Ostatnio na jednym z wykładów dowiedziałem się, iż nie jest wymagana zgoda danej osoby na to, by po śmierci pobrano jej narządy. Jest odwrotnie niż sądziłem do tej pory. to znaczy jeżeli człowiek za życia nie wyrazi odpowiedniego sprzeciwu - jego organy przejmuje na własność państwo i może je wykorzystać w celach: diagnostycznych, dydaktycznych, naukowych i - co chyba najważniejsze i najbardziej oczywiste - leczniczych.
Chętnie zostałbym dla kogoś dawcą - nawet za życia. Obawiam się natomiast tutaj jednego haczyka. Skoro po śmierci moje ciało będzie państwowe - czyli zostanie znacjonalizowane - to pieron wie co oni z tym zrobią! Wszak to nie są tanie rzeczy! Przykładowo za zdrową nerkę można dostać - na wolnym, czyli czarnym rynku - pareset tysięcy zł,, za rogówkę - ponad 80 tysięcy itd...
Jakby tak zsumować, to może i do miliona by doszedł! Polska tymczasem ma taki dług publiczny, że za trzysta lat go nie spłacimy i w dodatku stale rośnie! Nie wiadomo więc, do czego politycy się za jakiś czas posuną...
Mam obawy, że mnie posegregują i wyślą w częściach za granicę. Wypatroszą mnie jak kaczkę! Tylko kręgosłup mi zostawią - bo i tak się do d... nie nadaje, a resztą będą łatać budżet!! Wyjmą, wrzucą do formaliny i polecą moje części - może nawet do Texasu, albo i do Sieradza...
Lepiej się modlić aby nie trafić do np. "Krakusowej" mielonki (dobrze wszyscy wiemy, że mielą od kopyt do ryja przez nieczyste jelita, pęcherze i jądra. Pazurki, móżdżki, czy żyły, czy nie żyły to delicje dla ludzkich nozdrzy smakowych (oczywiście solidnie popieprzone wedle gustów). :)
OdpowiedzUsuń