Po tych Świętach to aż wstać nie mogę. Mam jednak nadzieję, że to, czego Wam na nie życzyłem, ziściło się choć trochę...
Jako, że już mamy faktyczną wiosnę, coraz więcej jeżdżę polu - ulicach, parkach itd. Trudno mi nie zauważyć, że moja persona (a czasem bardziej wózek) budzi ogromne zainteresowanie wśród grup wiekowych - dzieci oraz kobiet 80+. U dzieci zadziwienie budzi mój wózek i to, że "on jeździ sam!". Często również słyszę, jak maluchy pytają rodziców, "dlacego on to czy tamto"; ich reakcje są naturalne, spontaniczne, mimo, iż to duże miasto i osób na wózkach widać coraz więcej. Ciekawsze jest dla mnie jednak to, jak reagują na mnie starsze panie. Większość z nich nie może ode mnie oczu oderwać. Nie wiem, czy to z litości i przez mój niewyjściowy wygląd, czy może przeciwnie - lecą na mnie. Wczoraj na przykład mijałem w parku pewną babcię ok 90-siątki. Co prawda, szła pochylona niemal do ziemi, ale na mój widok o mało się nie wyprostowała! Coś czuję, że gdybym się tylko filuternie uśmiechnął - same dawałyby swoje numery (ale na stacjonarne pewnie, a ja na stacjonarne nie mam darmowych minut). Gdybym tylko powiedział słówko - cały testament szedłby na mnie, a nie "na wnuczka"! Miałbym pewnie niezłe żniwo, gdybym zamieszkał w jakimś domu seniora...
Kilka poprzednich postów było raczej śmiechowych - ostatni o akademiku - ale najbliższy czas wymaga powagi... Pamiętam, jak w podstawówce miałem lekcję o religiach - m.in. chrześcijaństwie i judaizmie. Pani tłumaczyła wtedy m.in. zasadniczą różnicę między tymi dwiema: - Chrześcijanie, w przeciwieństwie do Żydów wierzą, że Chrystus jest tym wyczekiwanym Mesjaszem i Bogiem. Byłem wtedy w wieku, gdzie nie bardzo znałem pojęcie niewiary czy innych religii, więc po tym mętliku w głowie wolałem się upewnić: - Ale Bóg istnieje naprawdę, tak? Na co pani: - My wierzymy, że tak. - No, ale czy On naprawdę istnieje? - No... My wierzymy, że istnieje...
Trochę mnie wkurzył ten dialog. Udałem, że zrozumiałem, bo widziałem, że z tej mąki chleba nie będzie i że się nie dogadamy. A pani po prostu odpowiadała mi - jakby to powiedział Wałęsa - "wymijająco wprost"... Ja do dziś tylko w jakimś stopniu rozumiem, co znaczy wierzyć; z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę Wam - i sobie - abyśmy coraz to pojmowali i brali przykład z mojej byłej nauczycielki, która zachowywała pokorę, a nie ze mnie, chcącego mieć wszystko czarno na białym...
Dawno nic na blogu nie pisałem o akademiku, więc teraz dwa słowa. Pierwsze słowo - o siłowni. W piwnicach otwarto właśnie jakieś dwa tygodnie temu takie miejsce do sil-łowienia. Będę się musiał tam wybrać (białko wkrótce będę miał), jest tylko parę problemów: po pierwsze, do siłowni - o ironio - nie ma podjazdu (zniesienie mnie tam z wózkiem - to już byłby trening!)! Po drugie: regulamin jest taki, że do tej pakowni nie można wejść pojedynczo; na daną godzinę muszą być zapisane bowiem co najmniej dwie osoby. Boję się, że ze mną nikt nie będzie chciał wejść, by nie nabawić się kompleksów. Będą się pewnie wymawiać, że czasu nie mają, to to, to tamto - a ja głupi nie jestem! Tymczasem i tak muszę wejść tam z kimś, żeby ta osoba położyła mi te 50, powiedzmy, kilo na klacie - no i po jakimś czasie mi je z tej klaty zdjęła, gdy mi się będzie już robić duszno, czyli po jakichś 30. sekundach, bo dłużej bez powietrza to ja raczej nie wytrzymię (najpierw jednak ta osoba mnie musiałaby położyć na tej tam kanapie takiej)... Nawiasem mówiąc, poproszę też kierownictwo o zakupienie do siłowni ugula - wiecie, to takie do podwieszania niepełnosprytnych/osób po udarach itd. Będzie to wówczas - być może pierwsza w Polsce - siłownia integracyjna! Drugie słowo - oddanie szpiku kostnego. Ostatnio w całej Polsce trwała akcja rejestracji ewentualnych dawców szpiku właśnie. Wolontariusze działali także w akademiku. Od zawsze byłem ciekaw, czy taki gość jak ja może może być dawcą. Domyślałem się, że nie, ale chciałem się upewnić; no i się upewniłem... Moja choroba jest na czarnej liście. Jeśli jednak ktoś z Was ma taką możliwość, to szczerze zachęcam do rejestracji; ona sama trwa tylko kilka minut. Podwójna szkoda, bo podobno - choć to chyba tylko hipoteza - osoba, która otrzymała krew od danej osoby, nagle nabiera cech tego dawcy, (np. staje się molem książkowym). Jeśli tak samo działa szpik - mój potencjalny biorca stałby się zatem przystojny, inteligentny, wysportowany... Dobra, kończę, bo mi palma odbije. A propos: tradycyjnie życzę miłego wieczoru pod palmami!
Przemówienie miałem wczoraj (na szczęście temat był raczej pozytywny). Do dwustu osób prawie - podczas VII Krakowskich Dni Integracji. Jak widać, to że ktoś często mówi niewyraźnie, nie oznacza, że nie dostanie mikrofonu - jest to bowiem o tyle dobre, że nawet, gdyby ta osoba chrzaniła głupota, to nikt się nie skapnie. Nieraz chciałbym, aby politycy mówili niewyraźnie; ja bym ich mógł tego nauczyć! W każdym razie, starałem się mówić sensownie i najwyraźniej, jak mogłem. A że byłem trochę zestresowany, obrałem sobie nieświadomie za ofiarę pewnego pana z pierwszego rzędu i podczas tego ok. 10 minutowego przemówienia przez niemal cały czas patrzyłem w niego jak w obrazek. Była to zapewne jakaś ważna persona - bo tam wszyscy, prócz mnie, mieli tytuły i stanowiska - ale pan ten tym się wyróżniał, że cały czas twierdząco kiwał głową. Nawet, gdy dopiero co zaczynałem nowe zdanie. Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że dobrze prawię i gdyby nie ten Dobry Człowiek, chyba bym skończył w połowie, a tak - dzięki tym wspólnym siłom, dotarłem do końca. Dla przeciwwagi - dalszy sąsiad tego pana bezpruderyjnie poszedł w kimono. No, może niezupełnie bezpruderyjnie, bo zauważyłem, że stawiał opór. Generalnie jednak, najgorzej chyba nie było, choć najlepiej też nie i jak zwykle w podobnych sytuacjach, o paru rzeczach zapomniałem. Nawiasem mówiąc - polecam się na przyszłość. Gdyby miał ktoś do przekazania jakąś mało popularną wiadomość, to ja to załatwię; spokojnie, nikt nie będzie wiedział, o co chodzi. Teraz Liga Mistrzów - a dla tamtego pana piosenka; jedna z moich ulubionych.
- Gdzie leży Krym? - Na ciostku. Ten suchar jeszcze nigdy nie był tak suchy, jak obecnie. Krym już skonsumowała Rosja, a teraz cały ambaras rozchodzi się o to ciostko, czyli wschodnią Ukrainę. Jak powszechnie wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, a skoro tak, to w dalszej perspektywie może i Ukraina nie wystarczy? Póki co jednak, zostańmy za wschodnią granicą. Choć istnieją głosy mówiące, że Putin od dłuższego czasu szykuje się do przejęcia władzy w Kijowie, ja mam głęboką i myślę, racjonalną nadzieję, że do otwartego konfliktu nie dojdzie. Abstrahując od tego, czym byłaby dla nas bliskość tak dużego i ambitnego sąsiada... Mówiąc w pełni hipotetycznie, gdyby u nas coś się kroiło, nie wiem, co bym mógł pożytecznego wtedy robić. Mam nadzieję, że coś bym mógł i że bym nie spanikował, ale na co komu inwalida na wojnie? Co prawda, dłuższy czas temu pisałem kilka razy (np. tutaj) w jaki sposób mógłbym być pomocny, ale to chyba średnio możliwe. Tak czy inaczej, nie wyobrażam sobie - przynajmniej teraz, dziś - abym wtedy siedział bezczynnie. Bo siedział na pewno... Na pewno nie odpuszczę też walki, nastawiając się na późniejszą podziemną konspirację. Powodów jest wiele, a najprostszy - do podziemia nie ma podjazdu! Dobra, na razie kończę te mundurowe tematy (bo ostatnio o policji pisałem). O Ukrainę bądźmy względnie spokojni. Wpis zakończę słowami z nowej płyty Luxtorpedy: Synu bądź spokojny
Nie będzie żadnej wojny
Oprócz tej która jest
Na życie wieczne i śmierć