Dzisiaj obchodzimy Święto Wolności, bo dziś 4 czerwca - wiadomo o co chodzi. Korzystając z wolności. chciałem trochę ponarzekać na muzykę popową w Polsce. Nie jestem krytykiem muzycznym, może się nie znam, ale żeby sobie narzeknąć na swoim blogu - znać się raczej nie trzeba.
W ogóle, to chciałbym zacząć od tego, że chyba trzeba być kretynem, żeby być chłopakiem popowej piosenkarki. Przecież, jak się takiej podpadnie, to koniec! Nagra piosenkę, wygarnie w niej wszystkie wady delikwenta, a później słuchają tego miliony. Chociaż tyle, że nazwiskami nie sypie...
A w tym wygarnianiu, rozróżniam trzy fazy stanów emocjonalnych. Odnoszę wrażenie - choć, oczywiście, nie uogólniam - że dużo polskich pop-piosenek, śpiewanych przez dziewczyny - kręci się wokół tych trzech faz właśnie. Pozwolę je sobie teraz nazwać i, po krótce, scharakteryzować.
Faza pierwsza: "Chociaż wciąż jesteśmy parą, zaraz trzepnę cię gitarą".
Jest to faza, w której podmiot liryczny niby chodzi ze swoim chłopakiem, ale ten ostatni nie jest taki, jaki sobie wymarzył przedostatni. W tym stanie, często jest też mowa o lęku przed jutrem albo pojutrzem.
Faza druga: "Jak cię dorwę na ulicy, zostanie ci wiór z przyłbicy".
Faza na krótko po rozstaniu. Podmiot liryczny jest w niej wściekły, cudem tylko obchodzi się bez nazwisk. Padają teksty, że głowa mała. Moje współczucie dla obu stron...
Faza trzecia: "Już mi w sumie przeszedł smutek, ale jeszcze czuję skutek".
Faza na dłuższy okres po rozstaniu. Nie ma już takiej agresji, ale podmiot liryczny jeszcze jest wnerwiony. W gruncie rzeczy jednak, nie wie, czy żałuje czy nie...
To były te trzy fazy, występujące, według mnie, często w polskim popie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz