temu o rabarbarze to ja już nie chcę słyszeć, a o tym, że Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego mógłbym napisać licencjat.
Wróćmy jednak do tematu wpisu. Otóż, takie rozmowy jak ta, o której wspomniałem ostatnio (ws. tak spontaniczne i ciekawe tematycznie) zdarzają mi się częściej. Na przykład niedawno miałem taką scenkę: musiałem na chwilkę wjechać na plac zabaw i wtedy od razu przystąpiło do mnie dwóch - jak się potem okazało - czterolatków. Zaczęli pytać nad wyraz poważnym tonem:
- A skąd Pan ma taki wóózeek?
- A dałoby się tu zamontować taką łyżkę, jak jest w kopaarcee?
To jeszcze nic. Następnie jeden z nich zaprowadził mnie do tablicy informacyjnej i wskazał na przekreślony rower:
- Widzi Pan? Tu jest narysowane, ze nie mozna wjezdzać rowerem i cymś takim, jak Pan ma. Po co Pan tu psyjechał?
Na szczęście, gdy przeszliśmy na "ty", atmosfera stała się luźniejsza i nawet pogadaliśmy o życiu...
Innym razem zaczepił mnie pan jakiś z pieskiem i mówi:
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... mam takie pytanie... Widzi Pan, ja od kilku lat bardzo cierpię na kręgosłup. Powinienem mieć operację, ale... istnieje jakieś ryzyko, że po niej będę jeździł na wózku. Jak Pan myśli - powinienem się zgodzić?
Może chciał pertraktować o moim wózku, w razie czego? Tego nie wiem. Tak, czy inaczej, niestety nie podołałem roli guru od chorych kręgosłupów i wózków inwalidzkich. Zacząłem coś kręcić, że trudno powiedzieć, że jest mi przykro, że musi sam zadecydować itd... Mimo to, jako autorytet, poczułem w sobie +50 do superowości.
Takich rozmów, parkowych i nie tylko, miałem więcej. Już jestem ciekaw następnych...
czwartek, 15 maja 2014
Dialog z pewną babcią o życiu
Na początku wrzucam linka do mojego pierwszego wpisu na portalu myslkonserwatywna.pl. Osobom o prawicowych poglądach polecam śledzenie tego wortalu, który ciągle się rozwija.
Tymczasem streszczę Wam parę fajnych dialogów (choć dziś tylko jeden), jakie się mi ostatnio przytrafiły.
Gdy czekałem pod akademikiem na taksówkę, podeszła do mnie przypadkowo przechodząca babcia (ale nie taka pierwsza lepsza napalona, jak te, o których pisałem tu).
- Ciepło, prawda? - zapytała
- Całkiem przyjemnie - odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się do mnie zalotnie. To ja delikatnie też. Gdy czar opadł, zapytała:
- Coś ci pokażę. Chcesz?
Nie powiem - dylemat miałem. Szybko rozważyłem "za" i "przeciw". W końcu wydusiłem:
- Zasadniczo, to... czekam na taksówkę, ale... jeszcze nie jedzie, więc chcę.
Emocje sięgnęły zenitu. Starsza Pani wyjęła ze swojej torebki średniej wielkości pudełko, a z niego piękną rzecz: serce ze srebra, a na nim wygrawerowany wizerunek Świętej Rodziny. Pod spodem jakaś data.
- Kupiłam to na prezent na dziesiątą rocznicę ślubu córce i zięciowi. Mieszkają w Kanadzie.
Później była opowieść o tym, że dokupi jeszcze Pismo Święte z komentarzami św. Jana Pawła II., a następnie jak im to dostarczy i dlaczego to nie jest takie proste. Gdy skończyła. zapytała:
- Jak masz na imię?
- Kamil
- A ja jestem Zofia. Mam dwie córki - Dorotę i Renatę. Dorota pracuje w Muzeum Narodowym jako konserwator zabytków i zarabia 1500 zł (sic!). A Renata z rodziną jest właśnie w Kanadzie. Ma dwóch synów:Wojtka i Artura. Wojtek ma dużo nauki - wkrótce zdaje maturę. Artur z kolei ma dwanaście lat, trenuje aikido; jest bardzo wytrzymały, ale musi na siebie uważać, bo bardzo się poci...
Było też później parę historyjek mniej fizjologicznych. Lubię spontaniczne dialogi. Kolejne w następnym wpisie.
Tymczasem streszczę Wam parę fajnych dialogów (choć dziś tylko jeden), jakie się mi ostatnio przytrafiły.
Gdy czekałem pod akademikiem na taksówkę, podeszła do mnie przypadkowo przechodząca babcia (ale nie taka pierwsza lepsza napalona, jak te, o których pisałem tu).
- Ciepło, prawda? - zapytała
- Całkiem przyjemnie - odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się do mnie zalotnie. To ja delikatnie też. Gdy czar opadł, zapytała:
- Coś ci pokażę. Chcesz?
Nie powiem - dylemat miałem. Szybko rozważyłem "za" i "przeciw". W końcu wydusiłem:
- Zasadniczo, to... czekam na taksówkę, ale... jeszcze nie jedzie, więc chcę.
Emocje sięgnęły zenitu. Starsza Pani wyjęła ze swojej torebki średniej wielkości pudełko, a z niego piękną rzecz: serce ze srebra, a na nim wygrawerowany wizerunek Świętej Rodziny. Pod spodem jakaś data.
- Kupiłam to na prezent na dziesiątą rocznicę ślubu córce i zięciowi. Mieszkają w Kanadzie.
Później była opowieść o tym, że dokupi jeszcze Pismo Święte z komentarzami św. Jana Pawła II., a następnie jak im to dostarczy i dlaczego to nie jest takie proste. Gdy skończyła. zapytała:
- Jak masz na imię?
- Kamil
- A ja jestem Zofia. Mam dwie córki - Dorotę i Renatę. Dorota pracuje w Muzeum Narodowym jako konserwator zabytków i zarabia 1500 zł (sic!). A Renata z rodziną jest właśnie w Kanadzie. Ma dwóch synów:Wojtka i Artura. Wojtek ma dużo nauki - wkrótce zdaje maturę. Artur z kolei ma dwanaście lat, trenuje aikido; jest bardzo wytrzymały, ale musi na siebie uważać, bo bardzo się poci...
Było też później parę historyjek mniej fizjologicznych. Lubię spontaniczne dialogi. Kolejne w następnym wpisie.
sobota, 10 maja 2014
Gość z Ministerstwa
Mam na blogu zamontowany licznik odwiedzin. Jest dość szczegóły, pokazuje bowiem np. adres, z jakiego wchodzi dana osoba o danej godzinie (oczywiście, nie adres mieszkania; spokojnie, licznik jest legalny). I tak w kilka dni po ostatnim wpisie, miałem odwiedziny z adresu pro2.mf.gov.pl (dokładnie we wtorek o 14.35.. Zaskoczony tą "wizytą" z ministerstwa, sprawdziłem go szczegółowo. Konkretnie było to CENTRUM PRZETWARZANIA DANYCH MINISTERSTWA FINANSÓW.
Na stronie CPD MF czytamy, że jego podstawowych działań należy m.in. "wykonywanie zadań związanych z centralizacją i konsolidacją systemów informatycznych resortu finansów, w tym dostarczenie środowiska teleinformatycznego w warstwie sprzętowej i systemowej dla centralizacji i konsolidacji systemów informatycznych" oraz wiele tym podobnych tam wymienionych. Skąd wzięli się na moim blogu?
Pisząc reportaż na zajęcia (miesiąc temu) wysłałem do Ministerstwa maila z pytaniami o "szarą strefę", ale z tego tytułu raczej by mnie nie sprawdzali. Druga opcja: przypadek, albo wejście z innego bloga na zasadzie "wylosowania" - takie przypadku są mało prawdopodobne, choć nie wykluczone. Nie wykluczam też trzeciej opcji: inwigilacja!!
Dosyć ciekawe bowiem, że owo Centrum odwiedziło bloga akurat po wpisie niby-ekonomicznym. Co prawda, nie był to pierwszy tego typu post, ale kto wie - może administracja państwa ma jednak jakiś system, wychwytujący w tekstach jakieś słowa-klucze oraz ich adres? Oczywiście, pro publico bono.
Nie wiem. Przypadek czy nie, mam parę słów do ludzi z Ministerstwa, na wypadek, gdyby mój blog się im spodobał. Niech informatycy przekażą komu trzeba.
Słuchajce, gagatki! Miło mi Was gościć na moim blogu, ale wolałbym, żebyście go nie czytali w godzinach pracy, bo pracujecie za publiczne pieniądze! Jasne?? Poza tym, przekażcie tym socjalistom z samego Ministerstwa, żeby obniżyli i uprościli podatki oraz składki na ZUS, bo jest Sodoma i Gomora! Dług też się, kurna nie obniży, jak tak dalej pójdzie, komuniści czerwoni jedni! A co do tych "odwiedzin", to jeśli to była z Waszej strony inwigilacja, to macie prze...chlapane! Już my się z kolegami weźmiemy za ten system! Pójdziemy po Was! A tak w ogóle, to gó...zik mi zrobicie! Z resztą, ja jestem niepełnosprawny, ha ha haa! Jak mnie tkniecie, to się powołam na wszystkie konwencje: Europejską, Genewską, Haską, Praską, Warszawską, Gorlicką, Wiśnicką, Budapesztańską, Bukaresztańską, Buską, Olkuską i inne. Na koniec powiem Wam tyle:
Na stronie CPD MF czytamy, że jego podstawowych działań należy m.in. "wykonywanie zadań związanych z centralizacją i konsolidacją systemów informatycznych resortu finansów, w tym dostarczenie środowiska teleinformatycznego w warstwie sprzętowej i systemowej dla centralizacji i konsolidacji systemów informatycznych" oraz wiele tym podobnych tam wymienionych. Skąd wzięli się na moim blogu?
Pisząc reportaż na zajęcia (miesiąc temu) wysłałem do Ministerstwa maila z pytaniami o "szarą strefę", ale z tego tytułu raczej by mnie nie sprawdzali. Druga opcja: przypadek, albo wejście z innego bloga na zasadzie "wylosowania" - takie przypadku są mało prawdopodobne, choć nie wykluczone. Nie wykluczam też trzeciej opcji: inwigilacja!!
Dosyć ciekawe bowiem, że owo Centrum odwiedziło bloga akurat po wpisie niby-ekonomicznym. Co prawda, nie był to pierwszy tego typu post, ale kto wie - może administracja państwa ma jednak jakiś system, wychwytujący w tekstach jakieś słowa-klucze oraz ich adres? Oczywiście, pro publico bono.
Nie wiem. Przypadek czy nie, mam parę słów do ludzi z Ministerstwa, na wypadek, gdyby mój blog się im spodobał. Niech informatycy przekażą komu trzeba.
Słuchajce, gagatki! Miło mi Was gościć na moim blogu, ale wolałbym, żebyście go nie czytali w godzinach pracy, bo pracujecie za publiczne pieniądze! Jasne?? Poza tym, przekażcie tym socjalistom z samego Ministerstwa, żeby obniżyli i uprościli podatki oraz składki na ZUS, bo jest Sodoma i Gomora! Dług też się, kurna nie obniży, jak tak dalej pójdzie, komuniści czerwoni jedni! A co do tych "odwiedzin", to jeśli to była z Waszej strony inwigilacja, to macie prze...chlapane! Już my się z kolegami weźmiemy za ten system! Pójdziemy po Was! A tak w ogóle, to gó...zik mi zrobicie! Z resztą, ja jestem niepełnosprawny, ha ha haa! Jak mnie tkniecie, to się powołam na wszystkie konwencje: Europejską, Genewską, Haską, Praską, Warszawską, Gorlicką, Wiśnicką, Budapesztańską, Bukaresztańską, Buską, Olkuską i inne. Na koniec powiem Wam tyle:
piątek, 2 maja 2014
Gołąb też KoLiber - coś o JPII i kapitalizmie
Jan Paweł II kanonizowany. Pięknie. No... To teraz, skoro już wszyscy się tym zachwyciliśmy, skoro pielgrzymi byli gdzie mieli być, a handlarze zarobili swoje - przyszła pora (najwyższa?) czytać jego encykliki, słuchać jego naukę, konkretne uwagi - i wcielać je w życie. Może to punkt nie tak patetyczny i efektowny jak kilkadziesiąt godzin w autobusie na sztywnym fotelu, ale efektywny i całkiem logiczny...
Przy okazji kanonizacji rozgorzała pewnego rodzaju dyskusja nt. stosunku JPII do kapitalizmu. Czy uważał On go za najlepszy system, w jakim zakresie go popierał itd... Kapitalizm jest związany z wolnością, a wolność to jedna z najcenniejszych wartości. Wiąże się także z wiarą w człowieka.
Kapitalistami z pewnością są gołębie - symbole pokoju. Co prawda, żyją z tego, co im ludzie dadzą, ale do niczego ludzi nie zmuszają - nie są więc socjalistami. Gdy są w kupie, tworzą nawet - w związku z niedoskonałością polskiego systemu podatkowego - pewnego rodzaju szarą strefę. A. że wierzą w ludzi - wiem z autopsji. Sam sprawdziłem ostatnio, jak bardzo...
Zauważyłem bowiem przypadkiem w parku, że gołębie - gdy jadę w ich kierunku - uciekają przede mną dokładnie z tą samą prędkością, z jaką jadę ja. Przeprowadziłem więc mały eksperyment: jadąc tuż za jednym z gołębi, gwałtownie przyspieszyłem. Gołąb również zaczął szybciej biec - i tyle, ani w głowie mu było odfrunięcie. Miał świetny refleks, ale zero strachu (chyba, że miał rdzeniowy zanik skrzydeł, ale wątpię). Te ptaki widać myślą, że skoro bezsensem jest je krzywdzić, to nie ma sensu się bać. Nawiasem mówiąc, gołąb ten nie wiedział, że ja akurat mam powód, by nie lubić jego gatunku (patrz np. tu http://kambloger.blogspot.com/2012/11/pani-z-banku.html).
Podsumowując, gołębie są liberałami, ale często gromadzą się wokół kościołów, więc - na szczęście - konserwatywnymi...
Przy okazji kanonizacji rozgorzała pewnego rodzaju dyskusja nt. stosunku JPII do kapitalizmu. Czy uważał On go za najlepszy system, w jakim zakresie go popierał itd... Kapitalizm jest związany z wolnością, a wolność to jedna z najcenniejszych wartości. Wiąże się także z wiarą w człowieka.
Kapitalistami z pewnością są gołębie - symbole pokoju. Co prawda, żyją z tego, co im ludzie dadzą, ale do niczego ludzi nie zmuszają - nie są więc socjalistami. Gdy są w kupie, tworzą nawet - w związku z niedoskonałością polskiego systemu podatkowego - pewnego rodzaju szarą strefę. A. że wierzą w ludzi - wiem z autopsji. Sam sprawdziłem ostatnio, jak bardzo...
Zauważyłem bowiem przypadkiem w parku, że gołębie - gdy jadę w ich kierunku - uciekają przede mną dokładnie z tą samą prędkością, z jaką jadę ja. Przeprowadziłem więc mały eksperyment: jadąc tuż za jednym z gołębi, gwałtownie przyspieszyłem. Gołąb również zaczął szybciej biec - i tyle, ani w głowie mu było odfrunięcie. Miał świetny refleks, ale zero strachu (chyba, że miał rdzeniowy zanik skrzydeł, ale wątpię). Te ptaki widać myślą, że skoro bezsensem jest je krzywdzić, to nie ma sensu się bać. Nawiasem mówiąc, gołąb ten nie wiedział, że ja akurat mam powód, by nie lubić jego gatunku (patrz np. tu http://kambloger.blogspot.com/2012/11/pani-z-banku.html).
Podsumowując, gołębie są liberałami, ale często gromadzą się wokół kościołów, więc - na szczęście - konserwatywnymi...
czwartek, 24 kwietnia 2014
Skuteczniej niż na "wnuczka"
Po tych Świętach to aż wstać nie mogę. Mam jednak nadzieję, że to, czego Wam na nie życzyłem, ziściło się choć trochę...
Jako, że już mamy faktyczną wiosnę, coraz więcej jeżdżę polu - ulicach, parkach itd. Trudno mi nie zauważyć, że moja persona (a czasem bardziej wózek) budzi ogromne zainteresowanie wśród grup wiekowych - dzieci oraz kobiet 80+.
U dzieci zadziwienie budzi mój wózek i to, że "on jeździ sam!". Często również słyszę, jak maluchy pytają rodziców, "dlacego on to czy tamto"; ich reakcje są naturalne, spontaniczne, mimo, iż to duże miasto i osób na wózkach widać coraz więcej.
Ciekawsze jest dla mnie jednak to, jak reagują na mnie starsze panie. Większość z nich nie może ode mnie oczu oderwać. Nie wiem, czy to z litości i przez mój niewyjściowy wygląd, czy może przeciwnie - lecą na mnie. Wczoraj na przykład mijałem w parku pewną babcię ok 90-siątki. Co prawda, szła pochylona niemal do ziemi, ale na mój widok o mało się nie wyprostowała!
Coś czuję, że gdybym się tylko filuternie uśmiechnął - same dawałyby swoje numery (ale na stacjonarne pewnie, a ja na stacjonarne nie mam darmowych minut). Gdybym tylko powiedział słówko - cały testament szedłby na mnie, a nie "na wnuczka"! Miałbym pewnie niezłe żniwo, gdybym zamieszkał w jakimś domu seniora...
Jako, że już mamy faktyczną wiosnę, coraz więcej jeżdżę polu - ulicach, parkach itd. Trudno mi nie zauważyć, że moja persona (a czasem bardziej wózek) budzi ogromne zainteresowanie wśród grup wiekowych - dzieci oraz kobiet 80+.
U dzieci zadziwienie budzi mój wózek i to, że "on jeździ sam!". Często również słyszę, jak maluchy pytają rodziców, "dlacego on to czy tamto"; ich reakcje są naturalne, spontaniczne, mimo, iż to duże miasto i osób na wózkach widać coraz więcej.
Ciekawsze jest dla mnie jednak to, jak reagują na mnie starsze panie. Większość z nich nie może ode mnie oczu oderwać. Nie wiem, czy to z litości i przez mój niewyjściowy wygląd, czy może przeciwnie - lecą na mnie. Wczoraj na przykład mijałem w parku pewną babcię ok 90-siątki. Co prawda, szła pochylona niemal do ziemi, ale na mój widok o mało się nie wyprostowała!
Coś czuję, że gdybym się tylko filuternie uśmiechnął - same dawałyby swoje numery (ale na stacjonarne pewnie, a ja na stacjonarne nie mam darmowych minut). Gdybym tylko powiedział słówko - cały testament szedłby na mnie, a nie "na wnuczka"! Miałbym pewnie niezłe żniwo, gdybym zamieszkał w jakimś domu seniora...
środa, 16 kwietnia 2014
"Wymijająco wprost". Radosnego Alleluja!
Kilka poprzednich postów było raczej śmiechowych - ostatni o akademiku - ale najbliższy czas wymaga powagi...
Pamiętam, jak w podstawówce miałem lekcję o religiach - m.in. chrześcijaństwie i judaizmie. Pani tłumaczyła wtedy m.in. zasadniczą różnicę między tymi dwiema:
- Chrześcijanie, w przeciwieństwie do Żydów wierzą, że Chrystus jest tym wyczekiwanym Mesjaszem i Bogiem.
Byłem wtedy w wieku, gdzie nie bardzo znałem pojęcie niewiary czy innych religii, więc po tym mętliku w głowie wolałem się upewnić:
- Ale Bóg istnieje naprawdę, tak?
Na co pani:
- My wierzymy, że tak.
- No, ale czy On naprawdę istnieje?
- No... My wierzymy, że istnieje...
Trochę mnie wkurzył ten dialog. Udałem, że zrozumiałem, bo widziałem, że z tej mąki chleba nie będzie i że się nie dogadamy. A pani po prostu odpowiadała mi - jakby to powiedział Wałęsa - "wymijająco wprost"...
Ja do dziś tylko w jakimś stopniu rozumiem, co znaczy wierzyć; z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę Wam - i sobie - abyśmy coraz to pojmowali i brali przykład z mojej byłej nauczycielki, która zachowywała pokorę, a nie ze mnie, chcącego mieć wszystko czarno na białym...
Pamiętam, jak w podstawówce miałem lekcję o religiach - m.in. chrześcijaństwie i judaizmie. Pani tłumaczyła wtedy m.in. zasadniczą różnicę między tymi dwiema:
- Chrześcijanie, w przeciwieństwie do Żydów wierzą, że Chrystus jest tym wyczekiwanym Mesjaszem i Bogiem.
Byłem wtedy w wieku, gdzie nie bardzo znałem pojęcie niewiary czy innych religii, więc po tym mętliku w głowie wolałem się upewnić:
- Ale Bóg istnieje naprawdę, tak?
Na co pani:
- My wierzymy, że tak.
- No, ale czy On naprawdę istnieje?
- No... My wierzymy, że istnieje...
Trochę mnie wkurzył ten dialog. Udałem, że zrozumiałem, bo widziałem, że z tej mąki chleba nie będzie i że się nie dogadamy. A pani po prostu odpowiadała mi - jakby to powiedział Wałęsa - "wymijająco wprost"...
Ja do dziś tylko w jakimś stopniu rozumiem, co znaczy wierzyć; z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę Wam - i sobie - abyśmy coraz to pojmowali i brali przykład z mojej byłej nauczycielki, która zachowywała pokorę, a nie ze mnie, chcącego mieć wszystko czarno na białym...
niedziela, 13 kwietnia 2014
All in akademik
Dawno nic na blogu nie pisałem o akademiku, więc teraz dwa słowa.
Pierwsze słowo - o siłowni. W piwnicach otwarto właśnie jakieś dwa tygodnie temu takie miejsce do sil-łowienia. Będę się musiał tam wybrać (białko wkrótce będę miał), jest tylko parę problemów: po pierwsze, do siłowni - o ironio - nie ma podjazdu (zniesienie mnie tam z wózkiem - to już byłby trening!)! Po drugie: regulamin jest taki, że do tej pakowni nie można wejść pojedynczo; na daną godzinę muszą być zapisane bowiem co najmniej dwie osoby. Boję się, że ze mną nikt nie będzie chciał wejść, by nie nabawić się kompleksów. Będą się pewnie wymawiać, że czasu nie mają, to to, to tamto - a ja głupi nie jestem! Tymczasem i tak muszę wejść tam z kimś, żeby ta osoba położyła mi te 50, powiedzmy, kilo na klacie - no i po jakimś czasie mi je z tej klaty zdjęła, gdy mi się będzie już robić duszno, czyli po jakichś 30. sekundach, bo dłużej bez powietrza to ja raczej nie wytrzymię (najpierw jednak ta osoba mnie musiałaby położyć na tej tam kanapie takiej)... Nawiasem mówiąc, poproszę też kierownictwo o zakupienie do siłowni ugula - wiecie, to takie do podwieszania niepełnosprytnych/osób po udarach itd. Będzie to wówczas - być może pierwsza w Polsce - siłownia integracyjna!
Drugie słowo - oddanie szpiku kostnego. Ostatnio w całej Polsce trwała akcja rejestracji ewentualnych dawców szpiku właśnie. Wolontariusze działali także w akademiku. Od zawsze byłem ciekaw, czy taki gość jak ja może może być dawcą. Domyślałem się, że nie, ale chciałem się upewnić; no i się upewniłem... Moja choroba jest na czarnej liście. Jeśli jednak ktoś z Was ma taką możliwość, to szczerze zachęcam do rejestracji; ona sama trwa tylko kilka minut.
Podwójna szkoda, bo podobno - choć to chyba tylko hipoteza - osoba, która otrzymała krew od danej osoby, nagle nabiera cech tego dawcy, (np. staje się molem książkowym). Jeśli tak samo działa szpik - mój potencjalny biorca stałby się zatem przystojny, inteligentny, wysportowany... Dobra, kończę, bo mi palma odbije. A propos: tradycyjnie życzę miłego wieczoru pod palmami!
Pierwsze słowo - o siłowni. W piwnicach otwarto właśnie jakieś dwa tygodnie temu takie miejsce do sil-łowienia. Będę się musiał tam wybrać (białko wkrótce będę miał), jest tylko parę problemów: po pierwsze, do siłowni - o ironio - nie ma podjazdu (zniesienie mnie tam z wózkiem - to już byłby trening!)! Po drugie: regulamin jest taki, że do tej pakowni nie można wejść pojedynczo; na daną godzinę muszą być zapisane bowiem co najmniej dwie osoby. Boję się, że ze mną nikt nie będzie chciał wejść, by nie nabawić się kompleksów. Będą się pewnie wymawiać, że czasu nie mają, to to, to tamto - a ja głupi nie jestem! Tymczasem i tak muszę wejść tam z kimś, żeby ta osoba położyła mi te 50, powiedzmy, kilo na klacie - no i po jakimś czasie mi je z tej klaty zdjęła, gdy mi się będzie już robić duszno, czyli po jakichś 30. sekundach, bo dłużej bez powietrza to ja raczej nie wytrzymię (najpierw jednak ta osoba mnie musiałaby położyć na tej tam kanapie takiej)... Nawiasem mówiąc, poproszę też kierownictwo o zakupienie do siłowni ugula - wiecie, to takie do podwieszania niepełnosprytnych/osób po udarach itd. Będzie to wówczas - być może pierwsza w Polsce - siłownia integracyjna!
Drugie słowo - oddanie szpiku kostnego. Ostatnio w całej Polsce trwała akcja rejestracji ewentualnych dawców szpiku właśnie. Wolontariusze działali także w akademiku. Od zawsze byłem ciekaw, czy taki gość jak ja może może być dawcą. Domyślałem się, że nie, ale chciałem się upewnić; no i się upewniłem... Moja choroba jest na czarnej liście. Jeśli jednak ktoś z Was ma taką możliwość, to szczerze zachęcam do rejestracji; ona sama trwa tylko kilka minut.
Podwójna szkoda, bo podobno - choć to chyba tylko hipoteza - osoba, która otrzymała krew od danej osoby, nagle nabiera cech tego dawcy, (np. staje się molem książkowym). Jeśli tak samo działa szpik - mój potencjalny biorca stałby się zatem przystojny, inteligentny, wysportowany... Dobra, kończę, bo mi palma odbije. A propos: tradycyjnie życzę miłego wieczoru pod palmami!
środa, 9 kwietnia 2014
Przemówienie
Przemówienie miałem wczoraj (na szczęście temat był raczej pozytywny). Do dwustu osób prawie - podczas VII Krakowskich Dni Integracji. Jak widać, to że ktoś często mówi niewyraźnie, nie oznacza, że nie dostanie mikrofonu - jest to bowiem o tyle dobre, że nawet, gdyby ta osoba chrzaniła głupota, to nikt się nie skapnie. Nieraz chciałbym, aby politycy mówili niewyraźnie; ja bym ich mógł tego nauczyć!
W każdym razie, starałem się mówić sensownie i najwyraźniej, jak mogłem. A że byłem trochę zestresowany, obrałem sobie nieświadomie za ofiarę pewnego pana z pierwszego rzędu i podczas tego ok. 10 minutowego przemówienia przez niemal cały czas patrzyłem w niego jak w obrazek. Była to zapewne jakaś ważna persona - bo tam wszyscy, prócz mnie, mieli tytuły i stanowiska - ale pan ten tym się wyróżniał, że cały czas twierdząco kiwał głową. Nawet, gdy dopiero co zaczynałem nowe zdanie. Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że dobrze prawię i gdyby nie ten Dobry Człowiek, chyba bym skończył w połowie, a tak - dzięki tym wspólnym siłom, dotarłem do końca.
Dla przeciwwagi - dalszy sąsiad tego pana bezpruderyjnie poszedł w kimono. No, może niezupełnie bezpruderyjnie, bo zauważyłem, że stawiał opór. Generalnie jednak, najgorzej chyba nie było, choć najlepiej też nie i jak zwykle w podobnych sytuacjach, o paru rzeczach zapomniałem. Nawiasem mówiąc - polecam się na przyszłość. Gdyby miał ktoś do przekazania jakąś mało popularną wiadomość, to ja to załatwię; spokojnie, nikt nie będzie wiedział, o co chodzi.
Teraz Liga Mistrzów - a dla tamtego pana piosenka; jedna z moich ulubionych.
W każdym razie, starałem się mówić sensownie i najwyraźniej, jak mogłem. A że byłem trochę zestresowany, obrałem sobie nieświadomie za ofiarę pewnego pana z pierwszego rzędu i podczas tego ok. 10 minutowego przemówienia przez niemal cały czas patrzyłem w niego jak w obrazek. Była to zapewne jakaś ważna persona - bo tam wszyscy, prócz mnie, mieli tytuły i stanowiska - ale pan ten tym się wyróżniał, że cały czas twierdząco kiwał głową. Nawet, gdy dopiero co zaczynałem nowe zdanie. Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że dobrze prawię i gdyby nie ten Dobry Człowiek, chyba bym skończył w połowie, a tak - dzięki tym wspólnym siłom, dotarłem do końca.
Dla przeciwwagi - dalszy sąsiad tego pana bezpruderyjnie poszedł w kimono. No, może niezupełnie bezpruderyjnie, bo zauważyłem, że stawiał opór. Generalnie jednak, najgorzej chyba nie było, choć najlepiej też nie i jak zwykle w podobnych sytuacjach, o paru rzeczach zapomniałem. Nawiasem mówiąc - polecam się na przyszłość. Gdyby miał ktoś do przekazania jakąś mało popularną wiadomość, to ja to załatwię; spokojnie, nikt nie będzie wiedział, o co chodzi.
Teraz Liga Mistrzów - a dla tamtego pana piosenka; jedna z moich ulubionych.
czwartek, 3 kwietnia 2014
Gdzie leży Krym?
- Gdzie leży Krym?
- Na ciostku.
Ten suchar jeszcze nigdy nie był tak suchy, jak obecnie. Krym już skonsumowała Rosja, a teraz cały ambaras rozchodzi się o to ciostko, czyli wschodnią Ukrainę. Jak powszechnie wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, a skoro tak, to w dalszej perspektywie może i Ukraina nie wystarczy?
Póki co jednak, zostańmy za wschodnią granicą. Choć istnieją głosy mówiące, że Putin od dłuższego czasu szykuje się do przejęcia władzy w Kijowie, ja mam głęboką i myślę, racjonalną nadzieję, że do otwartego konfliktu nie dojdzie. Abstrahując od tego, czym byłaby dla nas bliskość tak dużego i ambitnego sąsiada...
Mówiąc w pełni hipotetycznie, gdyby u nas coś się kroiło, nie wiem, co bym mógł pożytecznego wtedy robić. Mam nadzieję, że coś bym mógł i że bym nie spanikował, ale na co komu inwalida na wojnie? Co prawda, dłuższy czas temu pisałem kilka razy (np. tutaj) w jaki sposób mógłbym być pomocny, ale to chyba średnio możliwe. Tak czy inaczej, nie wyobrażam sobie - przynajmniej teraz, dziś - abym wtedy siedział bezczynnie. Bo siedział na pewno...
Na pewno nie odpuszczę też walki, nastawiając się na późniejszą podziemną konspirację. Powodów jest wiele, a najprostszy - do podziemia nie ma podjazdu!
Dobra, na razie kończę te mundurowe tematy (bo ostatnio o policji pisałem). O Ukrainę bądźmy względnie spokojni. Wpis zakończę słowami z nowej płyty Luxtorpedy:
Synu bądź spokojny
Nie będzie żadnej wojny
Oprócz tej która jest
Na życie wieczne i śmierć
- Na ciostku.
Ten suchar jeszcze nigdy nie był tak suchy, jak obecnie. Krym już skonsumowała Rosja, a teraz cały ambaras rozchodzi się o to ciostko, czyli wschodnią Ukrainę. Jak powszechnie wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, a skoro tak, to w dalszej perspektywie może i Ukraina nie wystarczy?
Póki co jednak, zostańmy za wschodnią granicą. Choć istnieją głosy mówiące, że Putin od dłuższego czasu szykuje się do przejęcia władzy w Kijowie, ja mam głęboką i myślę, racjonalną nadzieję, że do otwartego konfliktu nie dojdzie. Abstrahując od tego, czym byłaby dla nas bliskość tak dużego i ambitnego sąsiada...
Mówiąc w pełni hipotetycznie, gdyby u nas coś się kroiło, nie wiem, co bym mógł pożytecznego wtedy robić. Mam nadzieję, że coś bym mógł i że bym nie spanikował, ale na co komu inwalida na wojnie? Co prawda, dłuższy czas temu pisałem kilka razy (np. tutaj) w jaki sposób mógłbym być pomocny, ale to chyba średnio możliwe. Tak czy inaczej, nie wyobrażam sobie - przynajmniej teraz, dziś - abym wtedy siedział bezczynnie. Bo siedział na pewno...
Na pewno nie odpuszczę też walki, nastawiając się na późniejszą podziemną konspirację. Powodów jest wiele, a najprostszy - do podziemia nie ma podjazdu!
Dobra, na razie kończę te mundurowe tematy (bo ostatnio o policji pisałem). O Ukrainę bądźmy względnie spokojni. Wpis zakończę słowami z nowej płyty Luxtorpedy:
Synu bądź spokojny
Nie będzie żadnej wojny
Oprócz tej która jest
Na życie wieczne i śmierć
czwartek, 20 marca 2014
Moja nowa rola
W niektórych miastach (m.in. w Krakowie) trwa obecnie nabór do policji. Gdyby nie te studia, chyba bym aplikował. Od małego marzyłem o tej fusze. Zawsze chciałem być dobry i nieustraszony jak Strażnik Teksasu...
Myślę, że byłbym bardzo skuteczny w swoim zawodzie. Łapałbym wszystkich na gorącym uczynku, bo nikt nie spodziewałby się, że jestem policjantem. Musiałbym tylko opracować jakąś skuteczną metodę obezwładniania, np. wjazd kółkami na stopy i oczekiwanie na posiłki. W tym czasie wyśpiewa wszystko...
Musiałbym także, mimo wszystko, wysportować się nieco. No ale, jak to mówią - najpierw masa, potem rzeźba!
Myślę, że byłbym bardzo skuteczny w swoim zawodzie. Łapałbym wszystkich na gorącym uczynku, bo nikt nie spodziewałby się, że jestem policjantem. Musiałbym tylko opracować jakąś skuteczną metodę obezwładniania, np. wjazd kółkami na stopy i oczekiwanie na posiłki. W tym czasie wyśpiewa wszystko...
Musiałbym także, mimo wszystko, wysportować się nieco. No ale, jak to mówią - najpierw masa, potem rzeźba!
sobota, 15 marca 2014
Business Cafe
Wybrałem się ostatnio na "Business Cafe"... Jest to, organizowane w
każdym miesiącu przez studentów UE-ku, spotkanie z zaproszonym gościem -
za każdym razem innym, rzecz jasna. Tym razem był nim młody, zdolny,
krakowski student i przedsiębiorca, właściciel szybko rozwijającej się
firmy z branży IT.
Jak sama nazwa może sugerować, spotkanie odbyło się w jednej z klubokawiarni. Na miejsce przyjechałem nieco przedwcześnie, bo pomyliłem godziny. Zapytałem więc kelnera, gdzie mogę zaczekać. Gdzie chcesz - odpowiedział. W takim układzie stanąłbym pewnie za barem, jestem jednak - jak większość z Was wie - abstynentem i z alkoholem nie chcę mieć nic wspólnego. Z resztą, manualnie mógłbym nie podołać...
Stanąłem więc sobie blisko wejścia. Po chwili naprzeciw usiadła młoda dziewczyna z tabletem w ręku. I patrzy... Na mnie - na tableta - na mnie - na tableta. Wyglądało to dziwnie, bo w tych czasach mało kto i mało kiedy odrywa oczy od tabletów itp. Może nawet chciała sobie ustawić mnie na tapetę, ale wstydziła się tak oficjalnie zrobić mi sweetfocie?
Jadąc na "Business Cafe", miałem mały problem. Wiedziałem, że raczej każdy zamówi coś picia - choćby dla zasady. Wziąłem zatem ze sobą jakieś "drobne", choć wiedziałem, że nawet jeśli coś zamówię... to i tak tego nie wypiję (bo dla kogoś niedoświadczonego ustawienie mi filiżanki tak, bym sam sobie zasysał przez słomkę jest trudne, jak system podatkowy). W dodatku, kelner sam musiałby sobie wyjąć i wziąć pieniądze. Ostatecznie jednak tak jakoś wyszło, że nic nie zamówiłem i chyba jako jedyny wbiłem "na krzywy ryj", choć w moim przypadku raczej "na krzywy kręgosłup"...
A samo spotkanie - super, polecam! Zainteresowanym streszczę....
Jak sama nazwa może sugerować, spotkanie odbyło się w jednej z klubokawiarni. Na miejsce przyjechałem nieco przedwcześnie, bo pomyliłem godziny. Zapytałem więc kelnera, gdzie mogę zaczekać. Gdzie chcesz - odpowiedział. W takim układzie stanąłbym pewnie za barem, jestem jednak - jak większość z Was wie - abstynentem i z alkoholem nie chcę mieć nic wspólnego. Z resztą, manualnie mógłbym nie podołać...
Stanąłem więc sobie blisko wejścia. Po chwili naprzeciw usiadła młoda dziewczyna z tabletem w ręku. I patrzy... Na mnie - na tableta - na mnie - na tableta. Wyglądało to dziwnie, bo w tych czasach mało kto i mało kiedy odrywa oczy od tabletów itp. Może nawet chciała sobie ustawić mnie na tapetę, ale wstydziła się tak oficjalnie zrobić mi sweetfocie?
Jadąc na "Business Cafe", miałem mały problem. Wiedziałem, że raczej każdy zamówi coś picia - choćby dla zasady. Wziąłem zatem ze sobą jakieś "drobne", choć wiedziałem, że nawet jeśli coś zamówię... to i tak tego nie wypiję (bo dla kogoś niedoświadczonego ustawienie mi filiżanki tak, bym sam sobie zasysał przez słomkę jest trudne, jak system podatkowy). W dodatku, kelner sam musiałby sobie wyjąć i wziąć pieniądze. Ostatecznie jednak tak jakoś wyszło, że nic nie zamówiłem i chyba jako jedyny wbiłem "na krzywy ryj", choć w moim przypadku raczej "na krzywy kręgosłup"...
A samo spotkanie - super, polecam! Zainteresowanym streszczę....
sobota, 8 marca 2014
Będzie dobrze?
Na początku - krótkie życzenia dla Kobiet. Już to kiedyś pisałem na blogu, ale dawno temu:
O, Kobiety
Co kotlety
Smażycie jak cud poety
Niech Wam zawsze służy cera
I figura
Et cetera...
Nie lubię ludzi stale narzekających, zwłaszcza z byle powodu. Dużo mówi się o konieczności pozytywnego myślenia, bo to działa na "wszystko", łącznie z tym, że już samo to w połowie rozwiązuje problemy. Cóż... Coś pewnie w tym jest, ale są w życiu sytuacje, w których bardziej pomaga pesymizm. Może on bowiem złagodzić, choć trochę, skutki przyszłego, przykrego doświadczenia. Jeśli zaś doświadczenie będzie pozytywne - tym większa będzie radość!
Mam tylko nieodparte wrażenie, że już wcześniej ktoś na to wpadł...
Jeszcze dwie kwestie. Pierwsza - nie rozumiem, dlaczego o ziemskich sprawach mówi się "przyziemne". Toż przecież przy ziemi to się leży po śmierci! "Przyziemne" powinno więc raczej znaczyć Ostateczne...
Jeśli ktoś jest zawiedziony, że ten wpis nie jakoś bardziej wesoły, jak choćby dwa poprzednie, to trudno - Wielki Post!
Ostatnia sprawa - zapraszam do przeczytania mojego felietonu, dotoczącego bardzo ważnego tematu, na radiownet.pl (link)
Jeszcze prośba - proszę o modlitwę!
O, Kobiety
Co kotlety
Smażycie jak cud poety
Niech Wam zawsze służy cera
I figura
Et cetera...
Nie lubię ludzi stale narzekających, zwłaszcza z byle powodu. Dużo mówi się o konieczności pozytywnego myślenia, bo to działa na "wszystko", łącznie z tym, że już samo to w połowie rozwiązuje problemy. Cóż... Coś pewnie w tym jest, ale są w życiu sytuacje, w których bardziej pomaga pesymizm. Może on bowiem złagodzić, choć trochę, skutki przyszłego, przykrego doświadczenia. Jeśli zaś doświadczenie będzie pozytywne - tym większa będzie radość!
Mam tylko nieodparte wrażenie, że już wcześniej ktoś na to wpadł...
Jeszcze dwie kwestie. Pierwsza - nie rozumiem, dlaczego o ziemskich sprawach mówi się "przyziemne". Toż przecież przy ziemi to się leży po śmierci! "Przyziemne" powinno więc raczej znaczyć Ostateczne...
Jeśli ktoś jest zawiedziony, że ten wpis nie jakoś bardziej wesoły, jak choćby dwa poprzednie, to trudno - Wielki Post!
Ostatnia sprawa - zapraszam do przeczytania mojego felietonu, dotoczącego bardzo ważnego tematu, na radiownet.pl (link)
Jeszcze prośba - proszę o modlitwę!
Subskrybuj:
Posty (Atom)