Byłem zagłosować. Demokracja jest niestety, taki ustrój, co zrobić...
Lokal był w liceum w pobliżu akademika. Przy wejściu leżą sobie jednak schody, a podjazd za stromy. W dodatku ślisko...
Tak się nas traktuje, niepełnosprytnych wyborców - niech sobie zęby powybijają i niech im się raz na zawsze odechce głosować, darmozjadom jednym! Ewentualnie niech głosują przez pełnomocnika - czyli legalna wersja akcji "zabierz babci dowód" (albo korespondencyjnie, ale wtedy trzeba się zdecydować na kandydata najpóźniej trzy dni przed wyborami i choćby nie wiadomo co się stało na dwa dni przed - masz pecha).
W każdym razie - do środka wjechać się za bardzo nie dało. Cwaniaki. Oni oczywiście chcą, żeby niepełnosprawni głosowali - bo to XXI. wiek itd. - ale zwłaszcza żeby to byli ci, którzy mają Parkinsona albo padaczkę (bez obrazy oczywiście - zanik mięśni nie lepszy), bo zawsze ręka się może przypadkiem omcknąć przy kratce i wtedy kartę trzeba wrzucić do kosza... No ewentualnie Alzheimer, bo wtedy i tak się nie zawsze wie, na kogo się głosuje.
Ja natomiast zadanie miałem utrudnione. Na szczęście w Komisji znaleźli się dobrzy ludzie. Na prośbę mojej Mamy wyszli przed budynek - młoda ona, młody on - przynieśli kartę... Pozwolili nawet na moją prośbę, żeby to Mama nakreśliła ten krzyżyk; widocznie bali się, nie bez racji z resztą, że w przeciwnym razie zejdzie nam tam do wyborów parlamentarnych. Tak czy owak - udało się!
Jednak i tak najlepszy był tekst młodej i miłej Pani z Komisji, która na koniec życzyła mi... szybkiego powrotu do zdrowia (she made my day)... Póki co jednak, jaki ustrój - taki wyborca!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz