Narzekamy często na niesprawiedliwość na tym świecie. Że ludzie niesprawiedliwi, że choroby, że nierówności społeczne, że nieszczęścia... Ba! Że nawet Prawo i Sprawiedliwość nie jest takie sprawiedliwe! Domagamy się sprawiedliwości na każdym kroku. I dobrze, chyba dobrze.
Zabawne jest jednak to, że sprawiedliwość to nasz konik aż do momentu, w którym ma ona dosięgnąć nas samych. Na przykład, przejechałem kiedyś przez ulicę na czerwonym świetle. Co więcej, dokonałem tego karygodnego czynu wraz z kolegą, którego w życiu nie posądziłbym o naginanie prawie i to tak spektakularne, brawurowe (pomińmy nieistotny fakt, że był późny wieczór i w promieniu dwustu metrów nie było widać żywego ducha). Sprawiedliwość nakazywałaby, aby taką bandę jak my - inwalidę-kaskadera-szoguna i jego wspólnika - dosięgła ręka Władzy i wymierzyła karę nawet w postaci mandatu. Kiedy indziej, z innym kolegą, przejechałem przez ulicę nie na pasach, ponieważ były dość daleko, a czas naglił. Tu już był większy ruch samochodowy. I znowu - ręka sprawiedliwości powinna nas była dosięgnąć, gdyby ta sprawiedliwość istniała. Ale gdyby dosięgła, to co?
Nie wiem jak koledzy, ale ja bym się bronił. Że jestem przecież biedny, niepełnosprawny, że to byłoby nie-spra-wie-dli-we gdybym ten mandat dostał, że przecież ja tak w ogóle to nie przechodziłem, tylko przejeżdżałem i żeby turlali dropsa. Chwilę później, zadowolony z faktu być może zaoszczędzenia kwoty, która miałaby pójść na karę, zacząłbym zapewne narzekać przy pierwszej, lepszej okazji, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie...
Oczywiście, przykład który podałem, jest dość błahy i może nawet komiczny. Ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi. O to, iż gdybyśmy mieli do wyboru, żeby było tak, jak jest, albo też aby sprawiedliwość istniała zawsze, wszędzie i bez wyjątku - to znając swoje wady, słabości, mniejsze i większe grzechy, mielibyśmy zapewne spory dylemat. Osoby wierzące widząc czasem różnego rodzaju krzywdy, tragedie itd., mają zapewne ochotę wykrzyczeć do Boga, że jest niesprawiedliwy. Gdyby jednak był sprawiedliwy w naszym ludzkim, potocznym sensie, to marny nasz los, patrząc na to, jak bardzo jesteśmy dla Niego niewdzięczni. Oczywiście, jak naucza Kościół, Jego miłosierdzie w żaden sposób nie eliminuje Jego sprawiedliwości, ale gdybyśmy to my byli bogami, sprawiedliwości nie byłoby być może żadnej, bo po prostu sami byśmy się jej bali. Pragniemy jej tak długo, jak długo sami mielibyśmy być poza jej zasięgiem (nie neguję przy tym, iż istnieją ludzie uczciwi i sprawiedliwi do tego stopnia, iż sami dobrowolnie zgłaszają się po wymierzenie im kary, jak niedawno uczynił jeden z pijanych kierowców). Ja sam nie wiem czy chciałbym istnienia absolutnej sprawiedliwości. W chwilach świętego oburzenia jak najbardziej! Ale z drugiej strony...
Jeszcze na koniec - pamiętam, jak parę lat temu jeden ze znajomych opowiadał o śmierci swojej żony. Bardzo cierpiała. Rozgoryczony stwierdził, iż była dobrym człowiekiem, a tymczasem wielu podłych ludzi umiera w sposób łagodny, na który nie zasłużyli. Pomyślałem wtedy: Uff... Jak to dobrze, że to nie nam oceniać kto jaką śmiercią ma umrzeć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz