sobota, 23 lipca 2011

Kluski po angielsku

Ostatnio, mała sąsiadka, powiedziała, że chciałaby się uczyć francuskiego. M.in. po to... żeby była bardziej wysłowiona. No cóż... Pewnie coś w tym jest, chociaż ja tego nie rozumiem. Ale nie muszę przecież wszystkiego rozumieć, tym bardziej, że tak jak Kubuś Puchatek - mam bardzo mały rozumek...


Jak już jesteśmy przy językach, to chciałem powiedzieć, że nie rozumiem też innej rzeczy: dlaczego "makaroniarzami" nazywa się Włochów. Przecież to Anglicy mówią, jakby mieli kluchy w gardle. Przez to często trudniej ich zrozumieć, a przecież nie powinno mówić się z pełną buzią. To niekulturalne i niebezpieczne...


Albo może... niektórzy z nich mają po prostu trzeci migdał! Albo i czwarty. Ale, czemu ich sobie nie powycinają... Dostaliby "stupid John'a", chras-pras i już - łatwiejsza komunikacja. Ostatnio, słyszałem, jak mówiła taka jedna Angielka. Gdyby nie te "kluchy" - to pewnie bym nie wiedział skąd jest i po jakiemu mówi, mimo tego, że coś tam angielskiego "liznąłem"...

A tak, poza kluchami, to mam pewien plan: otóż, chciałbym sobie w tym tygodniu, zrobić ze dwa takie, nazwijmy to, "dni unpugged" - bez komputera, tv, telewizji... A piszę to po to, żeby - skoro już o tym piszę na blogu - łatwiej się zmobilizować. Bo, wbrew pozorom, niestety nie jest to takie proste...


To tyle, właściwie. Nie wiem, kiedy coś napiszę, bo będziemy mieć w tym tygodniu mały remont. W związku z tym, wyniosą mi komputer. A mnie - razem z nim, co by mnie nie czasem nie zamurowali, jak Antygonę - albo nie wzięli za panela, gdy będę odpoczywał w pozycji horyzontalnej. Chociaż... to drugie to raczej nie, bo przecież panele są proste...


Pozdrawiam





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz