Często rozmawiając z kimś zdarza nam się zażartować tak jakoś nietypowo lub niefortunnie, że żeby opanować sytuację, trzeba dodać: "To był żart"...
Gdy nadchodzi śmierć, również zdaje się mówić w odnośni do naszego kończącego się życia: "To był żarcik". Wiele uwagi, czasu i energii poświęcamy przecież sprawom, rzeczom tak małym w ostatecznym rozrachunku, że aż obciach.Tacy jesteśmy jajcarze. A wiem, co piszę, bo parę razy otarłem się o śmierć.
Z okazji Świąt Zmartwychwstania Pańskiego życzę Wam, by ten czas był pomocny i owocny w refleksji dotyczącej odróżniania rzeczy ważnych od ważniejszych w naszym życiu.
Dobrych Świąt!
czwartek, 24 marca 2016
sobota, 19 marca 2016
Przetarg na żonę
Dziś nawiążę jeszcze do pośrednio do poprzedniego wpisu.
Renta socjalna, na chwilę obecną, nie podlega dziedziczeniu przez małżonka jak choćby renta rodzinna. Tym niemniej, wychodząc myślami w przód gdyby to się miało zmienić, już dzisiaj ogłaszam przetarg na żonę!
Tak, przetarg. Nie konkurs i nie casting. Przetarg. Chodzi o to, żeby po mojej śmierci renta nie zostawała w budżecie lub ZUS-ie. Nie mogę pozwolić, żeby za moje ciężko wychorowane #piniondze pozwalali sobie na to czy tamto.
W ramach przetargu musi zostać wyłoniona osoba (najlepiej kobieta) gospodarna (żeby nie wydawała na pierdoły; np. wdowa, bo doświadczona) i ogarnięta - żeby jej w ZUS-ie nie wykiwali. Pasuje, żeby ponadto była bezrobotna i bez prawa do zasiłku, bo wymagania mogą być wyśrubowane.
Związek małżeński zawrzemy bezpośrednio przed moją agonią, o ile oczywiście zdążę ją wyczuć (tą śmierć znaczy) . Owszem, można by wcześniej, ale taki głupi nie jestem. Wolę nie ryzykować. Poza tym - czyż ślub na łożu śmierci nie jest czymś pięknym, wspaniałym? Czyż to nie romantyczne i wzruszające, ukazujące w całości bytu potęgę miłości?
Podsumowując:
Przedmiot konkursu: ŻONA
Wymagania wstępne: gospodarna, ogarnięta, bezrobotna, bez prawa do zasiłku
Dodatkowe atuty: wdowa
Deadline: brak konkretnej daty. Gdy będę przeczuwał swój deadline.
INWESTYCJA NIE JEST DOFINANSOWANA ZE ŚRODKÓW UNIJNYCH!
CO ZUS ZŁĄCZYŁ - CZŁOWIEK NIECH NIE ROZDZIELA!
Renta socjalna, na chwilę obecną, nie podlega dziedziczeniu przez małżonka jak choćby renta rodzinna. Tym niemniej, wychodząc myślami w przód gdyby to się miało zmienić, już dzisiaj ogłaszam przetarg na żonę!
Tak, przetarg. Nie konkurs i nie casting. Przetarg. Chodzi o to, żeby po mojej śmierci renta nie zostawała w budżecie lub ZUS-ie. Nie mogę pozwolić, żeby za moje ciężko wychorowane #piniondze pozwalali sobie na to czy tamto.
W ramach przetargu musi zostać wyłoniona osoba (najlepiej kobieta) gospodarna (żeby nie wydawała na pierdoły; np. wdowa, bo doświadczona) i ogarnięta - żeby jej w ZUS-ie nie wykiwali. Pasuje, żeby ponadto była bezrobotna i bez prawa do zasiłku, bo wymagania mogą być wyśrubowane.
Związek małżeński zawrzemy bezpośrednio przed moją agonią, o ile oczywiście zdążę ją wyczuć (tą śmierć znaczy) . Owszem, można by wcześniej, ale taki głupi nie jestem. Wolę nie ryzykować. Poza tym - czyż ślub na łożu śmierci nie jest czymś pięknym, wspaniałym? Czyż to nie romantyczne i wzruszające, ukazujące w całości bytu potęgę miłości?
Podsumowując:
Przedmiot konkursu: ŻONA
Wymagania wstępne: gospodarna, ogarnięta, bezrobotna, bez prawa do zasiłku
Dodatkowe atuty: wdowa
Deadline: brak konkretnej daty. Gdy będę przeczuwał swój deadline.
INWESTYCJA NIE JEST DOFINANSOWANA ZE ŚRODKÓW UNIJNYCH!
CO ZUS ZŁĄCZYŁ - CZŁOWIEK NIECH NIE ROZDZIELA!
wtorek, 8 marca 2016
50 lasek Kamila - cz. III: Co ma pakiet do miłości.
Dzisiaj ostatnia część historyjek z dziewczynami. Na końcu wyjaśnię co ma do tego wszystkiego ZUS.
W maju 2008 r. poznałem Karolinę. Spotkaliśmy się w jednym ze szpitali rehabilitacyjnych. Ona, podobnie jak Kaśka (o której pisałem w poprzednim wpisie), miała tam ćwiczenia w związku z problemami z kręgosłupem. Niemal od razu polubiliśmy się, mimo, iż ona kibicowała Koronie, a ponadto czasem mi cisnęła po ambicji - mówiła np., iż jestem tak chudy, że mógłbym się schować za oszczepem... Co do jej wyglądu - jakieś 7/10. Nie no, żartuję, wszystkie kobiety są 10/10...
Spędziliśmy w tym szpitalu razem cztery tygodnie. Zżyliśmy się jakoś przez ten okres, ale nie na tyle, żebym spodziewał się jakiegoś rozpaczliwego pożegnania. Tymczasem w dniu, w którym miałem już odjeżdżać, odwiedziła mnie w pokoju. Akurat leżałem sobie na łóżku, odpoczywając przed podróżą. Usiadła obok, wzięła moją dłoń i zaczęła głaskać oraz... płakać. Tak po cichu.
Przez chwilę było to nawet miłe (ws. głaskanie), ale po dłuższej chwili zaczęła mi się strasznie ręka pocić i zrobił się z tego prawie hydromasaż. Romantyczny nastrój mi już nieco prysnął, a ona cały czas głaskała i płakała, z krótkimi przerwami na śmiech, po których płakała jeszcze bardziej i większy katar jej z nosa ciekł. Ta kiepska telenowela trwała ponad godzinę. Na szczęście transport już czekał, więc trzeba było się zbierać. Odprowadziła mnie jeszcze do samochodu, pocałowała, uściskała, ułzawiła i adiós!
A potem, po kilku latach, usunęła mnie ze znajomych na FB. No i za co, pytam? Kto by się wtedy tego spodziewał??
Innym razem, z inną koleżanką i w innym sanatorium miałem z kolei taką akcję:
Wracałem późnym wieczorem przez ciemny korytarz do pokoju, wraz z koleżanką, która swój pokój miała naprzeciw mojego (była to jedna z tych 90% o których pisałem ostatnio). Dziewczyna ciut młodsza, bardzo sympatyczna, acz dosyć... "roztrzepana". Raczej mnie lubiła; nieraz prawiła mi komplementy, z resztą, była mi wdzięczna, że jej pożyczam laptopa.
No i idziemy sobie tak tym korytarzem. Jesteśmy już blisko naszych pokoi i nagle... ona obraca się na pięcie o 90 stopni i całuje mnie w policzek...
Gdyby na tym się skończyło, to jeszcze nie byłoby w tym nic niezwykłego. Ale...
Bladego pojęcia nie miałem przecież, że ją tak nagle weźmi na amory! W związku z tym, kiedy obróciła się i stanęła w miejscu, by mnie pocałować, nie zdążyłem wyhamować. Przejechałem jej po stopach, a wózek ważył pewnie trzy razy więcej od tej drobnej dziewczynki.
Zszokowany tą całą sytuacją, trwającą może 0.5 sekundy, wykrztusiłem po chwili:
- Strasznie przepraszam...
Na co sąsiadka, głosem złamanym z bólu, jakby chciała jodłować:
- Nie... Nic się nie stało...
Był jednak jeden plus. W oczach stanęły jej "świeczki", dzięki czemu na korytarzu zrobiło się jaśniej i bez problemu trafiliśmy do pokoi...
A na koniec podam teraz ostatni przykład z autopsji. Dramatyczny i wręcz kulminacyjny, choć wydarzył się chyba na początku gimnazjum...
Pewnego dnia w zimowe ferie dostałem SMS-a od Doroty. Napisała, że ma 13 lat i jeżeli chcę z nią pogadać, mam odpisać.Zapytałem skąd ma mój nr, skąd mnie zna itd. Odpisała, że przypadkiem, że tak wyszło. Nie wchodziłem w szczegóły i do dziś tego nie wiem.Wymienialiśmy się SMS-ami chyba miesiąc. Wysłaliśmy sobie swoje zdjęcia, sporo o sobie wiedzieliśmy. Ona była ze Śląska. Raz już mieliśmy nawet zaaranżowane spotkanie, ale z mojej winy nie doszło do skutku.
SMS-owa znajomość kwitła, aż pewnego dnia Dorota napisała, że musi na jakiś czas przestać do mnie pisać, bo... skończył jej się pakiet!
Wtedy runął mi świat. Nie przez to, że przestała się kontaktować. Przez to, że zrozumiałem, iż pisała, bo miała tanio SMS-y...A ja, głupi, płaciłem po 18 gr - i wydałem na nie prawie całą kartę! Dałem się wyrolować jak papier toaletowy...
Wtedy zacząłem rozumieć, że miłość bywa jak pakiet; nie taka darmowa i nie taka wieczna. M.in. z tego powodu dziś preferuję dziewczyny z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, bo ta miłość będzie scementowana jej emeryturą. ZUS to najlepsze biuro matrymonialne!
A z okazji Dnia Kobiet wszystkim zainteresowanym - z Uniwersytetów Trzeciego Wieku, Pierwszego Wieku i tym z wykształceniem niepełnym podstawowym życzę "pakietów" jednak nieograniczonych finansowo i czasowo oraz po prostu szczęścia!
W maju 2008 r. poznałem Karolinę. Spotkaliśmy się w jednym ze szpitali rehabilitacyjnych. Ona, podobnie jak Kaśka (o której pisałem w poprzednim wpisie), miała tam ćwiczenia w związku z problemami z kręgosłupem. Niemal od razu polubiliśmy się, mimo, iż ona kibicowała Koronie, a ponadto czasem mi cisnęła po ambicji - mówiła np., iż jestem tak chudy, że mógłbym się schować za oszczepem... Co do jej wyglądu - jakieś 7/10. Nie no, żartuję, wszystkie kobiety są 10/10...
Spędziliśmy w tym szpitalu razem cztery tygodnie. Zżyliśmy się jakoś przez ten okres, ale nie na tyle, żebym spodziewał się jakiegoś rozpaczliwego pożegnania. Tymczasem w dniu, w którym miałem już odjeżdżać, odwiedziła mnie w pokoju. Akurat leżałem sobie na łóżku, odpoczywając przed podróżą. Usiadła obok, wzięła moją dłoń i zaczęła głaskać oraz... płakać. Tak po cichu.
Przez chwilę było to nawet miłe (ws. głaskanie), ale po dłuższej chwili zaczęła mi się strasznie ręka pocić i zrobił się z tego prawie hydromasaż. Romantyczny nastrój mi już nieco prysnął, a ona cały czas głaskała i płakała, z krótkimi przerwami na śmiech, po których płakała jeszcze bardziej i większy katar jej z nosa ciekł. Ta kiepska telenowela trwała ponad godzinę. Na szczęście transport już czekał, więc trzeba było się zbierać. Odprowadziła mnie jeszcze do samochodu, pocałowała, uściskała, ułzawiła i adiós!
A potem, po kilku latach, usunęła mnie ze znajomych na FB. No i za co, pytam? Kto by się wtedy tego spodziewał??
Innym razem, z inną koleżanką i w innym sanatorium miałem z kolei taką akcję:
Wracałem późnym wieczorem przez ciemny korytarz do pokoju, wraz z koleżanką, która swój pokój miała naprzeciw mojego (była to jedna z tych 90% o których pisałem ostatnio). Dziewczyna ciut młodsza, bardzo sympatyczna, acz dosyć... "roztrzepana". Raczej mnie lubiła; nieraz prawiła mi komplementy, z resztą, była mi wdzięczna, że jej pożyczam laptopa.
No i idziemy sobie tak tym korytarzem. Jesteśmy już blisko naszych pokoi i nagle... ona obraca się na pięcie o 90 stopni i całuje mnie w policzek...
Gdyby na tym się skończyło, to jeszcze nie byłoby w tym nic niezwykłego. Ale...
Bladego pojęcia nie miałem przecież, że ją tak nagle weźmi na amory! W związku z tym, kiedy obróciła się i stanęła w miejscu, by mnie pocałować, nie zdążyłem wyhamować. Przejechałem jej po stopach, a wózek ważył pewnie trzy razy więcej od tej drobnej dziewczynki.
Zszokowany tą całą sytuacją, trwającą może 0.5 sekundy, wykrztusiłem po chwili:
- Strasznie przepraszam...
Na co sąsiadka, głosem złamanym z bólu, jakby chciała jodłować:
- Nie... Nic się nie stało...
Był jednak jeden plus. W oczach stanęły jej "świeczki", dzięki czemu na korytarzu zrobiło się jaśniej i bez problemu trafiliśmy do pokoi...
A na koniec podam teraz ostatni przykład z autopsji. Dramatyczny i wręcz kulminacyjny, choć wydarzył się chyba na początku gimnazjum...
Pewnego dnia w zimowe ferie dostałem SMS-a od Doroty. Napisała, że ma 13 lat i jeżeli chcę z nią pogadać, mam odpisać.Zapytałem skąd ma mój nr, skąd mnie zna itd. Odpisała, że przypadkiem, że tak wyszło. Nie wchodziłem w szczegóły i do dziś tego nie wiem.Wymienialiśmy się SMS-ami chyba miesiąc. Wysłaliśmy sobie swoje zdjęcia, sporo o sobie wiedzieliśmy. Ona była ze Śląska. Raz już mieliśmy nawet zaaranżowane spotkanie, ale z mojej winy nie doszło do skutku.
SMS-owa znajomość kwitła, aż pewnego dnia Dorota napisała, że musi na jakiś czas przestać do mnie pisać, bo... skończył jej się pakiet!
Wtedy runął mi świat. Nie przez to, że przestała się kontaktować. Przez to, że zrozumiałem, iż pisała, bo miała tanio SMS-y...A ja, głupi, płaciłem po 18 gr - i wydałem na nie prawie całą kartę! Dałem się wyrolować jak papier toaletowy...
Wtedy zacząłem rozumieć, że miłość bywa jak pakiet; nie taka darmowa i nie taka wieczna. M.in. z tego powodu dziś preferuję dziewczyny z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, bo ta miłość będzie scementowana jej emeryturą. ZUS to najlepsze biuro matrymonialne!
A z okazji Dnia Kobiet wszystkim zainteresowanym - z Uniwersytetów Trzeciego Wieku, Pierwszego Wieku i tym z wykształceniem niepełnym podstawowym życzę "pakietów" jednak nieograniczonych finansowo i czasowo oraz po prostu szczęścia!
Subskrybuj:
Posty (Atom)