środa, 1 sierpnia 2012

Oaza

Kilka dni temu wróciłem z oazy dla niepełnosprawnych w słynnej Łososinie Górnej. Był to mój pierwszy tego typu wyjazd bez Mamy. Spakowany więc zostałem jak na wojnę. W torbie miałem wszys5ko, co mogłoby się przydać przy krwawej walce w oopach, z wyjątkiem - paradoksalnie - legitymacji wojskowej...

Miałem pewne obawy. Przy wszystkich podstawowych czynnościach, przy których przez całe życie pomaga (choć "pomoc" to może nie do końca dobre określenie) mi Mama, teraz miał mi pomagać chłopak (przyszły lekarz), którego co prawda znałem od kilku lat, ale z którym na co daień nie miałem kontaktu. Z resztą, on też wykazać się musiał hardcorową odwagą...

Odwaga jednak opłaciła się. Pobyt naprawdę bardzo się udał...

W naszym pokoju był... czajnik! Niby nic, a jednak. Stał się on celem kultu pielgrzymów z różnej części korytarza. Mieliśmy też w razie czego kawę, herbatę i czasem ciastka. W związku z tymi pewnego rodzaju cudami, w naszym pokoju bywało czasem dość tłoczno. Wszyscy byli chudzi, przez co możliwości każdego metra kwadratew jeszcze się zwiększały...

Jedną z atrakcji oazowych, była możliwość oglądania na żywo meczy siatkówki. No, chyba, że serwował taki jeden zawodnik, to wtedy tak bardzo się bałem i... uciekałem...

Atrakcją była też obecność "magicznego napoju" po sąsiedzku. Placebo jest najlepszym lekarstwem...

Atrakcyjne były też dziewczyny. Wśród nich brylowała Irenka, którą poderwałem "na protezę". Niewiele gorsza była też Marysia, com ją miał w zapasie w razie, gdyby z Irenką nie wypaliło. Ta ostatnia była o tyle lepsza, że miała mieszkanie na własność i preferowała tą co ja, kuchnię z dużą ilością mieszania...

A jacy tam ludzie byli świetni, naprawdę... Życzliwi, wrażliwi... Postanowiłem z tego skorzystać:





Lipa. Dwa Milkiway-e, Różaniec i ze dwa złote. Ale bym postudiował!


Ale oprócz tego, że był tam handel, podryw itp., były też rekolekcje i sporo modlitwy, bo to katolicka oaza była, naprawdę...


Z takich ważniejszych rzeczy oazowych to tyle, choć wszystkiego co się działo, zapisać się nie da Jak sobie coś bardzo ważnego przypomnę, to napiszę. Tymczasem, chciałbym podziękować: 


Krystianowi, który przez dwa tygodnie bardzo profesjonalnie się mną opiekował, wykazując przy tym dużo cierpliwości i determinacji. Taki Krystian jest tylko One!


Dziękuję Adze, która chroniła mnie przed piłką i raz uratowała mnie przed torpedą, lecącą mi na "dyńkę" niczym światło;


Dziękuję Pawłowi, który często mi pomagał i okazał się dzielnym rywalem mojej czarnej koszuli;


Dziękuję siostrze Annie, która codziennie budziła siebie i mnie, by mi pomóc, a którą wtedy widywałem we mgle;


Dziękuję mojej Irence, za te ambitne rozmowy o żywieniu i...  uzębieniu;


Dziękuję wszystkim, którym powinienem podziękować i generalnie każdemu bez wyjątku za to, że był!


Na koniec dedykacja dla Marysi...






3 komentarze:

  1. Kamil, ale sie osmiałam.Genielne podsumowanie oazy.
    Z niecierpliwością czekam na wiecej wpisów ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Twojego bloga;)

    OdpowiedzUsuń
  3. z każdym słowem zatęskniło mi się bardziej za oazą :)
    Gratuluję i pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń