Jutro Dzień Dziecka. Jednak jutro, a nie jak pisałem tydzień temu, dzisiaj. Taki jestem zdolny, że nie umiem do ośmiu bezbłędnie policzyć.
A dzisiaj, czyli tylko dzień wcześniej, mamy Dzień bez papierosa. Przypadek? Nie. Chwyt marketingowy. Po prostu - za te pieniądze, które dzisiaj rodzice/dziadkowie zaoszczędzą na nie-paleniu, jutro kupią swoim dzieciom/wnukom prezenty. Paradoksalnie więc, najlepiej będą miały te dzieci, których najbliżsi dużo palą, bo Ci więcej zaoszczędzą. Szczęśliwe więc maluchy, biernie palące... Aczkolwiek, mogli dziś ustanowić Dzień bez samochodu. Oszczędności byłoby pewnie jeszcze więcej.
Żart, oczywiście. I z tym chwytem i z paleniem. Może mało śmieszny, ale jednak.
A tak poza tym, to słucham sobie "Zbrodnię i Karę". Piszę posta i słucham. Nie wiem, czy będę z tej książki coś później wiedział - bo nie mam zbyt podzielnej uwagi - ale jest to przynajmniej czasooszczędne. Mam jednak nadzieję, że wyjdzie lepiej niż z "Antygoną". Tamto, to była masakra... Słuchałem tej książki, ale - żeby nie tracić czasu - jednocześnie grałem w pewną sieciową grę. Efekt był taki, że gdy Pani od polskiego zapytała, w jaki sposób zginęła tytułowa bohaterka, to nie bardzo wiedziałem. A jak się dowiedziałem, że ją zamurowali, to mnie zamurowało jeszcze bardziej. To takie... niehumanitarne i... rzadko spotykane...
Tak czy inaczej, teraz, po szkodzie, wole czytać niż słuchać. Tylko że teraz mam mało czasu i nie bardzo mam wyjście. Ale za to wiem na pewno, w jaki sposób została popełniona zbrodnia...
wtorek, 31 maja 2011
sobota, 28 maja 2011
Zapowiedż zemsty
Rzadko, w sobotę o tej porze (9:15) już nie śpię, a dzisiaj nawet do tego już "trzeźwo" myślę (bez domysłów, proszę). Trzeba się będzie wcześniej pouczyć, żeby mieć wolny wieczór, bo przecież dwa ważne mecze będą.
Martwi mnie tylko jedna rzecz: słyszałem, że mają być jakieś burze i gradobicia dzisiaj u nas. Coś czuję po kościach, że ma to ścisły związek z ubiegłosobotnim (wow, ale wyraz) końcem świata. Ale, pomijając koniec, martwię się, że przez ewentualne burze, wezmą mi prąd na finał Ligi Mistrzów. A jak wezmą, to niech wiedzą, że NIE DARUJĘ, i niech wiedzą, że pisałem to już rano! Będę ich ścigał do końca życia i jak to mawiają dzieci, NORMALNIE NIE WIEM CO IM ZROBIĘ! Tak mi dopomóż... albo, lepiej nie dopomóż.
Miłego weekendu :) I miłego oglądania meczów :)
Martwi mnie tylko jedna rzecz: słyszałem, że mają być jakieś burze i gradobicia dzisiaj u nas. Coś czuję po kościach, że ma to ścisły związek z ubiegłosobotnim (wow, ale wyraz) końcem świata. Ale, pomijając koniec, martwię się, że przez ewentualne burze, wezmą mi prąd na finał Ligi Mistrzów. A jak wezmą, to niech wiedzą, że NIE DARUJĘ, i niech wiedzą, że pisałem to już rano! Będę ich ścigał do końca życia i jak to mawiają dzieci, NORMALNIE NIE WIEM CO IM ZROBIĘ! Tak mi dopomóż... albo, lepiej nie dopomóż.
Miłego weekendu :) I miłego oglądania meczów :)
środa, 25 maja 2011
Dzień Dziecka
We wtolek mamy Dzień Dziećka. Mój ostatni (taki) w zyciu, bo za lok juz dziećkiem nie będę. Dlatego, w tym loku postanowiłem siobie nie ziałować i na moim blogu wywiesam listę plezientów, któle, jako dziećko, chętnie psyjmę:
- Fellali F50 GT
- domek ż basienem na Kalaibach albo Bola Bola
- plywatny helikoptel ż pilotem
- jakąś lafinelie, bo s cegoś zyć tseba
- tlójkołowy lowelek, bo nie umiem jesce jeżdzić
- śpioski ze Spidel Manem, jak on kuca i patsy
- smocek
Będę dożgonnie wdzięcny.
I wsystkiego doblego z okażji Dnia Mamy, Mamy :)
- Fellali F50 GT
- domek ż basienem na Kalaibach albo Bola Bola
- plywatny helikoptel ż pilotem
- jakąś lafinelie, bo s cegoś zyć tseba
- tlójkołowy lowelek, bo nie umiem jesce jeżdzić
- śpioski ze Spidel Manem, jak on kuca i patsy
- smocek
Będę dożgonnie wdzięcny.
I wsystkiego doblego z okażji Dnia Mamy, Mamy :)
sobota, 21 maja 2011
Relacja z Barcy
Mam mały problem, bo chciałbym w miarę szczegółowo napisać jak było w Barcelonie (bo jest dużo do napisania), ale też nie chciałbym, żeby ten post ciągnął się jak "Moda na Sukces" albo krówka-mordoklejka. Zastosuję więc starą, ogrodniczą zasadę, "Grunt - to nie przesadzać".
Leciało się fajnie. Panie Stewardessy podawały kanapeczki (skorzystałem), soczek (skorzystałem), herbatkę (skorzystałem), alkohol (z tego już nie). Było więc smacznie i wygodnie, ale trzeba było wysiąść - już w Hiszpanii.
Przywitała nas sympatyczna pogoda i jeszcze sympatyczniejsza obsługa osób "niepełnosprytnych". Chciałem tu dodać, że ta ostatnia, i w Polsce i za granicą, bardzo rzetelnie opiekuje się takimi osobami, od momentu wejścia do strefy biletowej, aż do posadzenia delikwenta w fotelu samolotu (i na odwrót - od momentu wylądowania, do zrobienia "papa", np. w taksówce). Później, w piątke (czyli: ja, mama, kolega chory na mukowiscydozę z mamą oraz wolontariuszka) pojechaliśmy do hotelu, położonego kilkaset metrów od Morza Śródziemnego. Miałem dylemat, czy do niego wejść, bo podparty był kilkunastoma, bardziej krzywymi niż ja filarami i tylko jednym prostym. Ale wszedłem.
Następnego dnia, zwiedziliśmy "nasze" miasto - Mataró. Kolorowe, wypalmowane, piękne. A wieczorem... wyruszyliśmy na mecz. Podróż przebiegła z małymi przygodami logistyczno-komunikacyjnymi, ale najważniejsze, że dotarliśmy na Camp Nou. Atmosfera na stadionie była świetna, ale i ten obiekt, niestety, trzeba było kiedyś opuścić.
Jako, że po naszym wyjściu ze stadionu, w mieście nie było wolnych para-taksówek, musieliśmy sobie trochę poczekać. Pora była raczej późnawa, więc żeby się nie przechłodzić, weszliśmy do jedynego otwartego lokalu w okolicy. Pianka na jego logu dosyć jednoznacznie wskazywała, co jest specjalnością zakładu. Wyluzowana atmosfera w środku również to potwierdziła. Dzięki niej, usłyszałem nowy język, nazwijmy go,
"Barcelona po 22-iej". Tu również, przy soku pomarańczowym, było bardzo miło, ale trzeba było wyjść i pojechać do hotelu.
Następnego dnia zwiedzaliśmy muzeum Barcy. Trofea, puchary, robiły duże wrażenie, ale mi najbardziej spodobała się część multimedialna. Wieczorem, pospacerowaliśmy po plaży. Morze Śródziemne jest naprawdę piękne.
We wtorek, byliśmy w oceanarium. Jak już pożegnaliśmy się z rekinami i spółką, jeździliśmy sobie busem turystycznym, który zatrzymywał się przy wszystkich ważniejszych miejscach Barcelony.
No i we środę, przylecieliśmy do Warszawy. Pan taksówkarz (pozwolę sobie wcisnąć reklamę tej wygodnej taksówki dla niepełnosprawnych http://gmbus.pl/), na koszt firmy, zrobił nam Tour de Warsaw, a później zjedliśmy kolację pożegnalną w hiszpańskiej restauracji. Kimnęliśmy się w hotelu, a następnego dnia przylecieliśmy do Krakowa.
Z ciekawszych rzeczy to chyba tyle. I tak się strasznie rozpisałem. Korzystając z dobrodziejstwa, jakim jest blog, chciałem podziękować: Fundacji Dziecięca Fantazja; opiekuńczej, przesympatycznej, wesołej, poliglotycznej wolontariuszce; towarzyszom podróży; sponsorom i wszystkim osobom, które pomogły w tej wyprawie!
Podsumowując: Barcelona jest naprawdę piękna. Ale wierzę, że Bratucice też kiedyś takie będą. Dorobimy się swojego Camp Nou, (już nawet mam wizję gdzie) swojego lotniska, swojego parku Gaudiego (albo Cierniaka, dla odmiany)... Parafrazując słowa Golców, TU TERAZ ŁĄKA ZIELONA, ALE BĘDZIE BARCELONA!
Leciało się fajnie. Panie Stewardessy podawały kanapeczki (skorzystałem), soczek (skorzystałem), herbatkę (skorzystałem), alkohol (z tego już nie). Było więc smacznie i wygodnie, ale trzeba było wysiąść - już w Hiszpanii.
Przywitała nas sympatyczna pogoda i jeszcze sympatyczniejsza obsługa osób "niepełnosprytnych". Chciałem tu dodać, że ta ostatnia, i w Polsce i za granicą, bardzo rzetelnie opiekuje się takimi osobami, od momentu wejścia do strefy biletowej, aż do posadzenia delikwenta w fotelu samolotu (i na odwrót - od momentu wylądowania, do zrobienia "papa", np. w taksówce). Później, w piątke (czyli: ja, mama, kolega chory na mukowiscydozę z mamą oraz wolontariuszka) pojechaliśmy do hotelu, położonego kilkaset metrów od Morza Śródziemnego. Miałem dylemat, czy do niego wejść, bo podparty był kilkunastoma, bardziej krzywymi niż ja filarami i tylko jednym prostym. Ale wszedłem.
Następnego dnia, zwiedziliśmy "nasze" miasto - Mataró. Kolorowe, wypalmowane, piękne. A wieczorem... wyruszyliśmy na mecz. Podróż przebiegła z małymi przygodami logistyczno-komunikacyjnymi, ale najważniejsze, że dotarliśmy na Camp Nou. Atmosfera na stadionie była świetna, ale i ten obiekt, niestety, trzeba było kiedyś opuścić.
Jako, że po naszym wyjściu ze stadionu, w mieście nie było wolnych para-taksówek, musieliśmy sobie trochę poczekać. Pora była raczej późnawa, więc żeby się nie przechłodzić, weszliśmy do jedynego otwartego lokalu w okolicy. Pianka na jego logu dosyć jednoznacznie wskazywała, co jest specjalnością zakładu. Wyluzowana atmosfera w środku również to potwierdziła. Dzięki niej, usłyszałem nowy język, nazwijmy go,
"Barcelona po 22-iej". Tu również, przy soku pomarańczowym, było bardzo miło, ale trzeba było wyjść i pojechać do hotelu.
Następnego dnia zwiedzaliśmy muzeum Barcy. Trofea, puchary, robiły duże wrażenie, ale mi najbardziej spodobała się część multimedialna. Wieczorem, pospacerowaliśmy po plaży. Morze Śródziemne jest naprawdę piękne.
We wtorek, byliśmy w oceanarium. Jak już pożegnaliśmy się z rekinami i spółką, jeździliśmy sobie busem turystycznym, który zatrzymywał się przy wszystkich ważniejszych miejscach Barcelony.
No i we środę, przylecieliśmy do Warszawy. Pan taksówkarz (pozwolę sobie wcisnąć reklamę tej wygodnej taksówki dla niepełnosprawnych http://gmbus.pl/), na koszt firmy, zrobił nam Tour de Warsaw, a później zjedliśmy kolację pożegnalną w hiszpańskiej restauracji. Kimnęliśmy się w hotelu, a następnego dnia przylecieliśmy do Krakowa.
Z ciekawszych rzeczy to chyba tyle. I tak się strasznie rozpisałem. Korzystając z dobrodziejstwa, jakim jest blog, chciałem podziękować: Fundacji Dziecięca Fantazja; opiekuńczej, przesympatycznej, wesołej, poliglotycznej wolontariuszce; towarzyszom podróży; sponsorom i wszystkim osobom, które pomogły w tej wyprawie!
Podsumowując: Barcelona jest naprawdę piękna. Ale wierzę, że Bratucice też kiedyś takie będą. Dorobimy się swojego Camp Nou, (już nawet mam wizję gdzie) swojego lotniska, swojego parku Gaudiego (albo Cierniaka, dla odmiany)... Parafrazując słowa Golców, TU TERAZ ŁĄKA ZIELONA, ALE BĘDZIE BARCELONA!
wtorek, 10 maja 2011
W obronie pewnego przedmiotu
Jeszcze nie bardzo w to wierzę, ale dzięki warszawskiej fundacji, w sobotę prawdopodobnie polecę na mecz do Barcelony :) Jak będę miał zdjęcia, to postaram się dodać.
Ale zanim polecę, to chciałbym zwrócić uwagę na dyskryminację pewnego przedmiotu użytku codziennego. Uważam, że jest on niedoceniany, a funkcję spełnia bardzo ważną i... odpowiedzialną. A żeby lepiej tą uwagę zwrócić, to kolejny wierszyk mam. Od razu mówię, że jest on równie inteligentny co poprzednie, więc jeśli po tamtych ktoś gorzej się poczuł, to niech tego nawet nie czyta.
Nie dyskryminujmy sedesu!
Ale zanim polecę, to chciałbym zwrócić uwagę na dyskryminację pewnego przedmiotu użytku codziennego. Uważam, że jest on niedoceniany, a funkcję spełnia bardzo ważną i... odpowiedzialną. A żeby lepiej tą uwagę zwrócić, to kolejny wierszyk mam. Od razu mówię, że jest on równie inteligentny co poprzednie, więc jeśli po tamtych ktoś gorzej się poczuł, to niech tego nawet nie czyta.
O, przedmiocie tak wspaniały
A jednak niedocenionyChociaż jesteś raczej mały
W roli swej niedościgniony
Jednak imponujesz wszystkim
Swoim wdziękiem oraz czarem
Jesteś zwany przez to często
Chwalebnie "Wujkiem Cezarem"
Jesteś świadkiem różnych myśli
Pełnych szczęścia, smutku, złości
Ty przyjmujesz zawsze wszystkich
Domowników oraz gości
Nie rozumiesz co to "ego"
Chociaż praca twa nie miła
Znasz wspaniale sens pojęcia
Dwuznacznego "W kupie siła"
I czasami tylko szlocham
Że brakuje Ciebie w lesie
Jednak ja Cię dalej kocham
O, Ty Drogi mój Sedesie!
Nie dyskryminujmy sedesu!
sobota, 7 maja 2011
Biedni drogowcy...
Szkoda mi drogowców. Wyżywamy się na nich, że drogi kiepskie, że nie zdążymy na Euro... A przecież to wszystko robią celowo, i to PRO PUBLICO BONO, choć na pierwszy rzut oka to tak może nie wygląda.
Na przykład: przyjeżdża sobie turysta z Europy na Mistrzostwa. Po drodze, wypełnionej przygodami typu "góra-dół" (dosłownie: dół), będzie bardzo głodny, bo takie "ćwiczenie" jest bardzo kaloriochłonne czy jakoś tak. Co za tym idzie - więcej zarobi jakiś restaurator. Po drugie: taka wycieczka jest również bardzo męcząca, więc zarobi hotel. Zagraniczny gość ma też wtedy więcej czasu na oglądanie reklam, bo jedzie przecież wolniej.
A toalety, dworce itp? Kiedyś w tv oglądałem reportaż o stanie polskich toalet publicznych. Niektóre były ok, ale po wejściu do innej, narrator powiedział: "Tutaj turysta przeżyje szok. Jeśli w ogóle - przeżyje". I to też jest działanie celowe, bo jeśli taki stan się utrzyma, to przyjezdny mając w perspektywie podobną wizytę, będzie odczuwał lęk.W związku z tym będzie się więcej modlił, a zetem w grę wchodzi jeszcze nawrócenie delikwenta.
Zatem same korzyści, a my nic - tylko narzekamy...
Na przykład: przyjeżdża sobie turysta z Europy na Mistrzostwa. Po drodze, wypełnionej przygodami typu "góra-dół" (dosłownie: dół), będzie bardzo głodny, bo takie "ćwiczenie" jest bardzo kaloriochłonne czy jakoś tak. Co za tym idzie - więcej zarobi jakiś restaurator. Po drugie: taka wycieczka jest również bardzo męcząca, więc zarobi hotel. Zagraniczny gość ma też wtedy więcej czasu na oglądanie reklam, bo jedzie przecież wolniej.
A toalety, dworce itp? Kiedyś w tv oglądałem reportaż o stanie polskich toalet publicznych. Niektóre były ok, ale po wejściu do innej, narrator powiedział: "Tutaj turysta przeżyje szok. Jeśli w ogóle - przeżyje". I to też jest działanie celowe, bo jeśli taki stan się utrzyma, to przyjezdny mając w perspektywie podobną wizytę, będzie odczuwał lęk.W związku z tym będzie się więcej modlił, a zetem w grę wchodzi jeszcze nawrócenie delikwenta.
Zatem same korzyści, a my nic - tylko narzekamy...
środa, 4 maja 2011
Krytyka
Chyba pierwszy, albo prawie pierwszy raz w mojej - o ironio - karierze, zabiorę głos w sprawach publicznych. I to głos krytyczny. Uwaga, krytykuję!
Przed ślubem tego "Księciunia", Anglicy oferowali różne zakłady. Na przykład: czy dziadek Pana Młodego zaśnie na ślubie, albo czy auto, którym będą jechać Państwo Młodzi zepsuję się... I ja się właśnie czuję zawiedziony, bo nic z takich rzeczy się nie stało. Nie postarali się, nudy były... Nie wydarzyło się nic, na co były zakłady, ani na co nie było... Dziadek nie zasnął, auto dojechało, nawet Królowa Elka się nie potknęła ani nic, choć to przecież takie proste... I choć może i wyszło to wszystko pięknie, to tak niewidowiskowo, że aż przykro było oglądać. Do historii przejdą tylko te kolorowe sceny, z których żaden przyszły człowiek się nie ośmieje...
I druga sprawa: podczas transmisji beatyfikacji (wiadomo kogo), mówili, że ciało Beatyfikowanego jest w potrójnej trumnie, tzn. najpierw jest trumna drewniana, później bodajże ołowiana i jeszcze raz drewniana. Nie rozumiem, jak tak można załatwić człowieka, i to takiego. Przecież, z takiego "opakowania", to Ojciec Święty nawet w Dniu Ostatecznym się nie wydostanie...
No dobra, skrytykowałem, to "idę" Ligę Mistrzów oglądać.
Pozdrawiam!
Przed ślubem tego "Księciunia", Anglicy oferowali różne zakłady. Na przykład: czy dziadek Pana Młodego zaśnie na ślubie, albo czy auto, którym będą jechać Państwo Młodzi zepsuję się... I ja się właśnie czuję zawiedziony, bo nic z takich rzeczy się nie stało. Nie postarali się, nudy były... Nie wydarzyło się nic, na co były zakłady, ani na co nie było... Dziadek nie zasnął, auto dojechało, nawet Królowa Elka się nie potknęła ani nic, choć to przecież takie proste... I choć może i wyszło to wszystko pięknie, to tak niewidowiskowo, że aż przykro było oglądać. Do historii przejdą tylko te kolorowe sceny, z których żaden przyszły człowiek się nie ośmieje...
I druga sprawa: podczas transmisji beatyfikacji (wiadomo kogo), mówili, że ciało Beatyfikowanego jest w potrójnej trumnie, tzn. najpierw jest trumna drewniana, później bodajże ołowiana i jeszcze raz drewniana. Nie rozumiem, jak tak można załatwić człowieka, i to takiego. Przecież, z takiego "opakowania", to Ojciec Święty nawet w Dniu Ostatecznym się nie wydostanie...
No dobra, skrytykowałem, to "idę" Ligę Mistrzów oglądać.
Pozdrawiam!
niedziela, 1 maja 2011
O szpitalu
Już się czuję minimalnie lepiej, ale dalej muszę się co chwilę kłaść głową na dół, żeby łatwiej było odksztusić. Dzięki temu wiem, jak ciężkie jest życie nietoperza. Może jednak obejdzie się bez szpitala...
Chociaż, paradoksalnie, w szpitalu nie jest źle. Ja przynajmniej, miło wspominam liczne wizyty w owej sympatycznej placówce. Zwykle przebywałem na oddziale dziecięcym, więc na ścianach królowały Smerfy, Kubuś Puchatek (którego bardzo lubię, bo - tak jak ja - ma bardzo mały rozumek) i tamte klimaty. Śniadania (i nie tylko) zawsze dostawałem do łóżka. Często miałem pokój "jedynkę", a czasem to nawet byłem na sali z TV. Co prawda, to TV trochę przekupne było - bo jak się mu "w łapę" nie dało - to nie działało, ale jednak było. A najlepszy numer był z piciem (bez domysłów, proszę), bo, żeby mnie nie męczyć, to Panie Pielęgniarki dawały mi czasem napój w buteleczce i piłem sobie dożylnie.
Także, generalnie, miło wspominam. Niemniej jednak, proszę o "Zdrowaśkę" w intencji mojego nie-pójścia tam:)
Chociaż, paradoksalnie, w szpitalu nie jest źle. Ja przynajmniej, miło wspominam liczne wizyty w owej sympatycznej placówce. Zwykle przebywałem na oddziale dziecięcym, więc na ścianach królowały Smerfy, Kubuś Puchatek (którego bardzo lubię, bo - tak jak ja - ma bardzo mały rozumek) i tamte klimaty. Śniadania (i nie tylko) zawsze dostawałem do łóżka. Często miałem pokój "jedynkę", a czasem to nawet byłem na sali z TV. Co prawda, to TV trochę przekupne było - bo jak się mu "w łapę" nie dało - to nie działało, ale jednak było. A najlepszy numer był z piciem (bez domysłów, proszę), bo, żeby mnie nie męczyć, to Panie Pielęgniarki dawały mi czasem napój w buteleczce i piłem sobie dożylnie.
Także, generalnie, miło wspominam. Niemniej jednak, proszę o "Zdrowaśkę" w intencji mojego nie-pójścia tam:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)