czwartek, 6 września 2012

Na wsi jest luz...

Ostatnio (czyli do wczoraj), byłem w Krakowie z Mamą, żeby załatwić kilka spraw, związanych z moimi eksternistycznymi studiami... 

Gdyby nie Mama właśnie, to moje załatwianie skończyłoby się już na dwóch pierwszych skrzyżowaniach (to znaczy, albo na pierwszym - albo na drugim). Zapomniałem, że jestem w wielkim mieście i że tu światła decydują za człowieka...

Bo wiecie, u nas, na wsi, jest demokracja. Każdy przechodzi przez jezdnię, kiedy mu się podoba. Nie ma sygnalizatorów, pasów. Po prostu, kiedy się chce - pod warunkiem oczywiście, że nic nie jedzie...

U nas, na wsi, nawet koń sobie może przejść kiedy chce, no chyba, że mu woźnica zabroni. I to nie tylko w Rynku - poza nim także. Równouprawnienie zwierząt. U nas nie ma podziału na czerwonych i zielonych; ruch jest płynny, nie: wahadłowy...U nas, na wsi, jest XXI. wiek...

Poza tym, generalnie, bardzo lubię Kraków. Jest klimatyczny.

Jednak, ma mylące nazwy placów. Na przykład na przystanku, mieszczącym się na Placu Inwalidów, miałem problem z wyjechaniem - jako inwalida - z autobusu niskopodłogowego na chodnik. Z resztą, z początku na Placu InwalidÓW byłem - jako takowy - sam (a myślałem, że będzie nas tam cała ekipa); dopiero później przeszło tamtędy dwóch starszych panów z laskami, więc już się zgadzało...

I jeszcze jeden absurd. Pani z Biura ds. Osób Niepełnosprawnych UJ-u, podczas jednej z rozmów powiedziała mi, że jest LIMIT materiałów, jakie Biuro może mi wydrukować i przesłać np. elektronicznie. Wynosi on 500 stron miesięcznie. Powiedziała to tak... spokojnie.

Około 500 stron miesięcznie mam wkuwać?! HEELOOOO...

1 komentarz:

  1. To prawda na wsi żyje się prościej ... pewnymi rzeczami człowiek w ogóle nie musi zawracać sobie głowy. Pozdrawiam i zapraszam w odwiedziny na moją blogową wieś .

    OdpowiedzUsuń